Politycy debatują o tym, żeby jeszcze bardziej zaostrzyć prawo dotyczące aborcji. Na ile jest to ich realna chęć, a na ile kolejna rozgrywka polityczna? Na ile ogromna energia kobiet i mężczyzn zaangażowanych w protesty ma szansę coś zmienić, a na ile znów ktoś sprytnie przekierowuje naszą uwagę z innych, równie ważnych spraw?
W końcu podobna ustawa była już głosowana za koalicji PiS-LPR w 2007, a potem w 2011 (znów nie przeszła). Czy tym razem jest się czego bać, czy to tylko wiele hałasu o nic?
Zastanawiam się nad tym, na ile jest to kolejna sytuacja z cyklu: „pozłościmy trochę opinię publiczną, żeby nie zauważyła, że chcemy podpisać TTIP, oddać kościołowi ziemię czy zrobić jeszcze inny przekręt”.
Niestety.
Osobiście mam dość „dyskutowania” o aborcji w taki sposób, jak się to w Polsce robi. Morderstwo, holokaust, mordowanie dzieci. A ciągle mamy takie dwie strony „sporu”. Dziennikarze zapraszają do dyskusji księży (ilu z nich urodziło dziecko, ilu z nich było w ciąży?) i działaczki/czy organizacji pro choice. Albo też polityków skrajnej prawicy, którzy używają mediów, aby popularyzować swoje absurdalne i zapewne obłudne poglądy.
Tego mam dość. Chcę inaczej. Chcę porozmawiać o emocjach kobiet i mężczyzn, którzy zdecydowali się na przerwanie ciąży. Co czuli? Ulgę? Radość? Smutek? A może coś innego?
Nie chce mi się przekrzykiwać z jakimś prolajfem, który zrównuje przerwanie ciąży z morderstwem. Tym jestem zmęczona. Całkowicie. Absolutnie. Nie mam na to żadnej ochoty. Nie mam ochoty oglądać zdjęć poronionych płodów na FB.
Mam dość, ale mam też cierpliwość.
Nie wiem, dlaczego nas to spotyka, ale pewnie jest jakiś ważny powód, dla którego od 1993 roku Polska zajmuje się tematem przerywania ciąży z uporem wartym lepszej sprawy.
Osobiście martwi mnie to, jak wygląda ustawa obecna, zwana „kompromisową”, która nigdy nie była żadnym kompromisem, a jedynie zniewoleniem dla kobiet i osób mających macice. Złości mnie i oburza treść tej ustawy, bo to przez nią, dostaję mejle od zdesperowanych kobiet – takie jak ten. Osoby urodzone po 1990 roku być może sądzą, że Polska zawsze była przeciwko kobietom, tymczasem od 1932 r. miała jedno z najbardziej liberalnych w tamtym czasie praw dotyczących przerywania ciąży, w okresie komunistycznym zaś była azylem dla wielu osób z innych krajów, które zdesperowane przyjeżdżały do Polski na zabieg. Aha i to nie „ci źli komuniści” wprowadzili takie prawo, wywalczyły je polskie kobiety. Bo mężczyzn, poza może Boyem Żeleńskim, ten temat niestety nigdy specjalnie nie zajmował. A potem świat poszedł naprzód, prawo zmieniło się w całej Europie – a w Polsce się nagle cofnęło do czasów sprzed drugiej wojny światowej.
Teraz politycy debatują o tym, żeby je jeszcze bardziej zaostrzyć. Nawet nie chce mi się tego komentować, bo jest to absurd nad absurdy.
Dlatego też odsyłam do wielu starych artykułów nt. przerywania ciąży. Jeśli ktoś jeszcze nie ma zdania, może dzięki nim jest sobie wyrobi:
Jestem za PRAWEM do aborcji. Co to znaczy?
Aborcja – inne spojrzenie
Obecna ustawa potrzebuje liberalizacji. A czy są jakiekolwiek szansę na jej liberalizację za rządów PiS i urzędowania prezydenta Dudy? Szczerze wątpię. Wątpię też w to, że ją zaostrzą. Na dodatek wiele Polaków i Polek oraz polityków uważa, że w kwestii aborcji osiągnęliśmy potrzebny kompromis, którego nie należy ruszać. Jak duże są więc szanse na liberalizację chociażby poglądów osób, które chcą „chronić życie płodów oraz komórek”? Z mediami, które w kwestii aborcji zrównują stanowisko biskupów ze stanowiskiem kobiet – według mnie prawie zerowe.