Pod koniec lat sześćdziesiątych postanowiłam napisać o kobiecych fantazjach seksualnych, ponieważ ten temat stanowił nie zbadany, brakujący element układanki, a ja uwielbiam oryginalne badania.
Sama miałam fantazje seksualne i zakładałam, że mają je także inne kobiety. Lecz kiedy rozmawiałam z przyjaciółmi i wydawcami, wszyscy twierdzili, że nigdy nie słyszeli o czymś takim jak kobiece fantazje seksualne.
Część pierwsza tekstu Raport z erotycznego wnętrza.
Nie piszę reportu naukowego. Zdecydowałam się nie występować jako doktor nauk, dawno temu postanowiłam zachować wolność pisarki. Ponadto zawsze uważałam, że kobiety opowiadają mi o rzeczach, o których, jak same twierdzą, nigdy nikomu nie opowiadały, bo jestem dla nich Nancy, a nie panią doktor Friday. Niniejsza książka wraz z „Moim tajemnym ogrodem” i „Zakazanym owocem” stanowią unikalną kronikę kobiecych fantazji seksualnych. Przed opublikowaniem „Mojego tajemnego ogrodu” na ten temat nic nie pisano. Zakładano, że kobiety nie mają fantazji seksualnych.
Fantazje seksualne w „Kobietach górą” obejmują okres od 1980 roku do chwili obecnej. Zostały wybrane spośród wywiadów i listów napisanych do mnie w odpowiedzi na zaproszenie skierowane do kobiet, aby zechciały wnieść swój wkład do mojej przyszłej książki na temat kobiecych fantazji seksualnych. Prośba tej treści została wydrukowana na okładce „Mojego tajemnego ogrodu” i „Zakazanego owocu”. Podałam numer skrzynki pocztowej i zapewniłam anonimowość.
Moje respondentki i ja, być może, stanowimy szczególną populację: seksualność fascynuje mnie na tyle, żeby o niej pisać, zaś je, żeby moje książki czytać, a następnie pisać do mnie z powodów, które sięgają od pragnienia dowartościowania ich seksualizmu — „Podpisuję się swoim prawdziwym nazwiskiem, bo chcę. żebyś wiedziała, że naprawdę istnieję!” — aż po ekshibicjonistyczną przyjemność ujrzenia własnych słów w druku. Jednak bez wątpienia kobiety, które piszą do mnie, reprezentują większą populację.
Zdecydowałam się zamieścić te fantazje w trzech częściach, które odnotowują tematy najczęściej przejawiające się w tysiącach wywiadów i listów, gromadzonych przeze mnie od czasu pisania moich wcześniejszych książek: kobiety u władzy, kobiety z kobietami oraz kobiety seksualnie nienasycone. Przyjęłam porządek chronologiczny, by móc zaobserwować, jak przemiany rzeczywistego świata wpływają na wyobraźnię erotyczną.
Pragnę opowiedzieć, w jaki sposób dotarłam do tej tematyki. Pod koniec lat sześćdziesiątych postanowiłam napisać o kobiecych fantazjach seksualnych, ponieważ ten temat stanowił nie zbadany, brakujący element układanki, a ja uwielbiam oryginalne badania. Sama miałam fantazje seksualne i zakładałam, że mają je także inne kobiety. Lecz kiedy rozmawiałam z przyjaciółmi i wydawcami, wszyscy twierdzili, że nigdy nie słyszeli o czymś takim jak kobiece fantazje seksualne. Nie zawierały ani jednej wzmianki o nich także katalogi nowojorskiej biblioteki publicznej, biblioteki Uniwersytetu w Yale czy Muzeum Brytyjskiego, w których znajdują się miliony, miliony książek — ale ani słowa o wyobrażeniach seksualnych w umysłach połowy ludzkości tego świata.
Temat zaintrygował wydawców, bowiem wówczas nadszedł czas, gdy świat nagle zainteresował się seksem, a zwłaszcza seksualizmem kobiet. Redaktorzy jak szaleni podpisywali umowy z każdym pisarzem, który mógł pomóc rozświetlić ów nieznany kontynent zwany Kobietą.
