Rok temu Nat Gru pisała recenzję nowego gadżetu Lelo – Lyli. Teraz pojawiła się nowa ulepszona Lyla 2 – i tak, tym razem rzuca na kolana. Przynajmniej mnie rzuciła. I to bardzo szybko.
Dlaczego Lyla?
Lelo jakiś czas temu wydało serię „na pilota” (tutaj: Lyla, Tiani i Oden na stronie Lelo). Generalnie chodzi o to, aby gadżet seksualny stał się prawdziwym gadżetem dla dwojga, żeby to było coś dzielonego przez dwie osoby (Lyla 2 nada się i dla par kobieta + mężczyzna, jak i dwóch kobiet), bo wielu osobom tzw. wibratory kojarzą się z egoizmem, frustracją oraz feminizmem wojującym, no i może lesbijkami. Generalnie: wykluczeniem mężczyzn (którzy to niby są okropnie poszkodowani, bo kobieta sama ma orgazm). A niektórym lesbijkom zaś wibratory kojarzą się zbyt fallicznie, żeby ich używać. No to Lyla 2 jest całkowicie nie falliczna i całkowicie włączająca, włącza dwie osoby do zabawy (a nawet więcej – o ile będą sobie przekazywać pilota) i to nie tylko w łóżku, ale nawet… na ulicy!
Lyla 2 to bezprzewodowe wibrujące jajeczko na pilota, a z wibratora ma tyle, że wibruje. I to w wielu trybach. Idea używania tego seksualium polega na tym, że umieszczamy je w pochwie, a pilot przekazujemy kochankowi (bądź kochance) lub też ściskamy w dłoni i same podkręcamy wibracje. W tej wersji jajeczko działa też bez pilota – można więc ją włączyć jak klasyczny wibrator (jeśli mamy na to ochotę lub też w pilocie siądą baterie) – co jest dużym ułatwieniem dla tych, którzy np. nie chcą utopić pilota w wannie lub też którym nagle brakuje rąk. Gdy używamy tej zabawki w dwie osoby, to ta druga, która akurat ma dostęp tylko do pilota, wie, jak wibruje, w jakim trybie i z jaką siłą drży jajeczko, bo pilot trzymany w dłoni wytwarza takie same drgania. De facto mamy więc dwa wibratory – jeden do użytku wewnętrznego, a drugi – według uznania oraz wyobraźni.
Lyla 2 jest wodoodporna. Wiem to na pewno, bo topiłam ją cały wieczór w wannie i mogę powiedzieć, że jest miłą towarzyszką samotnych długich kąpieli w pianie i gorącej wodzie. Nadaje się i na wieczór z kimś, i na wieczór solo.
Gdy prowadzę warsztaty o seksualności, prawie zawsze biorę na nie gadżety erotyczne. Na ostatnich kilku warsztatach to właśnie Lyla cieszyła się największym zainteresowaniem. Dziewczyny przekazywały ją sobie z rąk do rąk, puszczały w najróżniejszych trybach i mocach wibracji i deklarowały, że ją kupią. Czy kupiły – nie wiem. Sądzę jednak, że wiem, dlaczego to jajeczko tak cieszy i przyciąga damskie oko. Lyla jest naprawdę ładna. Szczególnie w wersji różowej (ale to już kwestia gustu, wszystkie są ładne). Jest mała, urocza, ma ciekawy kształt i wysmakowany design – zresztą – jak wszystko od Lelo. (Od lat wydaje mi się, że Lelo to marka najbardziej kobieca i stylowa, gdy Fun Factory postrzegam jako bardziej dziewczęcą i zabawną). Nie wygląda ani jak substytut penisa, ani wibrator, ani też nie przypomina topornych jajeczek z sexshopowej tandety zaułku dworca. Wykonana jest z bezpiecznego silikonu medycznego, bardzo miłego w dotyku, pozbawionego zapachu. Słowem – nie ma się do czego przyczepić.
