Voca Ilnicka na kobieta.gazeta.pl
Jeszcze nie tak dawno, bo kilkadziesiąt lat temu, pomysł, że i kobieta może mieć orgazm, był dość rewolucyjny. A dla niektórych w ogóle nie do przyjęcia. Jak to? Ta anielska istota i matka dzieciom cieszy się orgazmem, lubi seks, jak jakaś prostytutka?
Orgazm kobiecy gorszy?
Jakiś czas temu twierdzono, że kobieta nie przeżywa orgazmu (w istocie miało je niewiele kobiet), potem myślano, że nawet – jeśli ma – to są one o wiele gorsze od „prawdziwych” i silnych męskich orgazmów. Obecnie też mamy swoje własne przeświadczenia na temat tego, jaki ten kobiecy orgazm jest. Po pierwsze chyba warto wspomnieć o tym, że większość osób uważa, że orgazm dla kobiety jest trudny. Czy faktycznie tak jest? I tak, i nie. Dlaczego nie? Dlatego, że wiele kobiet samodzielnie bardzo szybko i skutecznie doprowadza się do intensywnych orgazmów. Te, które znają swoje ciało, robią pstryk i mają orgazm. Więc dlaczego to jest trudne? A no dlatego, że wszystkie zostałyśmy wychowane w kulturze, która mówi nam „nie dotykaj się tam” i „dziewczynki tego nie robią”, w strachu i poczuciu winy, w przekonaniu, że nasze łechtaczki i waginy nie należą do nas. Dla kobiety, która doświadczyła mentalnej kastracji, odzyskanie seksualności takie łatwe nie jest. Co nie znaczy, że jest bardzo trudne i niemożliwe. Pewnie gdybyśmy świadomie poświęcały tyle energii na zrozumienie, że nasze ciało należy do nas i możemy robić, co chcemy, ile poświęcamy na zrobienie prawa jazdy, to dziś wszystkie miałybyśmy takie „seksualne prawo jazdy”.
Poezję trzeba czuć!
Wiele z nas orgazm traktuje jak dar niebios. Czasem orgazm mamy: czy to we śnie, czy w seksie, czy u kosmetyczki – ale nie umiemy powiedzieć, co go wywołało. Jest tym bardziej cudowny, im mniej wiemy o jego źródłach. Uważamy orgazm za zjawisko mistyczne i nie chcemy się o nim uczyć. Nawet teoretycznie. Wiele z nas kocha poezję, ale nie chce jej analizować. Bo „poezję trzeba czuć”. Tak samo myślimy o orgazmach. Trafnie ujmuje to jedna z bohaterek „Monologów waginy”:
chociaż miewałam orgazmy, to nie umiałam ich wywoływać. Nigdy zresztą nie próbowałam. Sądziłam, że to coś mistycznego, magicznego. Nie chciałam ingerować. Wydawało mi się niestosowne, żebym miała przyłożyć do tego rękę. Trąciło manipulacją, Hollywoodem. Orgazm na receptę. Znikłaby tajemnica, cała niespodzianka.
Wiara w to, że „ingerowanie” pozbawi orgazm „szlachetności” sprawia, że zamiast orgazmów mamy frustrację. Może też utwierdzić w przekonaniu, że faktycznie – orgazm to coś niespotykanego, trudnego i przez to – wyjątkowego.
Żeby mieć orgazm, trzeba być z kimś
Idąc dalej tropem mistycznym, można sądzić, że aby mieć orgazm, trzeba mieć partnera/kę. Najlepiej ukochanego mężczyznę. I w związku, w wyniku wielkiej miłości i zrozumienia orgazm po prostu musi się pojawić. Bo się kochamy. I już.
Za orgazm odpowiedzialny jest mój facet
Nietrudno się zorientować, że jeśli miłość nie wystarczy do orgazmu, to znaczy, że zawiódł mężczyzna. Na jego barki przerzucamy odpowiedzialność za nasz orgazm. A same nie robimy nic – tylko czekamy, żeby go w końcu mieć.
Orgazm w wyniku masturbacji to „nieprawdziwy” orgazm
Mimo że raczej większość z nas lubi seks, to bardzo podejrzliwie odnosimy się do masturbacji. Chociaż w wyniku masturbacji możemy mieć orgazm łatwo i szybko, to jakoś nie bardzo chcemy. Powodów może być wiele, ale chyba najważniejszy z nich, że „taki orgazm to nie to samo”. Jasne, że nie to samo. Ale znów twierdzenie, że taki orgazm jest gorszy i w ogóle – żałosny – to już postawienie sprawy na głowie. Orgazm to orgazm. Aż chciałoby się sparafrazować: Każdy inny, wszystkie równe.
Orgazm łechtaczkowy jest gorszy
Sto lat temu Freud twierdził, że orgazm łechtaczkowy jest „niedojrzały”, a pochwowy „dojrzały”. Takie ujęcie tematu to męski punkt widzenia. To mężczyzna zazwyczaj ma orgazm w wyniku penetracji waginy penisem. Dla mężczyzny byłoby najłatwiej, jeśli automatycznie kobieta miałaby orgazm w tym samym czasie i z tego samego powodu. Ale kobieta ma łechtaczkę – jedyny ludzki organ służący tylko i wyłącznie rozkoszy, dwa razy wrażliwszy niż penis. Pominięcie łechtaczki na drodze do orgazmu jest czystą głupotą. Założenie, że jedyny „prawidłowy” orgazm to orgazm pochwowy, jest jak zastąpienie komputera liczydłem.
Jeśli się kochamy, muszę mieć orgazm
I ostatnie, chyba najboleśniejsze dla kobiet przekonanie: jeśli uprawiam z kimś seks, muszę mieć orgazm w wyniku penetracji. Po pierwsze w seksie nie ma żadnego „muszę”. Po drugie tylko 30 proc. kobiet (badanie Hite) ma orgazm w wyniku samej penetracji. Pozostałe 70 proc. kobiet do orgazmu potrzebuje dodatkowej stymulacji łechtaczki. A więc, jeśli nie dochodzisz w wyniku penetracji, to witaj w klubie. Po prostu jesteś w większości.
Tekst pisany był na serwis kobieta.gazeta.pl i tam się ukazał.