Doskonale pamiętam pierwszego wydawcę, który odrzucił „Mój tajemny ogród”. Kiedy wspomniałam o konspekcie, zawierającym też kilka próbek fantazji, pociekła mu ślinka. „Kobiece fantazje seksualne!” wykrzyknął soczyście, a potem błagał, żebym dostarczyła mu tekst — szybko, jak najszybciej! Jeszcze tego samego dnia odesłano mi go do domu, w podwójnie zapieczętowanej kopercie. Czego on się spodziewał? Nigdy się nie dowiem, ale ta procedura powtarzała się o prawie każdego wydawcy w Nowym Jorku. Od razu dodam, że panie redaktorki, tak samo jak panowie redaktorzy, były zupełnie zrażone materiałem dowodowym obrazującym, jakie faktycznie są kobiece fantazje seksualne.
Nie jest to z ich strony przejaw niewinności, a raczej niechęci, aby im mówiono o czymś, o czym po cichu zawsze wiedziały: my kobiety fantazjujemy tak samo jak mężczyźni i te nasze wyobrażenia nie zawsze są piękne. Wiemy wszystko dużo wcześniej, zanim jesteśmy gotowe na tę wiedzę, więc kurczowo trzymamy się negacji.
Jeśli chodzi o świat behawioralny, dziesiątki psychologów i psychiatrów, z którymi przeprowadziłam wywiady, informowały mnie, że jestem w ślepej uliczce. „Tylko mężczyźni mają fantazje seksualne” — mówiono mi. Jeszcze w czerwcu 1973 roku (w tym miesiącu opublikowany został „Mój tajemny ogród”), permisywny magazyn „Cosmopolitan” wydrukował tekst prominentnego i równie permisywnego doktora Allana Fromme’a; zawierający następujące stwierdzenie: „kobiety nie mają fantazji seksualnych… Powód jest oczywisty: w kobiety nie zostały wychowane do radości seksu… kobiety w ogóle pozbawione są fantazji seksualnej”.
Początkowo kobiety, z którymi przeprowadzałam wywiady, potwierdzały osąd Fromme’a. „Co to jest fantazja seksualna?” — pytały; albo: „Co pani chce przez to powiedzieć, sugerując że mam fantazje seksualne? Ja kocham mojego męża!”; albo: „Na co komu fantazja? Ja mam wspaniałe prawdziwe życie seksualne”. Nawet najbardziej seksualnie aktywne ze znanych mi pań, które chciały uczestniczyć w moich badaniach, usiłowały zrozumieć, w czym rzecz, a potem kręciły przecząco głową.
Wtedy dowiedziałam się. jaka jest siła przyzwolenia, pochodzącego od innych kobiet Dopiero kiedy opowiedziałam im moje własne fantazje, zaświtało rozpoznanie. Żaden mężczyzna, a już na pewno nie doktor Fromme, nie potrafiłby nakłonić tych kobiet, aby opuściły welon swej preświadomości — tego poziomu świadomości między nieświadomością a pełną świadomością — i wyjawiły fantazję, która wielokrotnie sprawiała im przyjemność, a której potem wyparły się. Tylko kobiety mogą wyzwolić inne kobiety — tylko głos kobiety daje przyzwolenie na bycie seksualną, bycie wolną, taką, jaką tylko zechce — kiedy będzie nas dostatecznie wiele i jedna drugiej powie, że to jest OK.
Wreszcie po trzech latach powoli postępujących badań — po indywidualnych wywiadach, artykułach prasowych zachęcających kobiety do pisania do mnie, ogłoszeniach w prasie od „Village Voice” po londyńskiego „Timesa” („New York Magazine” okazał się zbyt dziewiczy i nie zamieścił anonsu) — w 1973 roku ukazał się „Mój tajemny ogród”. Po jego opublikowaniu nastąpił finalny akord burzy w mediach oskarżających mnie o wymyślenie całej książki, o zmyślenie wszystkich zamieszczonych w niej fantazji (clevelandzki „Plain Dealer” zamieścił recenzję książki w dziale sportowym — ostatni obronny chwyt).
Jednak po kilku miesiącach zdawało się. że kobiece myśli erotyczne towarzyszyły nam zawsze. Już pod koniec roku autorzy reklam korzystali z tych fantazji w promowaniu sprzedaży. Dzisiaj kobiece pisma, filmy, książki oraz telewizja automatycznie posługują się fantazjami w celu wyjaśniania i uprawdopodobniania charakteru kobiety. To zdumiewające, jeśli pomyśleć, jak szybko kobiece fantazje zostały wcielone do naszego uniwersalnego rozumienia kobiety.
