Niełatwo być dziewczynką. Tym bardziej, jeśli się ma potrzebę bycia dziewczynką idealną. Wspaniałą wnuczką, kochaną siostrą, przodującą uczennicą, oddaną przyjaciółką i przysparzającą powodów do dumy córką.
Prawie mi się to udało. No właśnie, prawie… Bo wypełniając te wszystkie funkcje, nosiłam w sobie przekleństwo. Przeklinałam samą siebie.
Oczekiwania
Życie skupione na zgadywaniu i gorliwym spełnianiu oczekiwań wszystkich dookoła było bardzo trudne i stresujące. Napięcie towarzyszące mi od przebudzenia do zaśnięcia odpuszczało tylko podczas
masturbacji i orgazmu. Bardzo wcześnie to odkryłam, jako kilkulatka. Intuicyjnie wyczuwałam społeczno-kulturowy przekaz, że dotykanie cipki jest „złe” i nikt nie powinien wiedzieć, że „to robię”. Ukrywałam to konsekwentnie przed wszystkimi i nawet jako nastolatka nie wyobrażałam sobie, by z kimkolwiek o tym porozmawiać. Wszelkim niepowodzeniom zaczęłam przypisywać, że są karą za tę „grzeszną” przyjemność. Jako że zawsze wiele od siebie wymagałam,
wielokrotnie obiecywałam sobie, że nie będę więcej się masturbować. Oczywiście przyrzeczenia składane samej sobie w myślach były prędzej czy później łamane, a ja tonęłam w poczuciu winy i chłostałam się w głowie coraz gorszymi inwektywami.
Cipka była moim przekleństwem. W moim ówczesnym wyobrażeniu, uniemożliwiała mi bycie tym, kim chciałam być, czyli idealną dziewczynką.
Potem było jeszcze gorzej. Jako nastolatka interesowałam się chłopcami, a chłopcy mną. Ich zachłanne spojrzenia dodawały mi skrzydeł i sprawiały, że po raz pierwszy czułam duży ładunek pozytywnych emocji za darmo – bez tego uporczywego starania się. Pragnęłam tego zainteresowania, syciłam się nim. „Chodziłam” coraz to z innym chłopakiem (było to w czasach, kiedy nie było mowy nawet o całowaniu), aż w domu posypały się gromy. Rodzice w rozmowie z trzynasto-czternastoletnią wówczas mną, użyli określenia „goniucha”, którego w ogóle nie rozumiałam, ale wiedziałam, że jest bardzo negatywne. Po raz kolejny rozwijająca, budząca się seksualność dostała batem przez grzbiet. Cipka stała się moim wrogiem, sprawy wynikające z płci i dojrzewania naraziły mnie na upokorzenie, jakiego nigdy wcześniej nie doznałam. Tak rozpaczliwie starałam się zasłużyć na miłość moich rodziców, a „zawiodłam” ich, bo cieszyłam się powodzeniem u chłopców.
Był to też czas pierwszej
miesiączki. Bóle brzucha i uciążliwe (głównie z powodu słabej jakości dostępnych wówczas środków higienicznych) krwawienia tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że cipka nie jest moją sojuszniczką.
Dawanie, dawanie, dawanie
W pierwszych kontaktach z moim „prawdziwym chłopakiem” bardzo trudno mi było otworzyć się na próby sprawiania mi przyjemności. Zdecydowanie wolałam to ja być tą, która dawała. W tej roli czułam się świetnie, niemalże zawsze wspaniałomyślnie nie żądając niczego w zamian. Nigdy nie trzeba było mnie prosić czy namawiać. Nieważne, że niewiele z tego miałam – karmiłam się tym, że ON był zadowolony. Trwało to latami. Zmienił się chłopak, wyszłam za mąż, a moje nastawienie nadal pozostało takie samo.
Mąż
Po przyjściu na świat naszej córki, moje libido wzrosło. U męża przeciwnie. Bardzo szybko wyczuł, że wyśmiewając moje potrzeby seksualne, zdobywa nade mną miażdżącą przewagę psychiczną.Wmawiał mi, że jestem nienormalna, uzależniona od seksu i wysyłał do psychiatrów. A ja wierzyłam. Uważałam, że po raz kolejny moja cipka pokazała, że jedyne, co może mi przynieść to wstyd i upokorzenie. Dziwne, że ciąża i urodzenie dziecka nie zmieniły mojego postrzegania tej części ciała. Według „poprawnej kulturowo” narracji, ciąża, poród, połóg i karmienie piersią są oderwane od stosunku płciowego i aktywności seksualnej. Wobec tego, pomimo dokonania się takiego cudu, jak narodziny mojej córki, nadal pogardzałam cipką. Cipką, która przecież tego cudu dokonała.
Ucieczka z toksycznego małżeństwa. Dokąd? Do domu rodzinnego. Rodzice wydawali się aniołami w porównaniu z toksycznym mężem. Spuszczona z jego smyczy, szukałam wrażeń. Z przerażeniem obserwowałam, że nie mam hamulców, które, w moim przekonaniu, z pewnością miała każda szanująca się kobieta. Strasznie się bałam, że moja cipka mnie zgubi. Niepokoiłam się, że ktoś wyjawi moje bezpruderyjne oblicze rodzinie lub współpracownikom. Zadręczałam się obawami, że czymś się zarażę, pomimo stosowania prezerwatyw. Znów przeklinałam swoją seksualność za to, że jest. Postrzegałam ją jak narkotyk – upajająca, ale groźna i zgubna w dalszej perspektywie. Nic dobrego!
Potem pojawił się on – mój stały „dealer”. Człowiek, który skwapliwie i regularnie uprawiał ze mną seks. Ja przypisywałam tej relacji oczywiście o wiele większe znaczenie, wmawiałam sobie także, że on mnie kocha. Zaletą tego układu było to, że akceptował moje potrzeby. Był cierpliwy i wyrozumiały. Bardzo mi pomógł. Przy nim zaczęłam odkrywać nowe drogi do rozkoszy i pomalutku, pomalutku zmieniać swoje nastawienie do
waginy.
Nie jestem sama!
Z wielkim zainteresowaniem wyszukiwałam i „pochłaniałam” literaturę dotyczącą seksualności. Artykuły, książki – w ten sposób chyba sama przed sobą wyciągałam seksualność z psychicznego podziemia. Tak, jakbym chciała powiedzieć: popatrz, inni też o tym piszą, robią badania, odkrywają prawdy, obalają mity. Ta sfera życia jest tak samo dobra i ważna, jak wszystkie pozostałe.
Zbliżam się do czterdziestki. Kocham moją waginę. Uważam ją za siedlisko mojej mocy. Im bardziej otwieram się na swoją seksualność, tym więcej odczuwam rozkoszy. Teraz rozumiem, że cipka nie prowadziła mnie w przepaść, tylko w ramiona tego, który pokocha mnie całą. Ale on mógł przyjść dopiero wtedy, kiedy ja siebie tak pokochałam. Bycie kobietą postrzegam jako błogosławieństwo, najpiękniejszy dar. Wiem, że stoję dopiero u progu mojej dalszej drogi, drogi, przez którą przejdę z moim cudownym sprzymierzeńcem. I nie mam tu na myśli mojego mężczyzny (a przynajmniej, nie tylko jego).
Wiem, że moje doświadczenia są udziałem bardzo wielu kobiet. Każda z nas jest w innym momencie drogi od przekleństwa do błogosławieństwa. Moim marzeniem jest, by każda dziewczynka i kobieta przyjaźniła się ze swoją cipką od narodzin aż do śmierci.
autor: M.