Voca Ilnicka na kobieta.gazeta.pl
Lubię seks. Lubię mężczyzn. Nie mam problemu z mówieniem o swoich oczekiwaniach i pragnieniach seksualnych.
A kiedy się masturbuję, zamiast poczucia winy mam przyjemność. Jestem feministką, ale nie trzeba być feministką, żeby to lubić. Trzeba natomiast mieć świadomość, że możliwość otwartego mówienia o tym, co się lubi, oraz lepsze poznanie seksualności kobiet zawdzięczamy właśnie im – feministkom.
Nie tylko mąż nauczy cię seksu
Żyjemy w kulturze, która sugeruje, że seks jest bardziej dla mężczyzn niż kobiet i że to oni – gdy my już osiągniemy wiek odpowiedni do zamążpójścia – nauczą nas seksu. Wcześniej nie powinnyśmy się nim za bardzo interesować. Taka sytuacja może być początkiem dramatu, bo naiwna dziewica będzie oczekiwać od swojego mężczyzny wielokrotnych orgazmów i Bóg wie, czego jeszcze, a sama nawet nie będzie miała pojęcia, gdzie jest jej łechtaczka. Jednak są kobiety, które zakwestionowały ten schemat i uwolniły seksualność od stereotypu. Powiedziały one: możesz być dziewicą i liczyć na męża, jeśli chcesz, ale jeśli nie chcesz – wszystkiego możesz nauczyć się sama. Jedną z nich jest feministka Betty Dodson. Pisze ona: „Masturbacja stanowi naszą pierwszą naturalną aktywność seksualną. To sposób na odkrycie własnych uczuć o charakterze erotycznym, polubienie własnych genitaliów i zbudowanie seksualnej pewności siebie. Szczególnie dla kobiet stanowi sposób na osiągniecie większej pewności siebie, co pomaga w bezpośrednim komunikowaniu swoich potrzeb partnerowi.”
Feministka, z którą każdy chce iść do łóżka
Czy z tak otwartą, świadomą siebie kobietą, przyjemność w łóżku nie jest większa? Czy ten luz psychiczny nie służy nam wszystkim? Na więcej luzu pozwala też Nancy Friday. Przez lata analizowała fantazje seksualne kobiet (i mężczyzn), aby zauważyć, że wraz ze zmianą społecznego wizerunku kobiety, zmieniają się także fantazje, stopień akceptacji ciała i seksualności. Dzięki Friday, kobiety już w latach 70. mogły przeczytać o tym, że posiadanie fantazji erotycznych jest powszechne i jest najbardziej w porządku. Gdyby nie ta feministka, mogłybyśmy nadal się katować myślami o tym, że jesteśmy niedojrzałe lub niewyżyte – jak wcześniej sugerowali naukowcy-mężczyźni, pokroju doktora Freuda, który oczywiście miał wiele zasług, ale na kobiecej seksualności znał się raczej średnio. To jemu „zawdzięczamy” usunięcie łechtaczki z seksualnej mapy kobiecego ciała. Trzeba było badań następnej feministki, Shere Hite, abyśmy mogły się dowiedzieć, że fakt, iż nie mamy orgazmu w czasie seksu genitalnego, nie świadczy o naszej oziębłości seksualnej, a jedynie o budowie anatomicznej. To właśnie Hite „oddała” nam łechtaczkę i zapewniła nas, że skoro 98 proc. kobiet zainteresowanych jest przede wszystkim jej pieszczotami, to nie dlatego, że jesteśmy niedojrzałe, ale dlatego, że tak chciała natura. O kobietach-feministkach, które mają nieocenione zasługi na polu odkrywania i przywracania kobietom ich seksualności, mogłabym pisać i pisać. Ale powiem jeszcze tylko o jednej – Polce, Iwonie Demko, która jest rzeźbiarką. Tematem jej prac, bardzo często jest seksualność kobiet. Jest ona m.in. autorką pracy przedstawiającej wielką, metrową waginę uszytą z błyszczących i połyskujących materiałów. Przed waginą stoi klęcznik, a na nim klęczy kobieta. Demko przypomina, że wagina to nie tylko obrazek z pornografii, ale także brama życia, przez którą przeszedł każdy, że waginie należy się szacunek. Kobieta przywraca szacunek kobiecości. Mam wrażenie, że tylko feministka ma odwagę – jak Demko – powiedzieć „mam waginę”, zastanowić się, jakie konsekwencje ten fakt niesie. Bo tzw. „zwykła kobieta” albo się wstydzi tego, że tę waginę ma, albo uważa, że to tak normalne, że stratą czasu jest o tym myśleć. Dlatego też „zwykła kobieta” rzadko kiedy zrozumie, że aby waginę naprawdę ją mieć, trzeba ją najpierw odzyskać. Gdybyśmy ją naprawdę miały, a jej posiadanie byłoby czymś tak naturalnym, bez problemu uczyłybyśmy nasze córki, że i one mają waginy (a nie uciekały się do sformułowań „córciu, nie masz ptaszka”), i nie nazywały ich „kuciapkami”, ani też – nie płonęłybyśmy dziewczęcym rumieńcem na sam dźwięk słowa „pochwa”. To feministki uczą nas tego słowa, to dlatego powstały Monologi waginy.
Feministyczne wyzwolenie seksu
To tylko kilka nazwisk, kropla w morzu. Jedno jest pewne, to feministki wyzwoliły dla nas seks. To one pokazały, że rola kobiety w seksie polega nie tylko na godzeniu się na propozycje mężczyzny, ale także i na proponowaniu oraz że – seks to nie obowiązek i można odmówić. To one zainteresowały się kobiecą anatomią, historią kobiecej seksualności, oddały nam mity i legendy, dzikość i siłę. Do czasów feminizmu, kobieta była tylko grzeczną dziewczynką. Seksualna gorąca kocica? Dzika i namiętna? Władczyni i wamp? Być może i takie byłyśmy przed feminizmem, ale na pewno nie mogłyśmy o tym mówić. Ciągle korzystamy z dorobku feministek, zawdzięczamy im nie tylko możliwość zdania matury, bycia singielką i prawo do pracy, ale także mówienia o swoich potrzebach i pragnieniach seksualnych. Jestem feministką i wszystkich na feminizm namawiam. Bo feminizm to wolność i równość, także w łóżku. Jesteśmy równi, więc każde z nas może zaproponować seks. Kobiety też. I każde może seksu omówić. Mężczyźni też.