Wszystko zależy od właściwego momentu. Kiedy pojawia się absolutna potrzeba wiedzy, kiedy trzeba wypełnić intelektualną pustkę, gotowi jesteśmy akceptować to, co jeszcze niemal przed chwilą i przez wieki odrzucaliśmy. W 1973 roku pewne prądy społeczne i ekonomiczne pojawiły się jednocześnie, zmuszając kobiety, by zrozumiały siebie i zmieniły własne życie. Tożsamość seksualna była żywotnym, brakującym ogniwem. Nastał właściwy czas, aby unieść wieko tłumiące seksualne fantazje kobiet.
Cztery lata później ta sama historia miału spotkać moją książkę „My Mother/My Self”, która wyrosła bezpośrednio z tego, że w „Moim tajemnym ogrodzie” pytałam o źródła tego strasznego poczucia winy u kobiet związanej z seksem. Początkowo książka ta spotkała się z gwałtownym sprzeciwem zarówno wydawców, jak i czytelniczek. „Wyrzuciłam pani książkę w kąt!”; „Myślałam, że panią zamorduję!” — oto typowe komentarze czytelniczek. Za to później lawinowo narastała akceptacja, bo jedna kobieta polecała drugiej lekturę książki, która mówi o tym, co dotąd nie przechodziło przez gardło: o związku matka—córka (kolejny temat, na jaki w wymienionych poprzednio bibliotekach nie było ani słowa). Jeśli miałyśmy zmienić powtarzający się wzorzec życia kobiet, musiałyśmy uczciwie zaakceptować postawę matki. Właściwy moment.
A zatem, cóż tak bardzo zagrażało naszemu rozumieniu psychologii człowieka, iż zaprzeczałyśmy możliwości, że kobiety mają silną seksualną tożsamość, osobistą pamięć erotyczną?
Odpowiedź jest równie stara jak antyczna mitologia: obawy, że kobiecy apetyt seksualny może być równy męskiemu, a może nawet większy. W greckim micie Zeus i Hera dyskutują tę kwestię, a Zeus, twierdząc, że seksualizm kobiecy przewyższa męski, wygrywa, sprowadziwszy starego jasnowidza proroka, który w poprzednim życiu był zarówno mężczyzną, jak i kobietą.
W prawdziwym świecie równie niechętnie wdajemy się w nadto szczegółową dyskusję o potencji, sile i przewadze seksualnej mężczyzn. Mówimy, że mężczyźni „potrzebują” seksu, a kobiety nie potrzebują go aż tak bardzo. Rzecz jasna, to absurdalne. W społeczeństwie patriarchalnym, dla jego ustanowienia i przetrwania, i potrzebna była wiara w męską przewagę seksualną, albo dokładniej — w kobiecą aseksualność. Jakżeby mógł mężczyzna prowadzić wojny, popychać koła przemysłu, jeśliby pół głowy absorbowała mu obawa, że zrobiono z niego rogacza, że ta mała kobietka w domu — albo jeszcze gorzej, poza domem — zaspokaja swe nienasycone chucie? Nawet jej ręka spoczywająca na jej własnym ciele nie dawała spokoju jego podejrzeniom, bowiem rozniecała ogień, którego —jak się obawiał —-on nigdy nie będzie mógł ugasić.
Jeśliby mężczyzna tak bardzo nie bał się kobiecego seksualizmu, dlaczego miałby go tłamsić, skazując siebie na życie z seksualnie apatyczną, nudną żoną, zmuszającą go do szukania seksu u prostytutek? Połączenie seksu i miłości rodzinnej w jednej kobiecie czyniło ją zbyt władczą, mocną, a jego zbyt małym.
Kobiety tak totalnie przejęły męską ocenę własnego seksualizmu, że zaczęły oceniać siebie według jego potrzeb: im mniej kobieta seksualna, tym bardziej przyzwoita. Wzięły na siebie jego nadzór policyjny, stając się strażniczkami więziennymi jedna dla drugiej. O ironio, to my same umożliwiłyśmy społeczeństwu wyobrażanie nas jako śpiących królewien, które seksualnie może rozbudzić tylko pocałunek mężczyzny. Oto bajka, na której się wychowujemy, mit wymyślony dla uśmierzenia tego okropnego strachu, że my wcale nie śpimy, ale jesteśmy całkiem przebudzone, roznamiętnione, głodne seksu, a nasze apetyty są tak nienasycone, że podminowałyby system gospodarczy, protestancką etykę pracy, strukturę społeczną, co ostatecznie dałoby nam mężczyzn wiotkich, wyczerpanych, po prostu w zasięgu naszej władzy.
