„Przejdźmy ad vaginam” tak zachęca nas do przejścia do rzeczy w swojej powieści pt. „Heksy” Agnieszka Szpila, współczesna pisarka, która debiutowała książką „Łebki od szpilki” a potem wydała „Bardo”. Czy można mnie lepiej zachęcić do czytania, niż pisząc ad vaginam? Nie sądzę.
„Heks” nie znalazłabym, gdyby nie artystka-waginistka i przyjaciółka Iwona Demko, która pospieszyła mnie powiadomić o nowej powieści. Zwróciła na nią uwagę nie tyle ze względu na fabułę, co na tematykę, która cała oscyluje wokół miłości do Matki Ziemi, która – zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn – jest też kochanką. Kochają ją więc kobiety, siedemnastowieczne heksy, krzesające o nią szczelinę, kocha także Anna Szajbel, prezeska koncernu paliwowego, która co prawda odkrywa to dopiero po lunatycznym akcie dendrofilnym z dębem, który rujnuje jej karierę rżnięcia Matki Ziemi odwiertami na Bałtyku; kochają także mnisi, którzy na pierwszy dzień wiosny porzucają śluby czystości, by kochać się z zimną jeszcze ziemią.
Ale „Heksy” to nie tylko temat i fabuła, ale też język. I to jaki! Szpila to żadne dziennikarskie pisarstwo, tylko – szczególnie w pierwszej części książki – język, który w kunsztownej formie przekazuje wywrotowe treści. W najcudowniejszy i najsłodszy sposób szydzi z narodowych symboli (orła białego), patriarchalnych schematów, kapitalistycznych porządków i polskiego wstydu. Mam wrażenie, że w następnych częściach Szpila bardziej stawia na fabułę, chociaż i tam spotkamy cały las neologizmów (i macico-wagino-czaszek, bo przecież nie krzyży) i soczystych wypowiedzi, jak np. tę doktora Charkota, który nie stawia znaku równości między oświeceniem a ocipieniem. A szkoda, bo cała książka jest właśnie o ocipieniu i szaleństwie, mądrości wulwy, mocy, która płynie z kobiecej seksualności oraz miłości i energii seksualnej, która przenika cały boży świat i którą czują zarówno mnisi w klasztorze, jak i czczące Starodziewicę kobiety w lesie.

Cyt. za: Heksy, Szpila.
Nie wiem, czy Was ta powieść wciągnie i zachwyci… mnie miejscami zachwycała, a miejscami opuszczałam fragmenty (szczególnie opisy tortur), ale jednego jej nie brakuje – rewolucyjnego podejścia do tematu seksualności. Postawienia szczeliny, waginy czy wulwy na piedestale. To z Iwoną Demko rozmawiając, doszłyśmy do wniosku, że skoro pojawiają się takie powieści, jak „Heksy”, to znaczy się świat się zmienił. Bo nie uważamy Szpili za wariatkę, tylko za uznaną pisarkę, na którą prawdopodobnie za „Heksy” spłynie deszcz nagród. A to znaczy, że wszelkie waginopisanie i waginoczynienie, które od dziesięcioleci uprawia coraz więcej kobiet, owocuje zmianą myślenia. Robi się coraz więcej miejsca dla cipki i uznania dla takich narracji, jak ta w „Heksach”. Bardzo bym chciała, żeby nasz świat przemienił się tak, jak w finałowej scenie powieści i to niekoniecznie dopiero w roku 2026, po co czekać? Za tę scenę przyznaję „Heksom” mojego osobistego cipkonobla. I czekam na więcej: więcej kunsztownej formy, która transformuje zastaną rzeczywistość w zupełnie nowe.
A teraz garść cytatów, które są najlepszą rekomendacją „Heks”:
Na czele wielkiego NARODOWEGO koncernu paliwowego nie stajesz, jeśli masz między nogami puchate zwierzątko: szopa pracza, bobra, łasiczkę czy sówkę. Na czele wielkiego koncernu paliwowego nie stajesz także, mając między nogami atawistyczną cipę, pochwę, wadżajnę albo rozległą jak step akermański pizdę.
