Kiedy pisałaś „Zakazane ciało” i ludzie pytali cię, nad czym teraz pracujesz, jaka była odpowiedź?
Że piszę historię żeńskich organów płciowych, tego, jak były przedstawiane, pożądane, ale też jakie budziły lęki i potrzebę kontroli. Że chcę sprawdzić, czy jest powiązanie między nimi a polityką. Zawsze było potem kilka sekund krępującej ciszy. Większość ludzi bardzo szybko zmieniała temat. Ale niektórzy byli naprawdę zainteresowani. „Serio? Powiedz coś więcej”.
Pytam, bo jeśli chciałabym po polsku powiedzieć: to porozmawiajmy o twojej książce o…, to mam problem. Bo mogę powiedzieć „o cipkach”, ale będzie to jednocześnie wulgarne i infantylne, albo „o organach płciowych kobiety”, to z kolei medyczne, albo „o waginach”, a to obcy termin i prawie tak straszny jak gender. Nie mamy neutralnego słowa. Francuzi mają?
Po francusku powiedziałabym: „Je parle de sexe féminin” – „sex” w znaczeniu nie stosunek, ale płeć, i jest to termin dość neutralny. Ale w wielu językach jest podobnie jak w polskim. Trochę dlatego napisałam tę książkę: jeśli mamy tylko terminy naukowe lub seksualizujące, wulgarne, jeśli nie potrafimy nawet jej nazwać, to jak możemy sobie z nią poradzić?
Jak możemy sprawić, żeby istniała w przestrzeni publicznej, w debacie publicznej nie jako coś prowokującego czy zmedykalizowanego, ale jako normalna część naszej rzeczywistości?
[…]
Dlaczego mówienie o „tam na dole” wciąż, w XXI wieku, sprawia, że się rumienimy i chichoczemy jak podlotki?
Kulturowe dziedzictwo. Ja też, kiedy opowiadałam, o czym piszę, oblewałam się rumieńcem. Mój wydawca zapytał mnie, czy na pewno chcę iść tą drogą – w końcu jestem we Francji dość znana, zapraszają mnie do telewizji – i czy chcę w telewizji mówić o cipkach. Odpowiedziałam: „Wiesz co? Sam fakt, że zadajesz mi to pytanie, to powód, że powinnam to zrobić. Zwłaszcza dziś”.
Czemu zwłaszcza dziś?
Bo dziś w Europie, szczególnie Wschodniej, ale też w USA oraz w krajach arabskich prawa kobiet i w ogóle postrzeganie kobiet zmienia się w niedobrym kierunku. Chciałam zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, co się stało. I dlaczego w tylu różnych miejscach? Czy może jesteśmy na szczycie fali, która zaraz z hukiem runie w dół?
Uznałam, że należy zidentyfikować moment, w którym się znajdujemy, a żeby to zrobić, trzeba się dowiedzieć, skąd przyszłyśmy.
Czyli poznać historię tego, jak mężczyźni postrzegali kobiece ciało zarówno w aspekcie seksualnej przyjemności, jak i reprodukcji, od początku, od Sumeru i Babilonu, aż do dziś. Chciałam sprawdzić, czy istnieje związek między obrazem kobiecego ciała w kulturze i debacie publicznej a sytuacją polityczną.
I faktycznie, okazało się, że w czasach pokoju i dobrobytu zarówno przyjemność, jak i macierzyństwo były kwestiami osobistymi, intymnymi doświadczeniami, do których zachęcano i które chwalono. Poeci pisali o kobiecych orgazmach, o „muszelkach” czy innych „różanych pączkach”, a malarze i rzeźbiarze przedstawiali je w swoich dziełach.
Ale jak tylko nadchodził kryzys – polityczny, ekonomiczny, religijny albo wszystkie jednocześnie – i w społeczeństwie zaczynał panować strach, pierwszym symptomem tego, że zbliżają się konserwatywne rządy autorytarne, była zmiana w postrzeganiu kobiet. Nawet nie praw kobiet, ale ich pozycji. Słowa stają się bardziej wulgarne.
Zmienia się nawet medycyna – na przykład łechtaczkę jako źródło kobiecej przyjemności odkryto w XVI wieku, ale w czasach kryzysowych znikała z podręczników medycznych.
Podczas takiego kryzysu ciało kobiety przestaje być jej własne, a staje się własnością państwa?
