Tiani miała mnie powalić na kolana. Wzorowana na hicie dla par We Vibe, dostępna w pięknych kolorach i z pilocikiem, pokryta gładkim silikonem medycznym uśmiechała się do mnie kusząco. Czy mógłby mi się nie spodobać tak śliczny i prorodzinny gadżet?
Jak się tego używa?
Osoby przyzwyczajone do gadżetów erotycznych klasycznych kształtów (czyt.: falliczne wibratory) mogą być nieco zdezorientowane w tym, jak się tego używa (no jak?), a znów te, które wyobrażają sobie, że „prawdziwy wibrator” ma wielkość ręki Terminatora, mogą w ogóle Tiani nie zauważyć. Bo Tiani jest mała, śliczna i słodka, bardziej przypomina klamerkę do włosów niż gadżet do seksu.
Jest pomyślana jako coś, co dopieści i partnerkę, i partnera w trakcie klasycznego stosunku. (Czy więc może zniwelować męską zazdrość? Duża nie jest. Falliczna też nie. Na dodatek on też może czerpać przyjemność z faktu jej używania, ale czy to wystarczy?:-) Kształtem przypomina literę U, której jeden ogonek jest węższy, drugi grubszy. W tym grubszym znajduje się silniczek i część, do której podpinamy ładowarkę. Nasza wibrująca literka U stworzona została tak, aby dopieścić czułe miejsca kobiecego ciała. Tak więc grubsza część przeznaczona jest do stymulacji zewnętrznej części narządów płciowych: żołędzi łechtaczki, warg, tkanki otaczającej cewkę moczową (czyli główki strefy G), węższa do użytku wewnętrznego – do masowania ciała strefy G. Wibracje w trakcie stosunku odczuje także mężczyzna. Cieńsza nóżka tego gadżeciku jest na tyle cienka, że nie powinna być przeszkadzać podczas penetracji wsunięta „między młot a kowadło”. Używając Tiani można uzyskać efekt „wibrującej waginy”. Czy Wy też macie jakieś skojarzenia? 🙂 Jest bardzo elastyczna, wygina się dokładnie tak, jak chcemy, nie myślcie, że to jakiś U-podobny plastik, który nie ustąpi ani na milimetr.
Osprzęt 🙂
W zestawie z wibratorem przychodzą dwie różne końcówki o inaczej sprofilowanych nóżkach oraz pilot, bowiem Tiani jest zabawką na pilota. W całym zestawie, z wymiennymi końcówkami, ładowarką, bateriami, wielością trybów wibracji zaczyna mi przypominać telefon komórkowy, którzy oprócz tego, że dzwoni, to jeszcze prasuje i wynosi śmieci. No, ale wszyscy mamy telefony z budzikiem, aparatem, dyktafonem i internetem. A gdy ktoś nas pyta, która godzina, to też sięgamy po telefon. Więc może czas się przyzwyczaić do nowej ery gadżetów, które są śliczne, wibrujące, wodoodporne, zdalnie sterowane i wyglądają bardziej jak zabawki dla dzieci, niż dorosłych. Chociaż ja, wychowana na książkach zamiast e-booków, czasem całkowicie się w tym gubię, i wybieram dildo z epoki kamienia łupanego, które ani nie ma wbudowanego wi-fi, ani jednego chociaż trybu wibracji.
Gdy przyzwyczaimy się do bogatego wyposażenia gadżetu dla par, można zacząć sprawdzać działanie. Najpierw trzeba naładować zabawkę, a w pilot włożyć dwa paluszki (które przychodzą razem z całością, nie ma więc biegania po sklepach; do wibratora również jest dołączona ładowarka, więc nic nie trzeba dokupować). Na dodatek w pudełku znajdziemy saszetkę lubrykantu, broszkę i satynowe etui na całość. Myślicie, że on lub ona może przypiąć sobie tę broszkę do ubrania, gdy będzie chciał/a powiedzieć, że „to dziś”?