A zatem dla bezpieczeństwa kobiety podzielono na madonny i ladacznice — pierwsze to małżonki i przyszłe matki, drugie są do seksu. Mężczyzna może snuć fantazje o seksualnie nienasyconych kobietach (jego ulubiony temat), lecz kiedy marzenie się urzeczywistnia — jak na krótki czas w latach siedemdziesiątych — i oto ona stoi przed nim z rękoma na biodrach i podsuwa mu srom pod nos, budzą się jego najgorsze obawy: czy potrafi ją zaspokoić, czy nie skończy mały i bezsilny, podobnie jak kiedyś wobec swej pierwszej wielkiej miłości — matki, olbrzymia opiekuńczości?
Kobiety żyły w tym podziale na dobre i złe, dopóki rosnąca siła ekonomii w latach sześćdziesiątych nie doprowadziła do natężenia, które eksplodowało ruchem kobiecym i rewolucją seksualną. Oba te zjawiska społeczne nastąpiły tak bezpośrednio, że wydawało się, jakoby kobiety czekały na te „skrzydła” od wieków, stłamszone, sfrustrowane, z całą tą olbrzymią energią ledwie, ledwie pod kontrolą.
W owym krótkim okresie lat siedemdziesiątych i początku lat osiemdziesiątych wiele kobiet zdawało się cieszyć zarówno seksem, jak i pracą zawodową. Chciałabym umieć odtworzyć — dla tych z czytelniczek, które są zbyt młode, aby pamiętać tamte lata, oraz dla tych, które je zapomniały —jak szczerze były one ekscytujące. Nazwano to rewolucją seksualną, a my, któreśmy brały w niej udział, miałyśmy przekonanie, że to, co mówiłyśmy i to, co robiłyśmy — to byty akty wolności seksualnej, raz na zawsze wymazujące standardy poczucia winy naszych rodziców, na których się wychowałyśmy.
Nie miałyśmy świadomości, jak krótki okaże się ten okres, jak dużo czasu pochłania zmiana seksualnych tabu, tak utrwalonych, jak te, których nasi rodzice nauczyli się od swoich rodziców, ani też, że tak szybko tak wiele z naszej rewolucyjnej grupy wycofa się, wyrzeknie, zapomni.
Patrzymy na wyblakłe fotografie, na których tańczymy na scenie w „Hair” lub maszerujemy szóstkami pierś w pierś, z prowokująco wzwiedzionymi brodawkami, by żądać MIŁOŚCI albo PRZECIWKO WOJNIE — i śmiejemy się z tego widoku sprzed dwudziestu lat. Niektóre z nas rumienią się, gdy dziecko pyta: „To naprawdę ty, mamusiu?”
Dlaczego pospiesznie negujemy tamte lata, traktując je jak aberrację, dłuższą, dziką prywatkę, na której wypiłyśmy za dużo alkoholu, bo inaczej z pewnością nie pozostałybyśmy tam tak długo i nie robiłybyśmy tego, co robiłyśmy? „Mamo, zrozum — mówią nasze czyny — to od tego niedobrego alkoholu, od tych niedobrych narkotyków. Ale ja wciąż jestem przyzwoitą panienką”.
Rzecz w tym, że stałyśmy się takie jak nasze matki. Nie ukochanymi przez nas rodzicielkami, ale przejęłyśmy od nich to, czego w nich nienawidziłyśmy: mówienie NIE, skrupuły i aseksualizm.
A zatem kobiety zaczęły poważniej traktować swą rolę; znowu w modzie jest macierzyństwo, a na temat drażliwej kwestii seksualizmu nie dyskutuje się. Dziś pary snują fantazje o przebudowie domu, kupnie samochodu, zdobywaniu dóbr materialnych. Nawet w miasteczkach uniwersyteckich, jak wykazują sondaże, potencjalna kariera partnera jest dalece ważniejsza od dopasowania seksualnego. W niektórych sondażach seks w ogóle nie mieści się w rubrykach.
Część trzecia tekstu Raport z erotycznego wnętrza – cz. 3.