Z seksem i innymi tematami tabu jest tak, że łączą się z nimi ogromne emocje. Kiedy ktoś zaczyna o nich mówić wprost, np. „wstydzę się rozebrać przed mężem”, „boję się uprawiać seks” czy „wstydzę się okresu przed chłopakiem” – wtedy te emocje nagle są ujawniane i nazywane.
A ludzie, którzy generalnie mają z emocjami problem, odpowiadają wtedy tak: „Nie ma się czego wstydzić, głupia” albo śmieją się i mówią, że to naturalne i że oni nie mają z tym żadnego problemu.
A Ty zaczynasz się wtedy czuć, jak ostatnia idiotka, no bo – rzeczywiście – czego tutaj się wstydzić? Przecież to naturalne!
No i co? Wystarczy taka „dobra rada”, żeby wstyd się rozpuścił i zniknął?
Najpierw dostajesz taki niepisany przekaz, że nikomu nie można powiedzieć, trzeba się ukrywać przed rodziną (a już szczególnie mężczyznami z rodziny), przed klasą, przed kolegami, współpracownikami i w ogóle całym światem, a potem „Głupia, czego się wstydzisz?” i już pierwszy krok do tego, żeby się uznać za nienormalną kobietę, która wstydzi się NATURALNYCH procesów. W ten sposób super szybko można zrobić z kobiety wariatkę. Nie wstydź się, bo nie ma czego, tylko nigdy o tym nie mów, przed wszystkimi ukrywaj i bądź super dyskretna, bo to „prywatna sprawa”. A jak sobie zakrwawisz spódnicę, to będzie śmiech na lata.
Wielokrotnie od różnych osób słyszałam, że „nie ma się czego wstydzić”.
Ale przyjrzyjmy się faktom – czy na pewno?
Dostajesz pierwszą miesiączkę i często nic o niej nie wiesz, bo nikt o niej nie mówi (pomijam lekcje biologii). Mam na myśli to, że raczej nikt nie mówi o niej nic ludzkiego, a tym bardziej miłego. Będąc dziewczynką, nie czytasz o tym, że Kopciuszek, Calineczka czy jakakolwiek inna bohaterka ma miesiączkę. Nie mają jej także bohaterki seriali, filmów ani bajek. Dochodzą do Ciebie tylko jakieś ogólne głosy o „bólach menstruacyjnych”, „niebieskim płynie” i „wściekliźnie macicy”. Czy to wszystko składa się na pozytywny przekaz? Czy chcesz, aby inni myśleli, że cierpisz na „wściekliznę macicy” lub „obrzęk mózgu”? Najdelikatniejsze słowo to „niedyspozycja” – ale też nie ma w nim niczego pozytywnego. Nie mówienie na jakiś temat nazywa się tabu. To, że miesiączka nie występuje w filmach, książkach, komiksach itp. – to jest właśnie tabu miesiączki. Zauważ, że w filmach czy serialach można jednak zobaczyć, że ludzie korzystają z toalety. Gdy to piszę, przypomina mi się Nicole Kidman, która sika, gdy Tom Cruise bodajże goli się przy łazienkowym lustrze w filmie „Oczy szeroko zamknięte”. Ale czy widziałaś/łeś bohaterkę, która np. zmienia podpaskę? Takie rzeczy jedynie w „Wilgotnych miejscach”. To już nawet fakt, że kobiety same sprawiają sobie przyjemność jest mniej stabuizowany niż krew menstruacyjna.
Wstyd związany z menstruacją jest tak powszechny jak katar zimą.
A skoro odczuwają go wszyscy – dziewczyny i chłopcy, młode kobiety i młodzi mężczyźni, a nawet dorosłe kobiety i dorośli mężczyźni – to czym innym jest powiedzenie „nie ma się co wstydzić, głupia”? Zaprzeczeniem rzeczywistości. Myśleniem życzeniowym. Jakąś afirmacją.
Pamiętam, że sama miałam bardzo mieszane uczucia w związku z okresem. Z jednej strony naprawdę go lubiłam i raczej nie cierpiałam z tego powodu, że jako 13-latka muszę używać tamponów super plus, bo krwawienie było tak obfite; ale z drugiej strony samo brzmienie słowa „miesiączka” wprawiało mnie w zakłopotanie i konsternację. I dlaczego? Skoro lubię, to dlaczego oblewam się rumieńcem? Dlaczego się wstydzę? Oraz – pytanie najważniejsze – czy jeśli lubię, to na pewno jestem normalna? Bo przecież kobieta musi wręcz nienawidzić okresu.
