W seksie nie ma absolutnie nic dla niej. Ona to robi „tylko z miłości”. Mimo że uprawia seks i to nawet całkiem dużo i dość różnorodnie – niczego w nim dla siebie nie odkrywa. Orgazm „dostaje”, gdy „jest grzeczna”.
I nie ma absolutnie żadnych zastrzeżeń do tego paragrafu umowy, w którym jest napisane, że nie może sobie sama sprawiać seksualnej przyjemności – bo ona przecież i tak tego nie robi! I to jest właśnie „seksualna bohaterka XXI wieku”.
Taka wyjątkowa, ekscytująca, niepowtarzalna historia…
Christian opiera się swobodnie o bar, popijając białe wino. Tradycyjnie ma na sobie białą koszulę, a do tego czarne dżinsy, czarny krawat i czarną marynarkę. Włosy ma potargane jak zawsze. Wzdycham. Przez kilka sekund stoję w progu baru, patrząc na niego, ciesząc oczy widokiem. Rzuca nerwowe – tak mi się wydaje – spojrzenie w stronę wejścia i na mój widok nieruchomieje. Kilka razy mruga powiekami, następnie na jego twarzy pojawia się leniwy, seksowny uśmiech, na którego widok robi mi się gorąco. Mocno się koncentrując na tym, aby nie przygryzać wargi, ruszam w jego stronę świadoma tego, że ja, Anastasia Steele, Miss Gracji, mam na nogach szpilki.
Christian Grey jest – jak każdy męski bohater harlekinów – zabójczo przystojny, olśniewająco piękny, bardzo elegancki i bardzo bogaty. Na dodatek ma tylko 27 lat, a już jest właścicielem wielkiej firmy, zatrudnia służbę i pilotuje własny śmigłowiec. Anastasia zaś dopiero kończy studia, jest typową dziewczyną z przedmieścia, ani niezwykle piękną, ani porażająco inteligentną, na dodatek wciąż ma potargane włosy (i wygląda w nich źle), wciąż przygryza wargę, wciąż się potyka o własne nogi, nie potrafi chodzić na szpilkach i wzdycha do św. Barnaby. Po takim opisie już wiadomo – zakochają się w sobie bez pamięci, on jej powie lub pokaże, jaka jest piękna i inteligentna, obsypie ją kwiatami oraz diamentami. Przeżyją różne przygody i będą żyli długo i szczęśliwie albo też się rozstaną. Właściwie nie byłaby to najbardziej okropna harlekinowa historia, gdyby nie to, że tak koszmarnie napisana. I gdyby nie to, że lansuje strasznie stereotypową i całkowicie przedemancypacyjną wizję kobiecej seksualności.
„50 twarzy Greya” reklamowana jest jako: „hipnotyczna, uzależniająca, iskrząca seksem i erotyką powieść, której nie sposób odłożyć”. Po takim opisie i po spojrzeniu na rankingi sprzedaży (a powieść wciąż utrzymuje się na szczycie bestsellerów), można by oczekiwać dzieła na miarę Tołstoja. Tymczasem mamy tutaj kliszę na kliszy. Anastasia może kojarzyć się z odmłodzoną Brigitte Jones, z prostytutką graną przez Julię Roberts w „Pretty woman”, z licznymi kobiecymi bohaterkami, które „niespodziewanie trafiają w sidła miłości”. A on jest – oczywiście – i bogaty (co już mówiłam), i utalentowany, i umie grać na fortepianie jak bohater „Pretty woman” grany przed Richarda Gere’a (co robi zazwyczaj w środku nocy), i nawet kiedy rano w hotelu jedzą śniadanie – to zupełnie jak bohater „Pretty woman” – mówi: „nie wiedziałem, co lubisz, więc zamówiłem wszystkiego po trochu”.
Tak… historie miłosne można opowiadać wiele razy, Tristan i Izolda, Romeo i Julia, proszę bardzo, problem tylko w tym, że jak się po raz kolejny opowiada tę samą historię, trzeba to robić w taki sposób, żeby… było to interesujące, wciągające. Ba, ja nawet bym chciała, żeby to było piękne, napisane pięknym językiem, literackie, poetyckie, intrygujące i zabawne. Ale „50 twarzy Greya” niestety nie ma żadnej z tych cech.
Ana jest postacią tak samo papierową i płaską na pierwszej i na ostatniej stronie książki. Grey także. Przedarłam się przez ponad sześćset stron, żeby stwierdzić, że nie robią nic odkrywczego, ani w kontekście życiowo-związkowym, ani seksualnym, a sposób opisu ich perypetii jest naprawdę nużący. On ciągle poprawia włosy, ona przygryza wargę. On traktuje ją protekcjonalnie, ona jakoś się na to godzi. Zmusza ją do jedzenia – ona się buntuje i w końcu ulega. I tak rozdział za rozdziałem. Eleganckie koszule, seks z wiązaniem, prysznic, potknięcie się panny Anastasii Steele nr 351, pochmurne spojrzenia, wzdychanie, potknięcie nr 352, pogniecione eleganckie koszule, poprawianie włosów i znów kilka westchnięć, i znów przygryzanie wargi, i znów groźby Greya, że jak Anastasia nie przestanie przygryzać tej wargi, to on ją przeleci tam, gdzie stoją.
Oprócz tego przygryzania, wzdychania i targania włosów w książce jest też trochę opisów seksu. Niestety, coś, co mogłoby podniecać, też jest powtarzalne i sztampowe. Za każdym razem, gdy ktoś przeżywa orgazm – „rozsypuje się na kawałeczki”, a gdy mowa o waginie, pojawia się słowo „tam”; nazwy genitaliów obojga zostają zastąpione słowami „męskość” i „kobiecość”. Trochę to bez polotu – i jak na pornografię, i jak na literaturę. Jakoś też nie współgra mi z całym tym „pieprzeniem w usta” („mam ochotę cię pieprzyć w usta, Anastasio”), „rżnięciem” czy „pieprzeniem” („ja się nie kocham, ja się pieprzę i to raczej ostro, Anastasio”).