Tak. Przyszło mi to do głowy, gdy pisałam o żonach dyktatorów. Skrajna prawica umieszcza kobiety w centrum narodowej polityki, ale przyznaje im tylko jedną rolę – klaczy rozpłodowej. W reżimie autorytarnym macierzyństwo jest dla kobiety…
…uświęconym powołaniem?
Tak, i to podwójnie uświęconym – spełniasz się jako kobieta i służysz narodowi. Za Hitlera życie Niemek ograniczało się do „Kinder, Küche, Kirche”. Ale tylko „dobrych” Niemek. Dla nie-Aryjek
aborcja była nie tylko dozwolona, ale wręcz obowiązkowa, podobnie jak sterylizacja.
Chodziło więc nie o to, że samo przerywanie ciąży to grzech, ale o to, że niektóre
pochwy są lepsze od innych. I mają inne obowiązki.
Podobnie Ceaucescu: marzył mu się wielki naród rumuński, więc zakazał antykoncepcji i aborcji. Co miesiąc w zakładach pracy kobiety miały badania ginekologiczne, żeby sprawdzić, czy są w ciąży.
We Francji po traumie I wojny światowej z kolei panowała ideologia „potrzebujemy przyrostu naturalnego”, więc samo informowanie o antykoncepcji było karane.
Zrozumienie tego związku – między kryzysem, konserwatywną reakcją i prawami kobiet – sprawia, że zaczynasz się uważniej przyglądać temu, co się dzieje w polityce. I tym powinien się zająć dzisiejszy
feminizm.
Nie jesteśmy już ofiarami mężczyzn i nie powinnyśmy się dziś w ten sposób definiować. Nie ma obecnie wielu facetów, którzy tęsknią za patriarchatem i kobietami w roli podnóżków. Ale kryzysowe zagrożenie istnieje.
Jednym z głównych tematów „Zakazanego ciała” jest kontrola – pokazujesz najrozmaitsze metody, które stosowały religie, państwa i niektórzy mężczyźni, by kontrolować kobiece ciało, seksualność i reprodukcję. A przecież wydawałoby się, że jest tyle bardziej produktywnych zajęć niż pilnowanie, czy kobiety na pewno mają dokładnie ściśnięte uda. Dlaczego kobieca seksualność była i jest tak problematyczna?
Dobre pytanie. Gdy skończyła się II wojna światowa i świętowaliśmy we Francji wyzwolenie, pierwsze, co zrobiliśmy, to ukaraliśmy kobiety, które sypiały z wrogiem.
Nazywano to horyzontalną kolaboracją. Ładnie, prawda? A ukarano je, goląc im nie tylko głowy, lecz także łona i włócząc po ulicach.
Czytasz o tym i myślisz: OK, właśnie skończyła się wojna, połowa kraju jest w ruinie, nie ma szpitali, nie ma szkół, dzieci chodzą głodne – i PIERWSZĄ rzeczą, którą należy zrobić, jest ogolenie kobietom cipek? Czy to dlatego przegraliśmy z Niemcami w 1940 r.? I przez cztery lata nie mogliśmy się ich pozbyć?
Jeśli spojrzeć na to z boku, to jakiś absurd.
Że honor narodu znajduje się między nogami kobiety?
Tak. Potrzeba kontroli kobiecej seksualności ma oczywiście podłoże biologiczne. Każdy osobnik dąży do przekazania dalej swoich genów. Kobieta wie na pewno, że dziecko, które wychowuje, jest jej, ale mężczyzna już takiej pewności nie ma.
Trzeba jednak pamiętać, że kobiece organy płciowe pełnią podwójną funkcję: rodzą dzieci, ale też służą seksualnej przyjemności. I przez tę podwójną rolę są postrzegane.
Budzą pożądanie, ciekawość, lecz także lęk, bo w przeciwieństwie do męskich kobiece genitalia są ukryte i zajęło długie stulecia, żeby odkryć, jak funkcjonują. Dopiero w XII wieku poznano ich budowę, a w XV zrozumiano, jak przebiega rozmnażanie. A nieznane rodzi strach.
Wcześniej zresztą mężczyźni mieli fantastyczne pomysły na to, co kobiety mają w środku. Platon i Arystoteles na przykład uważali, że macica to dzikie zwierzę, które żyje w ciele kobiety i jest niezadowolone, jeśli ta nie rodzi dzieci!