Tiani w praktyce
Tiani można używać na kilka sposobów. Po pierwsze – przeznaczona jest do użytku w partnerskim seksie hetero (czyt. stosunek genitalny), ale wibruje również wtedy, gdy żadnego mężczyzny nie ma w pobliżu. Może być więc używana jako rozpieszczacz w seksie solo (nawet takim, gdy z czymś wibrującym między nogami, mamy ochotę się przejść po papierosy do kiosku; zdecydowanie w ciasnych majtkach!) lub też w czasie pieszczot z drugą osobą. Czy będzie lepsza niż klasyczny motylek? To stwierdzić można chyba tylko po osobistym przetestowaniu jednego i drugiego. Ale znam kobietę, która właśnie tak lubi się bawić z Tiani. Po drugie można ją używać z pilotem lub bez. Mnie zdecydowanie bardziej przypadła do gustu wersja bez pilota. Szczególnie w czasie seksu partnerskiego, gdy cztery ręce mają co robić, szkoda mi jednej – wszystko jedno czyjej – na to, aby zmieniać tryby wibracji. To dobre, gdy używamy Lilki, z Tiani nie bardzo mi się sprawdza. Na pewno zaletą tego masażera jest jego wodoodporność. Pieszczoty pod prysznicem czy w łóżku też wchodzą w grę, co było niemożliwe przy pierwszej wersji Tiani (wodoszczelna jest właśnie dwójka).
Przy okazji pisania tej recenzji zostałam zaczepnie zapytana, po co kobiecie mężczyzna, kiedy ma Tiani. Oczywiście, odpowiedziałam szybko, że mężczyzna jest po to, żeby go kochać, a Tiani jest po to, żeby wibrować. Ale z Tiani, przynajmniej dla mnie, jest problem. Pamiętam, kiedy na rynku pokazały się pierwsze We Vibe’y. I mój zachwyt nad tym, że wreszcie ktoś wymyślił coś do seksu dla par. Dla tych, które kochają klasyczny hetero seks z tradycyjną penetracją. Wiadomo, że dla wielu kobiet to bezpośrednie pieszczoty łechtaczki są wyzwalaczem orgazmu, więc coś takiego jak Tiani powinno się sprawdzić i wysłać nas oboje na orbitę. Pewnie u niektórych tak to działa, ale nie w moim łóżku. Jeśli mam być szczera, to przy pierwszym i drugim użyciu, po krótkiej czy dłuższej chwili, moja ręka powędrowała między nogi, mocno wibrator chwyciła i wyrzuciła przez całą długość pokoju. Kolejnych prób z partnerem nie było. Nie mogłam się do tego sprzętu przekonać. Zamiast podwajać (potrajać?) moją przyjemność z partnerem, tylko mnie rozpraszał. Ciało obce pomiędzy nami powodowało mój dyskomfort i irytację. Nazwijcie mnie staromodną, ale… wolę penisy. A na łechtaczce palce, język albo coś bardziej organicznego. Albo – super spłaszczoną główkę Gigi (moim zdaniem jeden z najlepszych wibratorów, które się sprawdzają do pieszczot łechtaczki). Tiani swoim obłym kształtem raczej od łechtaczki odstaje (zbyt zaokrąglona od spodu), niż się na niej kłaść, powierzchnia styku jest za mała, żebym w ogóle chciała tego używać. Chociaż próbowałam, próbowałam sama, na spokojnie, bez pośpiechu, ale jakoś mnie na kolana nie powaliła.
Przekonała mnie Lilka, ale Tiani mnie w ogóle nie kręci. Znam kobiety, które są zadowolone z tego wynalazku, ale znam też takie, które są nim rozczarowane. Ja jestem ciutkę uprzedzona. Nie spełnia moich oczekiwań ani jako rozpieszczacz w seksie solo, ani z partnerem. Mogłabym go używać najwyżej z pobudek ideologicznych, ale sobie odpuszczę. Taini trafiła na półkę i tam leży. Być może sięgnę po nią, gdy w mojej sypialni znajdzie się prawdziwy gadżeciarz, który będzie chciał przetestować wszystko. Wtedy być może ulegnę.