Zdarza się, że na mój warsztat przychodzi kobieta i na pytanie: ”Jakie jest twoje ulubione słowo na narządy kobiece?”, cichutko odpowiada: ”Nie mam”. A wychodzi i krzyczy: ”Siła cipki!”. Z Vocą Ilnicką rozmawia Sylwia Szwed
Kiedy przyszła do ciebie wagina?
Kiedy byłam jeszcze na studiach. Zdałam sobie wtedy sprawę, że będąc dorosłą kobietą, studentką, i to nie budownictwa, ale filologii polskiej, nie mam w swoim słowniku słowa określającego kobiece narządy płciowe, którego bym używała przy innych ludziach. Żeby rozumieli, o czym mówię. Bo jak mówiłam „joni”, to nie rozumieli.
Pamiętam taką rozmowę, kiedy chciałam coś opowiedzieć koleżance na temat mojej waginy i spostrzegłam, że bez względu na to, jaka jestem oświecona, wykształcona, wyemancypowana, to w tej sferze nie jestem. Mogę kochać tę swoją waginę, mój chłopak może mnie nosić na rękach, ale to jest zamknięte tylko w tej parze.
To był dylemat wyłącznie językowy?
Nie. Kwestia braku języka to był jedynie czubek góry lodowej. Zauważyłam, że zmiana języka to jest w ogóle rewolucyjna zmiana w życiu. Zaczynasz o czymś mówić, werbalizować waginę na własny użytek albo z bliskimi ludźmi i wychodzisz z tym w przestrzeń publiczną. Ja w ogóle uważam, że to jest akt polityczny – rozmawianie o cipkach w Polsce. Jak mówienie o prawie wyboru czy o społeczności LGBT. Bo w przestrzeni publicznej tematu waginy nie ma. Nie mówi się o niej w sposób serdeczny, na luzie, swojsko, nie z katedry. Zazwyczaj używa się słowa „wagina” w ramach edukacji seksualnej, w kontekście przyjemności cielesnej, chorób wenerycznych i ginekologii.
Co jeszcze było dla ciebie przełomowe?
Gdy rozmawiałam z dziewczynami, które nie mają wagin, to one mówiły, jak bardzo pragną je mieć. Zdarzały się takie, które powtarzały: „Marzę o tym, żeby w końcu mieć waginę. To jest dla mnie ważna rzecz. Nigdy nie urodzę dziecka, nie będę miała macicy ani
miesiączki, ale chciałabym mieć waginę”. Transseksualistki to były pierwsze kobiety w moim życiu, które mi mówiły, że my, kobiety, mamy coś tak cennego i wspaniałego, a gdy rozmawiałam z koleżankami na studiach, to wszystkie się krzywiły.
Nie ma w nas takiej chęci docenienia w nas tego, co mamy. Tak jakbyśmy słyszały głos w głowie: „Musisz się, dziewczyno, zdrowo zastanowić nad tym, dlaczego wychwalasz tę cipkę”. Nie wiem, czy pamiętasz, jak zorganizowano w Warszawie Dni
Cipki, od razu padały pytania. Dlaczego nie ma Dnia Ucha? A Dzień Nogi? Dlaczego akurat Dni Cipki?
Kiedy zorganizowałaś pierwszy warsztat?
Dwa lata temu [2011]. Namawiały mnie do tego koleżanki, ale ja czułam się niekompetentna, bo kto u nas mówi o seksualności? Zwykle starsi panowie z siwymi brodami, w białych kitlach. Ale byłam u Anny Grodzkiej na wakacjach i oglądałyśmy filmiki z Betty
Dodson – 84-letnią artystką i edukatorką seksualną – i Ania powiedziała: „Słuchaj, masz portal [Seksualność Kobiet], rób warsztat”. Wydało mi się to dziwne, gdzie mi do Betty Dodson. Ale pewnego dnia obudziłam się z pomysłem scenariusza, zalało mnie tysiąc pomysłów. Pomyślałam: teraz albo nigdy.