Wędrująca macica, bardzo długo popularna.
Tak, co najmniej do średniowiecza. Kobiece ciało przez długi czas było uznawane za magiczne lub wręcz przeklęte, zwłaszcza w trakcie
miesiączki.
W starożytnej Grecji miesiączkujące kobiety biegały po polach, bo miało to zabijać owady.
Aż do późnego średniowiecza nie rozumiano związku między menstruacją a reprodukcją, uważano więc, że miesiączkujące kobiety są nieczyste. Albo wręcz że są czarownicami – wszak cnotliwym dziewicom menstruacja jest oszczędzona.
Ponownie: boimy się tego, czego nie rozumiemy.
Sam stosunek seksualny był źródłem obaw – w końcu w jego trakcie mężczyzna penetruje miejsce, którego nie widzi. I kto wie, co za niebezpieczeństwa czekają w środku. Stąd śmieszny mit vagina
dentata – pochwy wyposażonej w ostre ząbki obcinające penisa.
Historie o zębatej pochwie znajdujemy w Afryce, u rdzennych Amerykanów i w Indiach – mężczyźni wpadli na ten sam pomysł na kontynentach oddalonych o tysiące kilometrów. A jak uczy Lévi-Strauss, mity pokazują uniwersalne zasady myślenia i doświadczenia ludzkiego.
Porozmawiajmy trochę o historii kobiecego ciała w kulturze. Czasy antyczne nie były dla kobiet takie złe.
Owszem, przynajmniej w mitologii. Niestety, o codziennym życiu nie wiemy za wiele. Ale w starożytnych religiach kobieca płeć była czczona jako potężna siła, która sprawia, że ziemia staje się żyzna. Jak sumeryjska bogini Inanna, która wzywa kochanka: „Moja ziemia leży odłogiem, nikt jej nie orze i nie uprawia. Któż przyjdzie zasiać moje wilgotne pole?”.
Od jej narządów płciowych zależy dobrobyt państwa – gdy książę ją zaspokoi, cały kraj się zazieleni. Rytuały płodności były powszechne w antycznych kulturach. Co ciekawe, zachowały się też przepisy na legalne specyfiki do przerywania ciąży.
Tyle że większość recept wygląda na bardziej obrzydliwe niż skuteczne.
To prawda, choć niektóre działały. Ale wiele wyrządzało więcej szkody niż pożytku. Te wszystkie płukanki i okłady – jeden z egipskich papirusów opisuje miksturę z 700 składników, w tym miodu i cebuli. Hipokrates z kolei radzi zmieszać szafran z gęsim sadłem i włożyć do pochwy. Albo figi z węglanem sodu. Brrr.
Przejdźmy do chrześcijaństwa. Co się w sytuacji kobiet zmieniło?
Wiele. Przede wszystkim pojawił się kult Maryi, a z nim wzniesienie na piedestał dziewictwa. Jestem agnostyczką, ale wychowałam się w wierze katolickiej, więc długo nie kwestionowałam tej koncepcji.
Ale jeśli na to trzeźwo spojrzeć, to jak kobieta, która jest matką, może być dziewicą? Jak miałaby zostać zapłodniona i jak urodzić dziecko, nie przerywając
hymenu? Wracamy do paradoksu. Czystość kobiety jest gwarancją honoru rodziny i narodu, ale sama kobieta jest nieczysta: miesiączkuje, uprawia seks i rodzi dzieci. Chrześcijańskim ideałem kobiety stała się więc Maryja zawsze dziewica, pozbawiona całej tej brudnej fizjologii. I nieczystych pragnień.
Bo nieczyste pragnienia były dowodem konszachtów z diabłem. W osławionym „Młocie na czarownice” czytamy, że kobieta, która chce uprawiać seks w pozycji na jeźdźca, na pewno jest czarownicą.
Cnotliwe kobiety robią „to” wyłącznie w pozycji misjonarskiej.
I oczywiście bez przyjemności. Inaczej jesteś czarownicą i chcesz ukraść mężczyźnie jego siłę i jego orgazm. Oraz penisa. „Młot na czarownice” opisuje „prawdziwy przypadek” czarownicy, która odebrała kilku mężczyznom członki i umieściła je w gnieździe na drzewie, gdzie owe penisy „poruszały się jak żywe i jadły owies i kukurydzę”. Serio. Też nie wierzyłam, że to czytam.
