Patrzysz czasem w lustro i myślisz sobie: „Jestem OK! Lubię siebie”?
Ja tak, ale nie zawsze tak było. Dawno temu w lustrze widziałam brzydulę, i nieźle się narobiłam, aby to zmienić. I wiesz, co teraz się okazuje?
Teraz, kiedy już nie narzekam na swój wygląd, to nagle okazuje się, że jestem próżna i arogancka!
Ja się za taką nie uważam, ale wiele osób tak sądzi. Bo jeśli nie chcę krytykować swojego ciała, które nie jest idealne, ale jest moje, to nagle okazuje się, że… zdradzam te kobiety, które krytykują siebie od rana do wieczora? Nie, nie zdradzam sióstr! Wielkie wymagania co do kobiecego wyglądu stawia kultura patriarchalna, więc każda kobieta, która krytykuje siebie lub inne kobiety, przybija piątkę z patriarchatem. To nie siostrzeństwo wymaga tej „solidarności w narzekaniu” – wręcz przeciwnie.
Ale, gdy nie narzekam na ciało, to okazuje się, że jestem „zbyt” pewna siebie, a tak naprawdę próżna, bo kiedy mężczyzna mówi mi komplement, to zamiast się zawstydzić i spłonąć dziewiczym rumieńcem a następnie paść na kolana przed człowiekiem, który dojrzał we mnie coś wartościowego, to mówię „dziękuję” i idę dalej?
Wiesz, co robię? I co Ty robisz, gdy zachowujesz się podobnie? Łamiemy normę nakazującą kobietom być wiecznie niezadowolonymi z wyglądu. A ponieważ przyzwyczailiśmy się do tego, że „prawdziwa kobieta” jest zawsze niezadowolona, zawstydzona wyglądem lub choćby niepewna… to każda, która mówi „A ja tam lubię swoje ciało” na tle pozostałych wypada na zarozumiałą nadętą babę.
Kiedy byłam dziewczynką i stawałam przed lustrem, widziałam siebie. Oczywiście, bardzo szybko zaczęłam się porównywać z koleżankami. Oraz naśladować ich zachowanie. Przecież chciałam do nich pasować. Jakby to wyglądało, gdyby wszystkie narzekały na wygląd, a ja nie? Nie byłabym jedną z nich! Widziałam setki kobiet, które w filmach, telewizji i na żywo zamartwiały się swoim wyglądem, udami, nosami, piegami itp. więc… miałam mnóstwo czasu, aby zrozumieć, że takie narzekania są kobiece, dziewczyńskie. Że my to musimy robić, aby być „prawdziwe”. Bo robią to nasze mamy i starsze siostry. Rolą dziewczyny jest narzekać, a rolą jej chłopaka jest zaprzeczać. To taka damsko-męska gra, która wydawała się seksi. A jeśli nie narzekasz, to coś z tą nie tak. Twoje koleżanki mogą się przy Tobie czuć, jak przy arogantce, a chłopak nie może Cię kupić byle komplementem, bo nie wystarczy Ci powiedzieć, że masz ładne oczy, aby zaciągnąć do łóżka. Lipa, co?
Dr Renee Engeln, amerykańska psycholożka, która przeprowadziła mnóstwo badań dotyczących akceptacji i nieakceptacji własnego ciała, w pracy często odwoływała się do sceny z serialu Seks w wielkim mieście – trzy koleżanki narzekają na swoje ciało, a czwarta – Samatha – mówi, że lubi siebie.
Czy dla oglądających Samatha była upragnionym przykładem samoakceptacji?
Skąd!
Oceniono ją jako próżną i arogancką.
Jak kobieta może mieć w sobie tyle tupetu, aby mówić o sobie, że siebie lubi?
Hej, zapomniałaś, kim jesteś! Wracaj do chóru niezadowolonych z siebie, zawstydzonych i narzekających kobiet! Nie masz prawa lubić siebie, bo wtedy stajesz się niezależna i niebezpieczna. Kobieta znająca swoją wartość i nie tracąca bezcennej energii życiowej na zamartwianie się o wygląd jest siłą, która może zmienić świat. Uwaga na nią! Kobieta, która nie wydaje pieniędzy na górę kosmetyków to nieposłuszna konsumentka! W Polsce branża „beauty” może nie jest jeszcze tak rozhulana, ale w niektórych miejscach, np. w Seulu, ¼ kobiet przeszła operację plastyczną! Niezły zarobek, prawda?