9 grudnia przypadało interesujące święto: Dzień Dziewic. Rok temu z tej okazji popełniłam tekst pełen refleksji o tym, czym właściwie jest owo dziewictwo i dlaczego tak chętnie używamy tego terminu.
Wyszło na to, że jest to termin niejednoznaczny i często sprowadzony do bardzo wąskiego zakresu. O samej utracie dziewictwa nie wspominając: powszechnie uważa się, iż jest to po prostu pierwsze włożenie penisa do pochwy. Jeśli dziewczyna jeszcze tego nie zaznała, pozostaje dziewicą. Cała reszta zachowań seksualnych wydaje się tutaj zupełnie pominięta i zepchnięta na margines. Tyle tytułem krótkiego wstępu. Tekst bowiem ma traktować zgoła o czym innym.
Popełniłam ostatnio straszny błąd i sięgnęłam po bestseller, o którym od jakiegoś czasu wszędzie głośno. Chodzi oczywiście o książkę „50 twarzy Greya”. A konkretnie o ciągnącą się w nieskończoność scenę rozdziewiczenia Any. Z każdą kolejną linijką moja buzia otwierała się szerzej ze zdumienia. Przyznaję, że dawno nie czytałam takiego science–fiction. Oto młoda dziewczyna, która nigdy się nie masturbowała, nie zna swojego ciała, nie miała wcześniej żadnych kontaktów seksualnych, podczas swojego pierwszego razu przeżywa elektryzujący orgazm. Jej kochanek okazuje się seksualnym geniuszem, który zna jej ciało lepiej niż ona sama. Wie, gdzie i jak dotknąć, aby wydobyć z jej gardła jęki rozkoszy i błagania o więcej. W trakcie stosunku przed Aną rozstępuje się niebo, a rozkosz spływa na nią niczym objawienie. Wszystko jest idealne, seks smakuje fantastycznie, a bohaterka od razu chce to przeżyć ponownie.
Dotrwałam do końca i ręce mi opadły. Miałam ochotę zapytać autorkę książki, na jakim świecie ona żyje i dlaczego przekazuje swoim czytelniczkom taki fałszywy schemat? Wyobrażam sobie, że pierwsza eksploracja cipki penisem może być przyjemna. Jednak powinny ku temu zaistnieć pewne warunki (np. wcześniejsze poznanie własnych potrzeb i reakcji na konkretne pieszczoty), których w tej opowieści ewidentnie zabrakło. Kobieta była bierna i totalnie nieobyta w temacie, a mężczyzna dokładnie znał jej potrzeby. Hmm, może odwiedził wróżkę?
Ta nieszczęsna scena poniekąd zainspirowała mnie, aby odświeżyć w pamięci pierwsze kroki odkrywania mojej seksualnej przyjemności w parze z mężczyzną. Nie należę do specjalnie pruderyjnych kobiet, więc jego dotyk mnie nie krępował. Był przyjemny od samego początku, ale z czasem stał się, że tak powiem, adekwatny do moich czułych punktów i potrzeb. Z każdą pieszczotą robiło się przyjemniej. Chemia działała jak trzeba, więc i chęci fizycznej bliskości nie brakowało. Z najbardziej błogim uśmiechem na twarzy wspominam jego palce. Były bardzo zwinne. Moja cipka nigdy nie narzekała na kontakt z nimi. I ten język. Tak, język zawsze doprowadzał mnie na szczyt. Początkowo doznania były delikatne, subtelnie rozkoszne. Wraz z miesiącami praktykowania stały się intensywniejsze. Seks oralny mnie nie krępował. Niemalże od początku naszych seksualnych zbliżeń byłam ciekawa, jak to jest poczuć męski język między udami. I dowiedziałam się, że fantastycznie. Aż któregoś razu, zupełnie naturalnie, przyszedł w końcu czas na pierwszą eksplorację cipki penisem lub, jak kto woli, na nasz „pierwszy raz”. Moje doznania z tamtego wydarzenia stoją nieco w opozycji do idyllicznej wizji zawartej w „50 twarzach Greya”. I z tego co mi wiadomo pewnie większość kobiet nie odnalazłaby się w scenie rysowanej przez E.L. James.
Wracając jednak do moich osobistych przeżyć, z tamtej pamiętnej nocy najprzyjemniej wspominam grę wstępną. Długie pieszczoty sprawiły, że oksytocyna radośnie rozproszyła się po moim ciele. Było mi błogo i bardzo mokro. Dzięki temu pierwsze spotkanie penisa z moją cipką nie było wybitnie bolesne. Tylko trochę, bardziej na początku niż później. Nie było też wybitnie przyjemne, ot, raczej bardzo neutralne, ale jednocześnie ciekawe. Nie przypominam sobie, aby rozstąpiło się nade mną niebo z rozkoszy, o orgazmie nie wspominając. Myślę, że moje oczekiwania były adekwatne do tego, co się wydarzyło. Partner stanął na wysokości zadania. Cieszę się, że to był on, ponieważ czułam się z nim naprawdę komfortowo. Zapożyczając słowa ze slangu romantyczek: to był „ten właściwy” 🙂
Moje wspomnienio-refleksje zmierzają ku końcowi. Generalnie miałabym ochotę powiedzieć pani E.L. James, aby nie utrwalała w dziewczynach i młodych kobietach nierealistycznych wyobrażeń dotyczących pierwszego seksu. Czy też ściślej: pierwszego kontaktu cipki z penisem. Zamiast tego można napisać, żemasturbacja jest fajna i potrzebna, aby poznać swoje ciało, a w przyszłości czerpać radość z seksu z partnerem/partnerką. Gdybym żywiła tak nierealistyczne oczekiwania wobec „pierwszego razu”, pewnie po wszystkim byłabym załamana i przerażona. A także oporna wobec dalszego smakowania seksu. Zamiast tego miałam świadomość, że początki bywają różne. A z czasem robi się (najczęściej) tylko lepiej.
Tekst ukazał się w ramach świątecznego konkursu, w którym rozdajemy zapierające dech nagrody.