Na pierwszy warsztat we Wrocławiu przyjechały dziewczyny z Krakowa i ze Zgorzelca. Pomyślałam, że jeżeli ktoś jest w stanie przejechać pół Polski na warsztaty poświęcone waginie i jest zadowolony, to trzeba to kontynuować.
Jaki wyznaczyłaś sobie cel?
Celem było stworzenie nowej przestrzeni dla kobiet, żeby sobie zwyczajnie porozmawiały o swojej seksualności. Z moich obserwacji wynika, że wszystkie teorie, które dostajemy na ten temat, wywodzą się z patriarchalnego kontekstu. Dopiero te najnowsze teksty zostały napisane przez kobiety. Natomiast ta wiedza, która bardzo mocno tkwi w kulturze, do czego najczęściej odnoszą się dziennikarze, co wydaje nam się najbardziej naukowe i obiektywne, powstała z perspektywy męskiej przyjemności. Ale cała zabawa polega na tym, że to nie jest ani supernaukowe, ani obiektywne, ale my w to wierzymy i czujemy się „trochę nienormalne”, bo nie pasujemy do wzorca.
Na przykład?
Potoczna definicja mówi, że seks to jest penetracja zakończona wytryskiem. Mężczyzna ma w tym rozkosz i gwarantowany orgazm i dla niego to jest po prostu oczywiste, że seks to jest właśnie penetracja. A kobieta przejmuje tę perspektywę, choć może jej to nie dawać ani przyjemności, ani orgazmu. Czytam w internecie na przykład: „Dziewczyny, co mam zrobić, jeszcze nigdy nie miałam orgazmu, tylko łechtaczkowy?”. To jest właśnie sprowadzenie całego seksu do penetracji. A przecież orgazm dla kobiety może się wiązać z penetracją, ale nie musi.
Shere Hite, autorka słynnych badań nad kobiecym orgazmem, napisała, że to, co w łóżku kobiecie sprawia przyjemność, najczęściej nie ma nazwy. W związku z tym kobiety nie wiedzą, jak o tym opowiedzieć. A mężczyźni nie pytają. Bo jak pada słowo „seks”, to staje nam przed oczami wkładanie, wyciąganie, wytrysk. Tymczasem dla kobiet to może być całowanie, pieszczoty, seks oralny albo coś jeszcze innego, co nie ma nazwy.
Mam wrażenie, że jak nie lubisz swojej waginy, swojego zapachu, nie lubisz siebie, to wtedy jesteś normalna. Ale kiedy lubisz swoje ciało, swój zapach, swoją waginę i swój seks, to dla wielu osób jest to podejrzane.
Czyli ta wagina jest takim pretekstem, żeby spojrzeć na siebie jako na kobietę w ogóle? Bo nie tylko o anatomię przecież chodzi.
To jest centralny organ związany z tym, że jesteś kobietą i że dojrzewasz. Że masz życie seksualne albo i nie. Że masz kompleksy albo czujesz miłość do siebie. Bardzo dużo uczuć tam jest. Czasami nie przyznajemy się do tego, że mamy waginę, bo to obciach mieć cipkę. Bo ten penis to jednak inna ranga.
Zwróć uwagę chociażby na warstwę językową. Męskie narządy to są klejnoty, interes, pistolet, czyli słowa związane z władzą, a tu ktoś cię obraża, mówiąc: „Ale z ciebie cipka” albo „Głupia cipa”.
A twój własny cel? Co tobie osobiście daje rozmawianie z kobietami o waginach?
Przez pewien czas zajmowałam się tematami seksualności w ramach homoseksualności, transpłciowości i tam zobaczyłam, jak ten aktywizm wygląda. Co to znaczy być dumnym, że jest się gejem. Ja nie do końca widziałam w sobie taką emancypację dotyczącą kobiecości. Kiedy zaczynałam, to wszystkie materiały o waginach były po angielsku. Ale widziałam, jaki użytek ze swojej seksualności robią na przykład Amerykanki. Jak się z niej cieszą. Mają portale, na które wysyłają swoje fantazje erotyczne i dzielą się nimi z innymi kobietami. W sposób serdeczny, nie po to, żeby ktoś się podniecił. Czy portale, na które wysyłają zdjęcia swoich narządów.