Przyjemność kobiety zresztą zawsze jest problematyczna.
Zawsze.
Freud pisze to samo: kobiety to z natury neurotyczki, bo zazdroszczą mężczyznom penisów, marzą, żeby je mieć, i są wiecznie rozczarowane, że mają „tylko” pochwy. Czyli OK, może nie jesteśmy już czarownicami, ale wciąż chcemy waszych penisów.
A, no i jesteśmy wariatkami.
Kolej na renesans. Czy dwory papieży, Medyceuszy i Tudorów były tak rozwiązłe, jak pokazują nam dziś seriale?
Trochę tak. Renesans był dobrym czasem dla kobiet. Kwitła kultura i sztuka, a żeńska seksualność przestała być potępiana. Artyści zaczęli malować nagie kobiece ciała – ale bez włosów łonowych, kreską na gładkim ciele. Idealna kobieta wciąż była więc czysta i dziewicza, ale te prawdziwe zaczęły się przeciwko temu przedstawieniu buntować
Francuskie damy na przykład ozdabiały swoje włosy łonowe wstążkami, klejnotami i pierścieniami. Chciały w ten sposób pokazać, że chcą być piękne również tam, że ich ciała są stworzone do przyjemności, a nie do umartwiania się.
Renesans to również okres, w którym dokonano wielu odkryć w dziedzinie funkcjonowania reprodukcji i kobiecej anatomii. Na przykład niejaki Realdo Colombo odkrył „w pełnym tego słowa znaczeniu siedlisko kobiecej rozkoszy”, czyli łechtaczkę. Colombo był przy okazji jednym z pierwszych chirurgów, który robił sekcje, a ciał dostarczał mu sam Michał Anioł.
W renesansie kobiety zaczęły też odkrywać własną przyjemność. Na dworze Katarzyny Medycejskiej przypadkiem odkryto, że swawolne damy do zaspokojenia się używają sztucznych fallusów.
Dworzanie byli w szoku. Jak to, kobiety to robią? Same? Bez mężczyzn? Co dalej – czy teraz będą mogły same się zapładniać? Wybuchł ogromny skandal.
Oświecenie też było całkiem przyjazne kobiecej seksualności.
Nie było najgorsze. Oświecenie było okresem otwarcia się na zmysły, ale też libertynami mogli być tylko mężczyźni. Bo kobiety, które zbyt często uprawiały seks, uznano za chore – chore na nimfomanię. Poza tym to XVIII wiek wprowadził pasy cnoty.
XVII? Byłam przekonana, że to średniowieczny wynalazek. Że jak rycerz wyjeżdżał na krucjatę, to zamykał żonę w pasie cnoty.
Nie, to produkt oświecenia. Ale też pasy cnoty stosowano raczej jako straszak. Wiesz, tak jak się mówiło dziecku: bądź grzeczny, bo przyjdzie zły wilk i cię zje. Zachowuj się albo ci założę pas cnoty.
W rzeczywistości w całej Europie było raptem kilka tysięcy pasów cnoty, dużo mniej niż się spodziewałam. Dokopałam się też do procesu, jaki żona wytoczyła mężowi, który zakuł ją w pas cnoty, a potem wyjechał i ją tak zostawił. Wygrała.
A dostojni wiktorianie?
XIX wiek był po średniowieczu najgorszy. Kobiety zostały prawnie ubezwłasnowolnione, zasznurowane w gorset, a przede wszystkim wpędzone w histerię.
Właściwie każda kobieta mogła mieć histerię. Wystarczył jeden z długiej listy objawów: bolesne miesiączki, bóle pleców i migreny, głośne orgazmy albo w ogóle orgazmy czy
masturbacja, żeby zostać uznaną za histeryczkę.
Lubienie wina, czekolady i ostrych przypraw, chodzenie do opery i teatru, czytanie romansów, zbytnia emocjonalność – też mogły świadczyć o histerii.
No i intelektualne ambicje.
Oczywiście, te są najgorsze. Poza tym edukacja miała negatywnie wpływać na macicę.
Jak leczono histerię?
Były dwie metody. Ta przyjemniejsza powstała w Anglii: lekarze ręcznie pobudzali kobiety aż do uzyskania „histerycznego paroksyzmu”, który przynosił histeryczkom ulgę. Jako że usługa była popularna, pacjentek wiele, a lekarzom męczyły się dłonie, wynaleziono specjalny sprzęt mający im pomóc w pracy – pierwszy wibrator.