Wewnętrzne życie waginy
Abstrahując już od tego, jaka to Lilka jest słodka i gadżeciarska, chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz – Lilka jest wibratorem do użytku wewnętrznego i to takim, który nie wystaje na zewnątrz, podrażniając czy też pieszcząc zewnętrzne części naszych genitaliów. Dlatego też – zupełnie inaczej niż z dildem, klasycznym wibratorem itp. – możemy skupić się całkowicie na doznaniach płynących z wnętrza waginy. Od wielu lat trwa spór o to, czy pochwa coś czuje i jak wiele czuje. Badania i wnioski co kilka lat obalają poprzednie tezy, a my możemy w tym wszystkim czuć się zagubione – jeśli, oczywiście, będziemy chciały polegać na zdaniu naukowców. Tym razem, przy użyciu Lilki – możemy same takie badania przeprowadzić, dowiedzieć się, ile rozkoszy jesteśmy w stanie „wydobyć” przy pieszczotach zewnętrznych części genitaliów (czyli głównie niezakrytej części łechtaczki), a ile wnętrza waginy. Myślę, że jest to ciekawe doświadczenie, takie, które lepiej pozwala poznać ciało. W końcu mamy do czynienia z gadżetem, którego siłę wibracji można stopniować i zmieniać bez dotykania sromu. Duży plus dla Lilki właśnie za to. Cokolwiek się okaże – czy to, że takie wewnętrzne drgania wysyłają nas w kosmos, czy też że nie robią na nas wielkiego wrażenia – wiedza ta jest cenna.
Dodatkowo...
Jak już wspomniałam, Lilka jest niewielka. Dlatego też nie musimy jej trzymać obiema rękami i świetnie się sprawdza używana z innymi gadżetami, np. dildem lub innym wibratorem, którym możemy pieścić łechtaczkę. Sama oczywiście może służyć do masażu wszystkich innych części ciała. Ponieważ zaopatrzona jest w plastikowy sznureczek służący do wyjmowania jej z pochwy, gdy trzymamy ją w dłoni za tenże sznureczek – nie ucieka, nie wyślizguje się, zawsze jest pod kontrolą, co ważne, gdy używamy dużo żelu poślizgowego lub jesteśmy w wodzie. Jest dość mała w porównaniu z klasycznym wibratorem, ale wystarczająco duża, żeby służyć jako wibrator użytku zewnętrznego – gdyż idealnie wtula się wulwę i miło wibruje wargi sromowe. Możecie sobie także wymasować nią całe ciało – włącznie z karkiem czy piersiami. Wibruje dość mocno (przy czym jest cicha – pilot głośniejszy).
i dodatki…
Jak wszystko, co sprzedaje Lelo, zapakowana jest w gustowne ozdobne pudełko, w którym znajdziecie ładowarkę, baterie do pilota (bez paniki, nie trzeba lecieć do sklepu), saszetkę żelu poślizgowego, instrukcję obsługi, gwarancję, broszkę oraz – last but not least – satynowe etui do przechowywania wibratora, co moim zdaniem jest jednym z najbardziej trafionych dodatków do gadzętów erotycznych w ogóle. Dzieki temu etui Lila nie zajmuje połowy łóżka (w swoim eleganckim, ozdobnym lecz dość dużym pudełku), nie kurzy się i w zasadzie można ją zanieść wszędzie choćby w torebce – gdyż w tym etui wygląda trochę jak okulary słoneczne – w końcu etui do etui podobne.
Podsumowanie
Lyla 2 wydaje mi się jednym z najciekawszych gadżetów. Jest wielofunkcyjna, można się nią bawić w parze lub samodzielnie, w domu lub na ulicy (kto wie, dziewczyno, co chowasz w pochwie?), służyć do użytku wyłącznie wewnętrznego lub też i zewnętrznego, którym pieścić można genitalia swoje, ale także i mężczyzny (chociaż jest dość obła, ale dla chcącego nic trudnego, chociaż do pieszczot penisa chyba lepiej sprawdza się choćby spłaszczona końcówka wibratora Gigi; ewentualnie, trzymając zazdrośnie Lilkę w waginie, jego można trochę powibrować pilotem od Lilki), jest wodoodporna, cicha i naprawdę ładna. Czego jeszcze więcej chcieć?