Do tego, by objąć ster – powtórzmy tę frazę raz jeszcze – „wielkiego państwowego koncernu paliwowego” z ptakiem w tle – i to nie byle jakim, tylko zaliczanym do gatunku szanowanego przez cesarzy rzymskich, Karola Wielkiego, przez Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, potem jeszcze przez dynastię Habsburgów, w końcu zaś przez współczesne Niemcy, Rosję, Stany Zjednoczone i… Polskę – staje się, mając między nogami orła. Najlepiej koloru białego, bo w tym kraju, w którym logo koncernu paliwowego pokrywa się z logo narodu, czarny ptak noszony w slipach nie wróży nic dobrego, a już na pewno nie przepowiada wielkiej przyszłości. Posiadacze czarnych ptaków, tak bardzo pożądani przez większość kobiet pod każdą szerokością geograficzną, kojarzą się reprezentantom narodu polskiego z brakującym ogniwem w teorii Darwina, która w Polsce nie budzi większego entuzjazmu. Nie to co usadowiony w slipach, bokserkach czy szortach ptak biały – ten jest legitymizacją władzy we wszystkich segmentach polskiego rynku.
*
Poczuli w sobie tak przemożną chęć wniknięcia w strukturę Ziemi, zwilżenia jej podziemną wilgocią, jakby mieli wychędożyć cały świat. Tyle, że jednocześnie byli przez owe szczeliny w Ziemi przez świat chędożonymi, bo w bruchaniu tym zawierało się też od Ziemi idące zasysanie, stąd trudno powiedzieć, kto kogo tak naprawdę w tym akcie brucha.
Było to jakby stwarzanie świata od nowa. Jakby dopiero z ich nasienia miały się wyłonić borówki czernice, rosochate wierzby, pałki wodne. Obopólna namiętność do siebie i wszystkiego stworzenia, której za mało, stanowczo za mało w naukach starotestamentowych i ewengeliach się mówi.
*
Kładli się na nią, celując członkami w dołki, jeden po drugim, a wszystkoć odbywało się w wielkiej ciszy i nabożnym skupieniu, jakby samemu Bogu cześć oddawali. Spółkowali z nią na zmianę, jak jeden w nią tryskał, drugi już się szykował, by owe szczeliny w ziemi, dołki, które wydźgali sami, życiodajnym sokiem zapełnić. A przyjemność z tego była największa, bo ziemia przyjmowała ciepłotę ich ciał z wdzięcznością, spragniona już owej męskiej energii, owego gorąca, któreć to zapewniało jej Słońce. Spółkowanie z mężami, nasiąkanie ich nasieniem, było dla Ziemi wstrząsem przebudzający ją z zimowego letargu, zaproszeniem wiosny…
*
(…) należało zasilać Ziemię, Pierwszą Matkę, tym, co żywe w nas samych. Według tego, co wyhaftowano na Starodziewiczej Ewangelyi, jedynym sposobem k’temu było krzesanie szczeliny, co należało robić i samemu, i wspólnie z innymi niewiastami, zasilając Ziemię przez pocieranie wilgocią szczeliny o mech przy jednoczesnym zasysaniu ukrytych pod warstwą gleby podziemnych jej pływów. Krzesanie, zasysanie, oddawanie życiowych soków Ziemi i przyjmowanie jej soków w siebie. Wilgotny obieg najbardziej życiodajnych substancji gwarantujący nie tyle trwanie w czasie, ile prawdziwe bycie. I to nie bycie sobą – kimś z góry nadanym statusem, nazwiskiem, workiem skóry, w którym skrywały się mięśnie, organy i kości, ale wszystkim, co żyje, co wyszło z łona Ziemi.