Poprzedni fragment tutaj.
– Mów na to kwiat – powiedziała rudowłosa kapłanka.
Siedziała przed nim z szeroko rozsuniętymi nogami. 
– A oto płatki kwiatu. A to jest klejnot ukryty w lotosie. A teraz pokażę ci różne sposoby gładzenia klejnotu. Najpierw będziesz oglądać, a potem będziemy ćwiczyć.
– Dzisiaj nauczysz się jak być dawcą przyjemności.
I tak rozpoczęły się jego lekcje. Przez cały ten długi dzień wyuczył się wszystkich punktów przyjemności w ciele, jej i jego. Nauczyła go wielu sposobów dotykania i głaskania, pulsowania i wibrowania, wąchania i smakowania, jak odczytywać oznaki podniecenia, jak naprzemiennie wykonywać delikatne i mocne ruchy niczym w symfonii. Po pierwszej godzinie wszedł młody czarny mężczyzna i zaczął demonstrować możliwości męskiego ciała, których River nigdy sobie nie wyobrażał, przeoddychał własne podniecenie, a potem zrobił to, co mu pokazano, i gdy dobrze sobie poradził, został nagrodzony jej przyspieszonym oddechem, sam z otwartymi ustami.
W zamian nie otrzymał żadnego dotyku. Czas otrzymywania jeszcze przyjdzie. Musiał ograniczyć się do użycia rąk i ust, bo, jak mu powiedziano, kiedy nadejdzie czas użycia jego własnego korzenia, będzie jednocześnie dawał i otrzymywał. Od czasu do czasu go sprawdzali.
– Stop! – ktoś krzyczał i oczekiwano, że natychmiast przestanie, cokolwiek robił. Gdy raz mu się to nie udało, po prostu wyszli z pokoju, zostawiając go samego na pół godziny. Kiedy na znak przestawał, był chwalony i nagradzany, pozwolono mu dać z siebie jeszcze więcej. Nikt mu nigdy nie powiedział, że dziewczyny, które służyły armii za seksualne niewolnice też mogą odczuwać przyjemność, że w ogóle są do tego zdolne. Żołnierze ich używali jak przedmiotów, nie były ich partnerkami w miłości. Ale dawanie i obserwowanie, jak jej oczy zachodzą mgłą, oddech staje się ciężki a jej kwiat otwiera się pod jego dotykiem, napełniło go poczuciem mocy. On był prawdziwym człowiekiem: potwierdzały to jej rozwarte usta.
– Jesteś dawcą przyjemności, artystą, Bogiem – szeptali, a on zaczął im wierzyć. Dawał i dawał, aż się przekonał, że dawanie jest przyjmowaniem, i wtedy wzmogły się w nim fale przyjemności, których nie dało się powstrzymać.
Czwartego dnia zaprowadzono go na wewnętrzny dziedziniec, do dzikiego, pachnącego ogrodu z kręgiem jabłoni rosnących pośrodku. Pośród drzew znajdowała się głęboka dziura wypełniona błotem. Znowu zakryli mu oczy i położyli go w błocie. Zaczął panikować – brud go przykrywał, dotykał, był pogrzebany żywcem!
– Oddychaj – powiedziały głosy.
– Nie bój się uścisku matki.
Wciągnął powietrze. Ale strach pozostał. Pochowaliby go żywcem. Strach przerodził się w panikę. Jego klatka piersiowa falowała. Dyszał, trzęsąc się w pierwotnym przerażeniu. Nie miał kontroli nad twarzą, nad ciałem. Z wielkim dźwignięciem podniósł się, przetoczył na dłonie i kolana.
Bać się znaczyło być tchórzem, niegodnym bycia żołnierzem. Drżał jak zwierzę czekające na śmiertelny cios. Gdyby go powalili, jego krew zmieszałaby się z błotem.
– Oddychaj – mówili, ale on nie mógł już oddychać, jego klatka piersiowa unosiła się na próżno. Potem czuł przyciśnięte do niego ciała, klatka piersiowa unosiła się i opadała, miękkie piersi napierały na niego. Oddychali za niego, czuł w pulsującej klatce piersiowej ich własne, powolne bicie serca. Jego zaciśnięte gardło rozluźniło się i wydobył się z niego dźwięk, ryk, który stał się potem przenikliwym dziecięcym krzykiem. Krzyczał i trząsł się, gdy ręce go masowały, gdy trzymały go ich ramiona, a głosy szeptały:
– Wszystko w porządku. Wszystko w porządku.
Szturm strachu ustał, a jego oddech stał się głęboki i pełny, docierając do miejsc, które wcześniej były przed nim zamknięte. Poczuł, że świeżość i chłód pieszczą jego płuca, niosąc ze sobą zapach żywej ziemi.
– Oddaj się Powietrzu – szeptali. – To pierwszy z czterech świętych żywiołów, pierwiastek życia, nasz najintymniejszy kochanek. Powietrze przeniknie do twojej krwi i do każdej komórki twojego ciała. Otwórz się na to. Otwórz głęboko.
I otworzył, wypełniając dotykiem powietrza tę pustą przestrzeń, gdzie wcześniej był strach. Otworzył każdy por i otwór, aż nie wiedział już, co go głaskało, dotykało, przenikało, nie wiedział nic z wyjątkiem tego, że było to całe życie, wielki dar życia. Położyli go z powrotem, rękami pokryli go błotem, wcierali je w niego, rzeźbili go na nowo z gliny. Poczuł, że ziemia go obejmuje i już się nie bał.
— Oddychaj. Oddaj się Ziemi, kolejnemu z czterech świętych żywiołów, naszej Matce. Poczuj ciężar grawitacji, jej miłość przyciągającą cię blisko.
Wydawało się, że teraz ziemia oddycha wraz z nim, żywa istota, która trzymała go w ramionach, że szepcze głębokim głosem:
– Jestem twoją Matką. Nigdy mi cienie nie odbiorą. Trzymam cię blisko. Nigdy nie pozwolę ci odejść.
Odpoczywał tam przez długi czas, odczuwając głęboki spokoju. Zapory znikły. Nie musiał już ich utrzymywać ani bać się tego, co się za nimi kryje. Po raz pierwszy, odkąd tak dawno temu wyrwano go z ramion matki, mógł naprawdę odpocząć.
Cyt. za: Starhawk, City of refuge, San Francisco 2016, s. 71-72, tłumaczenie własne
 
			





















 
			

 Ta książka zmieni Twoje życie. Nie tylko seksualne
Ta książka zmieni Twoje życie. Nie tylko seksualne

