A bohaterka w swojej seksualności – oczywiście! – jest kolejną niedoświadczoną panienką, która nigdy się z nikim nie całowała (no, dobrze – może dwa razy) i nigdy nie dotykała się TAM. I nigdy nie przeżyła orgazmu. I ciągle się rumieni, mniej więcej co dwa akapity – albo na wspomnienie, albo na myśl, albo ze swojej wrodzonej nieśmiałości. A od tego dobrowolnego celibatu musi wyzwolić ją perwersyjny mężczyzna, siłą, drapieżnie i z penetracją. A jej pierwszy raz jest jak wybuchy fajerwerków. Bo jakże inaczej. Jeśli na horyzoncie pojawia się samiec alfa, a gdzieś niedaleko hasa prymuska-dziewica, to tak właśnie musi się to skończyć. Albo zacząć.
Dziewczyna „zwolniona z seksualności”
Motyw niewinnej dziewicy niedawno pojawił się w „Czarnym łabędziu”. I mimo że był schematyczny, było tam coś innego, coś nowatorskiego – dziewczę zauroczone koleżanką z baletu, lesbijskie fantazje; tutaj nie ma nic nowatorskiego. Anastasia według mnie jest ziszczoną męską fantazją o kobiecie całkowicie podporządkowanej męskim pragnieniom. I wcale a wcale nie mam tu na myśli całej bedeesemowej relacji z dominacją, podporządkowaniem i przykuwaniem kajdankami do łóżka.
Nie.
Ona po prostu jest jak wyjęta z artykułu Formatowanie seksualne kobiet.
Ma 21 lat, a jest całkowicie nieświadoma, nie wie, czym jest seksualność, nie interesuje jej ten temat i nie interesował. Nie zna swojego ciała, nigdy nie próbowała się sama dotykać. Czeka na księcia z bajki i… spotyka go! (Tu mi do głowy przychodzi fakt, że nawet scenarzyści „Shreka” coś unowocześnili.) A on – zupełnie jak w tych wszystkich dziewiczych marzeniach – jest doświadczony (ha! i to jak!), jest opiekuńczy, pokazuje jej świat seksualności, wprowadza do niego, trzymając za rączkę, doprowadza ją do orgazmu bez żadnego problemu i całuje do utraty tchu. To on ją uczy akceptacji ciała, mówi o tym, jaka jest piękna, seksowna, pociągająca. To dzięki niemu ona ma zapomnieć o wstydzie i „skromności”.
Dziewictwo Any jest zapieczętowaną przesyłką, którą odbiera mężczyzna. Dostaje kobietę „nieskalaną” nawet głupią fantazją seksualną. Dziewczynę, która nie wie, czego chce, nie wie, czego może oczekiwać od seksu i kochanka, która raczej bezrefleksyjnie się podporządkowuje, która jest tak doskonale sformatowana i nauczona tego, że seksualność jest męską domeną, że nawet gdy ten prosi ją, aby sama masturbowała się na jego oczach, ta woli, żeby to on ją dotykał. A jedyne erotyczne sny ma – oczywiście o nim!
Ana w swojej seksualnej drodze – jak wiele kobiet – jest całkowicie nieodpowiedzialna. To Grey zajmuje się wszystkim. I tym, żeby było jej dobrze w łóżku, i tym, żeby nie zaszła w przypadkową ciążę. On pamięta o tym, kiedy ona dostanie miesiączkę, żeby ona wzięła pigułkę. To on o wszystkim myśli, to on proponuje, wymaga oraz żąda. On może mieć ją na każde zawołanie. Ona dochodzi dla niego („dojdź dla mnie, mała”), ona uczy się ars amandi, żeby jego zadowolić. W całym tym seksie nie ma absolutnie nic dla niej. Ona to robi „tylko z miłości”. Mimo że uprawia seks i to nawet całkiem dużo i dość różnorodnie – niczego w nim dla siebie nie odkrywa. Orgazm „dostaje”, gdy „jest grzeczna”. I nie ma absolutnie żadnych zastrzeżeń do tego paragrafu umowy, w którym jest napisane, że nie może sobie sama sprawiać seksualnej przyjemności – bo ona przecież i tak tego nie robi! I to jest właśnie „seksualna bohaterka XXI wieku”. Na głowę biją ją kobiece postacie z naprawdę przeciętnej komedii „American Pie” sprzed kilkunastu lat – dziewczyny z krwi i kości, które wiedzą, czego chcą, z których nawet najbardziej przeciętna i ruda Michelle – ma większą wiedzę i władzę nad seksualnością, niż dziesięć An razem wziętych.
Dlaczego więc książka wciąż utrzymuje się w rankingu bestsellerów? Czyżby na „pornografię dla kobiet” było aż tak wielkie zapotrzebowanie? Czy harlekiny z cyklu „desire” już nam nie wystarczają? A może po prostu kolejny raz potwierdza się stwierdzenie, że seks sprzeda wszystko, nawet największą tandetę i szmirę? A może wiele kobiet, sformatowanych podobnie jak Ana, nie sięgnie po literaturę stricte pornograficzną (że już nie wspomnę o filmach), tylko będzie się katowało „50 twarzami”, bo „pornografia kobietom nie przystoi”. A uchodzi tylko wtedy, kiedy przymusi je do czytania „takich świństw” jakiś ponury Grey.