Po co?
Bo jest wiek XXI i tyle z nas nie wie, jak wygląda
łechtaczka, albo w ogóle gdzie jest. I nie wiemy, że tak zwany
punkt G to nie jest łepek od szpilki, tylko raczej cała sfera. To jest wiedza w zasięgu ręki. Ale nawet jak masz łechtaczkę, to często w głowie jesteś okaleczona jak te kobiety, którym wycina się łechtaczki. Bo nawet jeśli nam ich nie wycinają, to w głowie mamy je wycięte.
Na warsztatach razem z kobietami rozmawiasz o obecności cipek w wielu mitologiach, o tym, że cipka ratuje świat jak Bruce Willis. Pracujecie też nad słownictwem waginalnym i osobistymi przekonaniami dotyczącymi tej sfery ciała. A praca z lusterkiem? Polki są na to gotowe?
Na pewno. Przychodzą dziewczyny na jeden warsztat, drugi i mówią: „Słuchaj, na trzecim się rozbieramy. Koniec kropka”.
Na moich warsztatach poruszamy się jednak w sferze intelektualnej: stereotyp, sztuka, kultura. To bezpieczniejsze. Taki z lusterkiem mógłby być mocniejszy. Chociaż myślę, że każdej nastolatce by się to przydało, żeby usiąść z lusterkiem i wszystko tam obejrzeć. Są kultury, w których stara kobieta siada z młodą i mówi: „Tu sobie zobacz, masz to i to”. I wtedy wszystko staje się jasne.
Niektóre Polki są na to gotowe. Ale czasem mam wrażenie, że idzie to tak szybko. Przychodzi na warsztat kobieta i na pytanie: „Jakie jest twoje ulubione słowo na narządy kobiece”, cichutko odpowiada: „Nie mam”. A wychodzi i krzyczy: „Siła cipki!”. Zaraz chce więcej.
Jakie są oczekiwania kobiet, które przychodzą na twój warsztat?
Chcą zweryfikować, czy są normalne. Może chodzić o każdy temat: antykoncepcję, konkretny sposób uprawiania seksu, o masturbację, o fantazje, ale tak naprawdę koniec końców pytają: „Dziewczyny, powiedzcie mi, czy jestem normalna”.
Bo?
Bo wszystko jest podejrzane, a jak wystajesz z szufladki, czujesz się niedopasowana. Bo nie lubię się kochać w pozycji misjonarskiej albo lubię seks w czasie okresu, bo nie mam wibratora, bo nie lubię jej wyglądu itp.
Niektóre chcą złapać kontakt z innymi kobietami. Czasami te warsztaty są jak grupa wsparcia. Nie zawsze chodzi o to, żeby coś powiedzieć, coś zrobić. Czasem wystarczy posiedzieć, posłuchać i nic nie robić. Dziewczyny mówią: „Jestem fajna, jestem wyedukowana, jestem wyzwolona, ale nie rozmawiam z moimi koleżankami o waginie”.
Czego kobiety nie lubią w swoich waginach?
Czasami wyglądu. Ale strach ma wielkie oczy, bo tak naprawdę nigdy nie widziały, jak ona wygląda. Nigdy tam nie zaglądały. Wiedzą tylko, że nie jest taka jak tych pań z filmów pornograficznych. Potem mają taką ogromną chęć wrócić do domu i rzucić się na lustro. Ale gdy słyszę, że dziewczyna ma opór, żeby się oglądać, to wcale nie czuję, że mam ją namawiać. Ona po warsztacie dokładnie wie, co ma robić. Jest już na swojej drodze.