Wibratory początkowo sprzedawano wyłącznie lekarzom. Dopiero na początku XX wieku w USA wprowadzono je do normalnego obrotu, reklamowano w katalogach – ale jako sprzęt medyczny, broń Boże nie służący przyjemności. Toż to byłoby nieprzyzwoite.
Drugi sposób leczenia histerii było za to okropny: kobiece obrzezanie. Byłam w szoku, że w XIX wieku w tak jakoby cywilizowanej Europie okaleczano w ten sposób kobiety.
To była powszechna praktyka?
Nie tak jak dziś w północnej Afryce, gdzie jest to rytuał, któremu poddawana jest znakomita większość kobiet – aż tak masowo Europejkom nie wycinano łechtaczek. Ale też nie były to przypadki odosobnione – „wyleczono” tak tysiące kobiet.
Początkowo wypalano
łechtaczki gorącym żelazem albo traktowano je żrącym kwasem. Tę ostatnią metodę propagował John Harvey Kellogg, ten od płatków śniadaniowych.
Potem jednak uznano, że efektywniej będzie łechtaczkę wyciąć. Najgorsze jest to, że kobiety same prosiły o zabieg. I przyprowadzały swoje przyłapane na „dotykaniu się” córki. Uważały, że są chore. Że są nienormalne, bo chcą uprawiać seks i to lubią. Albo krzyczą, gdy mają orgazm.
Jedna pacjentka poprosiła lekarza, żeby jej pomógł, bo za każdym razem, gdy mąż się do niej zbliża, czuje ciepło w dole brzucha, serce jej szybko bije i brakuje jej tchu
Do tego lekarze w wielu przypadkach nie mieli żadnego pojęcia, co robią, i wycinali za dużo. Kobiety tygodniami po zabiegu krwawiły, wiele umierało.
Ale mimo to szły do lekarzy.
Bo czuły się winne, że odczuwają społecznie nieakceptowaną przyjemność.
Wiek XX przyniósł jednocześnie postęp w medycynie i zmienił obraz kobiecej seksualności. Kiedy zaczęła się ta rewolucja?
W latach 20. kobiety zrzuciły gorsety, obcięły włosy, w sztuce był to też bardzo interesujący okres, ale prawdziwa rewolucja zaczęła się w latach 50. To wtedy Ernst Gräfenberg odkrył
punkt G i pojawiła się pierwsza pigułka antykoncepcyjna. Zaczęto także stosować znieczulenie zewnątrzoponowe podczas porodu i metodę Lamaze’a, specjalną technikę oddychania, która pomagała rodzącym.
Środowisko lekarskie nie przyjęło jej z otwartymi ramionami.
Oj nie. Metoda Lamaze’a była bowiem komunistycznym wynalazkiem, pochodziła ze stalinowskiej Rosji. Pal licho, że przygotowywała kobietę do porodu, uczyła, jak odpowiednio oddychać, i zmniejszała ból rodzącej – była politycznie niepoprawna.
Poza tym w grę wchodziły kwestie moralne – wszak Biblia mówi: „W bólach rodzić będziesz”. Środowisko lekarskie zaczęło się łamać dopiero wówczas, gdy papież Pius XII wezwał 700 ginekologów i położników do Rzymu po to, żeby im powiedzieć: wiecie, może jednak nic się nie stanie, jak kobiety nie będą cierpieć podczas porodu.
No i kolejny rewolucyjny wynalazek, który dziś uważamy za oczywisty – podpaski i tampony.
Pierwsza ligninowa podpaska pojawiła się na rynku na początku lat 20., pierwszy tampon – kilka lat później. I faktycznie była to rewolucja. Wcześniej kobiety były zdane na domowe wynalazki.
Niektóre używały rękawiczek wypełnionych bawełną, inne – ręczników czy starych szmat. Robotnice w fabrykach krwawiły prosto na wysypaną słomą podłogę. Przez wieki nie było nic lepszego.
Ale z tamponem też wiąże się zabawna historia. Kiedy gość, który go wynalazł, chciał go sprzedać którejś z dużych firm, reakcją była panika: nie pokazuj tego nikomu, postawią nas przed sądem, kobiety nie mogą sobie tego wkładać do pochwy, przecież będą się dotykać, to nieprzyzwoite! Pierwsze, co im przyszło do głowy, to czy kobiety będą się tym zaspokajać. To jakaś obsesja.