Dużo, naprawdę dużo kobiet ukrywa/ło miesiączkę przez: mamą, koleżankami, chłopakami itp. i jednocześnie żadna z nich nie potrafiła powiedzieć, dlaczego tak bardzo się wstydzi. Dla mnie jedno jest pewne: skoro nie jest to sprawa zupełnie odosobniona – bo spotkałam takich kobiet dziesiątki – to znaczy, że ten wstyd jest bardzo głęboko związany z kulturą i tym, czego się o miesiączce nie mówi.
Jaki związek miesiączka ma z seksem? Dla jednych żaden, dla innych przeogromny. Bo ta krew, co płynie co miesiąc, to ona nie płynie z palca (wstydzisz się kupić plaster albo bandaż?), tylko „stamtąd”. Z macicy: z waginy, z cipki, z pochwy. Wiem, że wiele osób czuje się źle już czytając określenia na kobiece narządy, a co dopiero, kiedy wyobrazi sobie, że ktoś może sobie (każda kobieta!) wkładać do tej zakrwawionej joni tampon, kubeczek menstruacyjny czy wymieniać zakrwawione podpaski. Niby to ta sama krew, dzięki której żyjesz, która przepływa przez Twoje serce, żyły, tętnice itp., ale jeśli ona wypływa z cipy, to… traci cały swój urok?
Kolejną ciekawą rzeczą jest to, że wiele osób instynktownie lubi albo wręcz kocha krew. Właśnie tę krew. Rozmawiałam z wieloma kobietami (i mężczyznami), które o tym mówiły. Piękny czerwony kolor. Ciemne krople. Fotografki robiły zdjęcia krwi, np. ściekającej do wody czy wanny. A jednak nie dzielimy się takimi fascynacjami, bo to „żenujące zainteresowania”. I nawet ta seria zdjęć zrobionych przez Jen Lewis uważna jest za niesmaczną i skandaliczną (zdjęcie z cyklu poniżej).
Skąd to się bierze ten wstyd?
Nie rozgryzłam jeszcze wszystkich źródeł wstydu. Na pewno jest to wstyd przekazywany z pokolenia na pokolenie. Wstyd, niechęć, niezadowolenie. Wiele osób cierpi z powodu ogromnego bólu. Niektóre są bardzo rozżalone lub wściekłe, że im się to przydarza – miesiąc w miesiąc, rok po roku. Wszystkie te uczucia się ze sobą mieszają, zapętlają i wzmacniają się wzajemnie.
Ale gdy kultury bogini zostały podbite i zawładnięte przez ludy patriarchalne (czyli te, w których niepodzielnie rządzili mężczyźni), wszystko, co związane było z kobiecością i Boginią, poszło w zapomnienie.
Starożytni chyba czuli to, że to kobieta jest „naturalnie predysponowana do kontaktu z boskością”, więc aby utrzymać władzę w swoich męskich rękach (?) zniesławiali kobiecość. To oni – całe lata przed chrześcijaństwem jeszcze – zaczęli szerzyć poglądy, wg których krew miesięczna jest niebezpieczna – podobnie jak kobieta w trakcie miesiączki (w jej towarzystwie usycha zboże, kwaśnieje wino, nie wolno jej niczego dotykać, gotować itp., bo jej dotyk jest nieczysty i jedzenie będzie niedobre). Kobieta była uważana za niewydarzoną wersję mężczyzny. Żydzi uważają swoje miesiączkujące kobiety za nieczyste. Podobnie uważali chrześcijanie. Katolicy. Kobiety miesiączkujące nie mogły wchodzić do kościoła (mogły tylko stać w kruchcie), zniechęcano je do przyjmowania komunii (ostatnio była afera prewencyjnym zakazem wstępu kobiet do jednej z hinduskich świątyń). Marcin Luter (ten od reformacji) pisał, że seks z miesiączkującą jest przerażającym pomysłem i że z niego mogą urodzić się tylko chore albo kalekie dzieci.
To wszystko może się wydawać dziwaczne i odległe, ale nasz dzisiejszy stosunek i wstyd związany z miesiączką to pokłosie setek lat „wciskania kitu”. I co z tego, że to fałsz, oczernianie kobiet i nieprawda? Co z tego, że zupa jednak się udaje, co z tego, że zboże nie usycha a wino nie kwaśnieje, skoro i tak wstyd jest nadal prawdziwy, a zakupy podpasek tak stresujące?
Być może teraz mamy już nieco bardziej neutralne podejście do miesiączki niż było to w czasach Lutra czy sto lat temu, ale nadal nie jest to sytuacja idealna. Gdyby dziewczynki mogły witać i świętować swoją pierwszą krew jako przejście w następny etap życia – jak bohaterki tego artykułu – w obecności wspierających dorosłych obu płci – pewnie wyglądałoby to nieco inaczej. Ale ile takich ceremonii pierwszej miesiączki musielibyśmy wspólnie odprawić, żeby rozpuścić ten wstyd? Wydaje mi się, że naprawdę dużo.