Kochamy te swoje waginy?
Trudno powiedzieć. Mam wrażenie, że ta miłość jest, tylko my sobie nie dajemy na nią przyzwolenia. Bo jak można swoją cipkę kochać? Męża mogę kochać, ale waginę? Miłość do siebie jest postrzegana jako coś egoistycznego, a
wagina jako miejsce, którym należałoby pogardzać, bo to brzydkie, bo to grzeszne. Zresztą w zaproszeniu na warsztaty napisałam, że jeżeli jej nie lubisz, to przyjdź, może coś się zmieni. Ale jeśli lubisz i nie możesz tego nikomu powiedzieć, to wal jak w dym, dziewczyno.
Czy na twój warsztat przychodzi konkretny typ kobiet?
Z jednej strony przychodzą kobiety świadome – edukatorki seksualne, psycholożki, terapeutki, seksuolożki – które mówią: „Jestem seksuolożką i mam olbrzymią wiedzę, łeb jak sklep, ale mam dość mówienia o seksualności jak z podręcznika”. To są dziewczyny doświadczone, oczytane, zakochane w swojej seksualności, ciele i mądrości kobiecego ciała. Z drugiej strony przychodzą takie, które mają świadomość, że chcą więcej, ale nie mają śmiałości, żeby przekroczyć Rubikon. Potrzebują to z kimś zrobić.
Są też takie, które przez cały warsztat milczą.
Są. Jest typ osób, sama do nich należę, które zanim powiedzą słowo, myślą pięć godzin. Czasem kobiety się otwierają i mówią, że mają doświadczenia z przemocą seksualną czy też spotkała je reprymenda albo nawet przemoc ze strony matek, gdy je np. złapano na
masturbacji. W ogóle temat seksualności, czy to będzie seks w związku, czy
miesiączka, czy wygląd genitaliów, jest bardzo emocjonujący i intymny, w związku z tym może się pojawić dużo emocji, które są niekomfortowe – smutek, żal, złość. Jesteśmy uczone, że w związku z seksualnością możemy odczuwać tylko radość, że inne emocje są nie na miejscu.
Czym w twoim życiu jest wagina?
Jest miejscem mocy, z którego można czerpać siłę do życia. Jest też miłosną częścią, którą ja mogę kochać, ale ktoś może kochać razem ze mną. Jest miejscem najbardziej intymnym, osobistym. To centrum zarządzania kobiecością. Jeśli się uważnie obserwuje, co tam się dzieje, to można się rozeznać w niektórych uczuciach. W rzeczach związanych z miłością, ze związkami, z partnerstwem.
Śmiałam się kiedyś z koleżanką, że ja już nie jestem feministką, tylko waginistką. Przeszłam z feminizmu na waginizm.
Co to znaczy?
Waginistka to kobieta kochająca kobiecość. To feministka, ale bardzo mocno osadzona w ciele. Mam wrażenie, że
feminizm jest dość mocno zawieszony w kulturze, jest polityczny i kulturowy. A tutaj ciało jest ważne. Nie wiem, czy w podstawowych tekstach feministycznych przeczytasz, że w narządach płciowych jest twoja moc! Choć z drugiej strony to, z czego się uczyłam o seksualności, to była praca feministek: Betty
Dodson, Deborah Sundahl, Nancy Friday, Eve Ensler czy
Catherine Blackledge. Wszystkie one wychodzą od doświadczenia. Betty pisze: „Jak byłam mężatką, moje
fantazje seksualneto był pokaz koszul nocnych”. Wyobrażała sobie, że paraduje przed mężem na wybiegu, ale nic więcej. Nancy Friday po college’u była świetnie wykształconą kobietą, ale miała taki opór na masturbację, że nie była w stanie używać środków antykoncepcyjnych, boby musiała wkładać sobie palce do waginy. Wolała ryzykować ciążę. A potem obie stały się pionierkami w zakresie seksualności kobiecej. Podoba mi się, że one nie wychodzą od statystyk i praw niepodważalnych, nie zasłaniają się tytułem, tylko piszą też o swoich doświadczeniach.