Ale kiedy się okazało, że jest na nie ogromny rynek i że zarobią miliony – dokładnie w tej sekundzie tampony stały się przyzwoite.
Dalej – aborcja. Staje się legalnie dostępna.
I bezpieczna. Wcześniej stosowano wspomniane płukanki, napoje z ziół, jeden z greckich lekarzy radził ciężarnym podskakiwać, aż płód sam wypadnie, no i oczywiście długie szpikulce. Wiele kobiet nie przeżywało zabiegów. Kary też były surowe – we Francji ostatnią kobietą, na której wykonano wyrok śmierci, była właśnie aborterka.
Aborcja to oczywiście trudny temat, zwłaszcza w Polsce. Ale moim zdaniem nie tyle zabrania się samego aktu, ile odbiera kobiecie prawo wyboru. W jedną albo w drugą stronę – bo na przykład w Chinach za czasów polityki jednego dziecka aborcja była obligatoryjna.
Jak powiedziała Gloria Steinem, gdyby mężczyźni zachodzili w ciążę, aborcja byłaby sakramentem.
Zgadzam się. A prawica znajduje różne preteksty, żeby kobiet pozbawić prawa do decydowania o sobie. Na przykład u nas Marine Le Pen zapowiada, że jak wygra wybory, to państwo nie będzie fundować „wygodnickich aborcji”. Że niby kobietom nie chce się stosować antykoncepcji i dlatego idą na zabieg. I powinny za nie same płacić.
Ale oczywiście najlepiej by było, gdyby aborcje w ogóle nie były konieczne. Dlaczego jednak nie ma antykoncepcji dla mężczyzn? Dlaczego to kobieta dźwiga na swoich barkach cały ciężar odpowiedzialności? To problematyczne zwycięstwo feminizmu: kobiety dostały wolność, ale z mężczyzn zdjęto wszelką odpowiedzialność.
[…]
Kobiety na Zachodzie uważają zazwyczaj, że właśnie one są wyemancypowane i wolne, ale okazuje się, że to w Afryce kobieca płeć doprowadziła do politycznej zmiany.
O mieszkankach Afryki myślimy często w kategoriach ofiar, ale nie jest to do końca prawda.
W 2003 r. w Liberii kobiety zastosowały strajk seksualny. I wygrały. Wymusiły pokój po 14 latach wojny domowej i doprowadziły do wybrania pierwszej kobiety prezydenta.
I to dobre podsumowanie całej książki: oczywiście, kobiety były w historii ofiarami polityki, ale też potrafiły użyć swoich kobiecych atrybutów, by osiągnąć polityczne cele.
W prologu swojej książki cytujesz Simone de Beauvoir: „Nikt nie rodzi się kobietą, lecz jedynie się nią staje”.
[…]
Po napisaniu „Zakazanego ciała” zrozumiałam, że aby stać się kobietą, należy poznać i zrozumieć historię, w tym historię męskiej fascynacji, strachu i chęci kontroli naszych kobiecych atrybutów, oraz to, jak te emocje przekładały się na politykę. Że bycie kobietą zawsze odbywa się w kontekście tego, czego kultura i polityka oczekują od ciebie ze względu na płeć.
Katarzyna Wężyk
Całość wywiadu z Diane Ducret znajdziesz w Wysokich Obcasach.
Diane Ducret francuska pisarka i dziennikarka. Autorka bestselleru „Kobiety dyktatorów”. W Polsce właśnie ukazała się jej ostatnia książka „Zakazane ciało. Historia męskiej obsesji”
CPrzeczytalem te ksiazke i polecam wszystkim ktorzy lubia historie pisana z pozycj anegdotek .Czyta sie fajnie , pod warunkiem ze mamy w glowie podstawowa znajamosc historii swiata 🙂 .To raczej lektura dla wyrobionych czytelnikow ,ale laik moze ja tez przeczytac, musi sie jednak posilkowac jakims podrecznikiem Historii aby umial sie poruszac po zakatkach dziejow swiata.Dla mnie to byla bomba , choc jestem facetem.Mam otwarta glowe wiec moze dlatego:)!
Tylko kobieta jest stworzona do rodzenia dzieci wiec to chyba naturalne ze wydaje na swiat potomstwo. Nie mozna odlaczyc kobiety od prokreacji bo swiat wyginie!