Nie jest to film piękny, nie jest też zabawny, ale jest przejmujący. Dla mnie była to opowieść o czasach bez czucia ubrana w obrazy niby ekstaz, twarzy niewartych zapamiętania, obojętnej twarzy bohaterki, która prawie jak znudzona matrona „patrzy w sufit i myśli o Anglii”.
Losy Joe ukazują człowieczeństwo i bezduszność seksu jednocześnie. W „Nimfomance” można zobaczyć seks bez miłości, seks bez twarzy, seks bez sensu i bez czucia. Paradoks. Ale czy rzadkość? Seks jest tylko pretekstem, żeby pokazać życie; albo może też najbardziej jaskrawym przykładem tego, jakie staje się życie, gdy przestajemy czuć. Z definicji ma dawać przyjemność, emocje, rozkosz i połączenie, ale czym staje się, gdy z kochankiem nic nie czujesz? Czym się staje życie, w którym chodzimy na spacery wciąż do tego samego parku, a ułudę ukojenia daje dziesięć orgazmów dziennie?
Ale ukazanie „ciemnej strony mocy”, czyli seksu w jego bezduszności, mechaniczności nie jest w żadnym wypadku jego potępieniem. Nie znalazłam też w I części „Nimfomanki” ani jednej sceny, w której potępiona byłaby nasza bohaterka – Joe. A zdążyłam przed seansem przeczytać, że film piętnuje kobiecą seksualność, powiela stereotypy i jest dla tych, którzy nie lubią seksu i kobiet. Cóż… ja zobaczyłam w nim niestereotypową istotę seksualną, ale cierpiącą. Joe mówi kilka razy o swojej samotności, otacza się mężczyznami, żeby nie być samą. A jednak jest – nawet, jeśli kocha się jednej nocy z ośmioma, a cały jej grafik podporządkowany jest temu, żeby mieć te dziesięć orgazmów. I do tego sprowadza się jej życie. Jest puste i nudne, a Joe nawet nie zadaje sobie trudu, by zapamiętać, co ją łączy z poszczególnymi mężczyznami. Bo nie łączy nic.
Kobieta niestereotypowa
Dziewczyny z pierwszej klasy
Jednak zanim Joe staje się młodą kobietą, która traci kontrolę nad przyjemnością, jest małą dziewczynką, która ma mnóstwo radości i zabawy z posiadania ciała, posiadania cipki! Tym się ten film wyróżnia – w pewien sposób pokazuje właśnie niestereotypową prawdę o kobietach i dziewczynach. Dzieciństwo pełne niewinnego erotyzmu. Głupią, ale aktywną nastoletniość, kiedy to dziewczyna przychodzi do chłopaka i mówi „nie chcę być już dziewicą, weź moje dziewictwo” i głęboko się rozczarowuje. Ale robi to, bo tak chce. Jej wejście w życie seksualne z mężczyznami jest mało udane (jeśli nie katastrofalne) – nie jest to kolejna Anastasia Steele, która w czasie pierwszego razu przeżywa sto orgazmów w ramionach zimnego Greya. Nie, to Joe, która zalicza pół pociągu z obojętną miną, gwałci żonatego pasażera pierwszej klasy, robi sobie żarty z mężczyzn, wmawiając im, że dopiero z nimi przeżyła swój pierwszy orgazm, czy też, że tak bardzo ich kocha, że nie mogą się już więcej zobaczyć. Och! Joe nie jest stereotypowa. Ale nie oznacza to, że jest spełniona i szczęśliwa. Używa seksu, ale czy się nim cieszy? Gdy w końcu ląduje w łóżku z mężczyzną, którego pragnie i do którego coś czuje… nie czuje nic. Seks ma znieczulać i… znieczula.
Joe nie wierzy w miłość, nazywa ją kłamstwem zaprawionym zazdrością. Zaprzecza jej istnieniu, ustalając zasadę „jeden mężczyzna na jeden raz”. Nie chce więzi, a jednocześnie nie odstępuje prawie na krok łóżka swojego umierającego ojca, podczas gdy jej matka nawet nie zagląda do szpitala. W tej szpitalnej opowieści spotykają się Eros i Tanatos. Córka, przekonana przez pielęgniarkę, że może iść na spacer, błądząc po szpitalnych korytarzach, trafia na przypadkowego pracownika na nocce.
Kulturalna układanka
Nastrój poszczególnych „rozdziałów”, w jakie ujęty jest film, się zmienia, jak nastrój „Dekameronu”, cała ta retrospekcja jest jak podróż przez kolejne kręgi, no, niekoniecznie, piekieł. Niektóre rozdziały są bardziej przejmujące, jak ten z umierającym ojcem czy załamaną opuszczoną żoną, inne bardziej filmowe – świetna muzyka ilustruje ruch, ekran podzielony na kilka części opowiada kilka historii jednocześnie, a w tle komentarz wędkarza Seligmana, który z pasją objaśnia Joe jej własne historie. Pojawiają się w nich symbole i ciąg Fibonacciego, a ja miałam nieodparte wrażenie, że Trier nawiązuje do Dana Browna i teraz Seligman jest po trosze profesorem Longmanem, który tłumaczy Sofie znaczenie hieros gamos. Szczególnie, że w pewnym momencie Joe spostrzega, że nie miała wielu kochanków, a jedynym jej partnerem było doświadczenie.
Katolickie wychowanie potrafi być inspirujące…
Dwie godziny minęły dość szybko. Komiczne – od czasu do czasu scenki – rozwiewały ponury nastrój i klimat zadumy nad egzystencją. Muzyka, powtarzający się walc Szostakowicza, „Born to be wild” w scenie z pociągu i puentujący film Rammstein niosą i nakręcają akcję. Gdyby nie fakt, że fabuła jest studium samotności, oddzielenia i cierpienia związanego z seksem, które wypala od środka i pozostawia tylko pustkę, wędkarsko-seksualne pojedynki Seligmana i Joe oraz cytowanie co raz to nowych dzieł kultury mogłoby być nawet zabawne. Dodatkowo kilka scen czułego seksu osładza to ponure dzieło, a piękni mężczyźni sprawiają, że jest na czym oko zawiesić. Szczególnie pan G., którego nie znalazłam w obsadzie. Czyżbym pomyliła literki?
Chciałam napisać, że „Nimfomanka” to nie jest Trier z czasów „Przełamując fale”, „Idiotów” czy „Tańcząc w ciemnościach”. Ale może „Nimfomanka” jest nową „Lolitą”? Może w następnej części usłyszymy o świętej seksualności (a la „Kod Leonarda Da Vinci”), dżumie lub bajkach Andersena? Kto wie… Jednym słowem – nie jest to film tak zły, jak się spodziewałam po komentarzach moich znajomych na facebooku. Ale… nie wierzcie w to, że jest to film erotyczny! Fragmenty łon i penisów nie robią z niego ani erotyku, ani tym bardziej porno. „Nimfomanka” to całkiem interesująca układanka kultury, a wiadomo, literatura i muzyka nie dla wszystkich jest podniecająca.
Coś czuję, że obejrzę „Nimfomankę” jeszcze nie raz!
Kontakt wzrokowy i uśmiech…