Mogę powiedzieć, że kiedyś waginy to było moje hobby, teraz to jest moja praca. Aranżuję przestrzeń dla tematu waginalnego.
Tylko dla kobiet?
Tak, ale one przynoszą to do domu. Mężczyźni też mają korzyści. Bo kobieta szczęśliwa, która kocha siebie, pozwala, żeby ktoś ją kochał. A najczęściej kobietę kocha mężczyzna. Często faceci są bardzo afirmujący, rozmiłowani w seksualności swoich partnerek, żon, ale kobiety nie są w stanie brać tej miłości, bo same siebie nie kochają. A w wersji praktycznej, to może wyglądać jak w książce o Greyu; jeżeli bohaterka „50 twarzy Greya” jest na studiach, ale nie wie, co to
masturbacja, nie wie, gdzie ma
łechtaczkę, nigdy nie miała orgazmu i spotyka się z mężczyzną, który wie też zero, to katastrofa. Bo zero plus zero to jest kolejne zero. A gdy się spotykają osoby, które mają większą świadomość, to ich seks może już dawać dwa.
Zdarzają się mężczyźni, dla których ta świadomość kobiet może być przerażająca?
W sensie, że z domu wychodzi normalna Kasia, a po warsztatach wraca wyzwolona Katarzyna?
Myślę, że to może być przerażające tylko dla mężczyzn, którzy nie mają poczucia własnej wartości. Którzy nie są pewni swojej męskości. Mężczyzna, który jest ugruntowany, stoi dwiema nogami na ziemi, będzie to akceptował.
Myślisz, że waginistki są lepszymi kochankami?
Pewnie teoretycznie dałoby się obronić tę tezę, ale wydaje mi się, że w życiu to nie musi mieć żadnego przełożenia.
Dlaczego na warsztaty wozisz wibratory?
Ponieważ masturbacja i gadżety erotyczne są tematem tabu. A w nas, kobietach, jest ogromna ciekawość. Chcę pokazać dziewczynom, które być może nigdy nie kupią sobie wibratora, jak to w ogóle wygląda. Z czego rezygnują albo jak ogromny mają wybór. Wibrator jest jak książka. Ma różne tytuły i okładki. Zapoznaj się z opisem na obwolucie i zadecyduj, czy w ogóle chcesz czytać. Niestety, wibratory są postrzegane jako wróg mężczyzny, również przez kobiety. Wielu mężczyzn się boi, że wibrator ich po prostu wyruguje z łóżka. To nieprawda. Między kochankami musi być agonia totalna, żeby plastik wyrzucił partnera ze wspólnego łoża.
Czy proponujesz uczestniczkom też jakiś światopogląd?
A miłość jest światopoglądem?
(dziennikarka nie wie, co odpowiedzieć)
Nie, nie mam takiego wrażenia. Zdarzały się na warsztatach różne uczestniczki, także z medalikami na szyi. Mimo że były zżyte z Kościołem, nie widziały w tym żadnej sprzeczności, że chcą gadać o swoich cipkach. Ja nie mówię kobietom: „Idź i uprawiaj seks ze wszystkimi”. Jeśli już, to: „Posłuchaj siebie, a potem decyduj”.
Uważam, że kobieta, która nie akceptuje swojego ciała, nie ma orgazmu, nie lubi siebie, nie chce się kochać – i tak jest kobietą seksualną. I nie jesteś gorsza od tej, która lubi seks i akceptuje swoje ciało.
I ty to mówisz?
Tak. Nadal jest seksualna po swojemu. Przychodzą do mnie dziewczyny i wreszcie mogą powiedzieć: „Nie lubię seksu, na poziomie fizycznym mnie to nie interesuje”. I to jest właśnie luz w seksualności. Seks uprawiamy wtedy, kiedy mamy na to ochotę.
Sylwia Szwed