Niezależnie od swojej urody, Zora nie chciała być kobietą. Wolała się określać jako hermafrodyta. Była pierwszym hermafrodytą, jakiego spotkałem. Pierwszą osobą, taką jak ja. Już wtedy, w 1974 roku, używała terminu „interseksualny”, który w tym okresie był jeszcze rzadkością.
Fragment tekstu pochodzi z książki Middlesex Jeffrey’a Eugenidessa, opowiadającej o losach pewnej greckiej rodziny, w której urodziło się interpłciowe dziecko o imieniu Calliope.
Zora cierpiała na zespół niewrażliwości na androgeny. Jej ciało nie reagowało na męskie hormony. Chociaż tak jak ja była XY, rozwinęła się zgodnie z linią kobiecą. Ale w przypadku Zory wyglądało to o wiele lepiej. Oprócz tego, że była blondynką, była zgrabna i miała pełne wargi. Wydatne kości policzkowe rozdzielały jej twarz na arktyczne równiny. Gdy Zora mówiła, wyraźnie było widać, jak skóra napina się na tych kościach policzkowych, jak zagłębia się między szczękami, tworząc naprężoną maskę jak u zjawy zwiastującej śmierć, znad której wyzierały jej przenikliwe, błękitne oczy. A do tego jej figura, piersi jak u dojarki, brzuch mistrza pływackiego, nogi sprinterki czy tancerki Marthy Graham. Nawet bez odzienia Zora wyglądała jak kobieta. Nic nie wskazywało na to, że nie miała ani macicy, ani jajników. Zespół niewrażliwości na androgeny tworzył idealną kobietę, jak powiedziała mi Zora. Wiele najlepszych modelek cierpiało na to samo.
– Ile jest modelek o wzroście metr osiemdziesiąt osiem, chudych, ale z dużymi piersiami? Niezbyt wiele. To normalne u takich osób, jak ja.
Niezależnie od swojej urody, Zora nie chciała być kobietą. Wolała się określać jako hermafrodyta. Była pierwszym hermafrodytą, jakiego spotkałem. Pierwszą osobą, taką jak ja. Już wtedy, w 1974 roku, używała terminu „interseksualny”, który w tym okresie był jeszcze rzadkością. Zamieszki w Stonewall miały miejsce zaledwie pięć lat temu. Dopiero rozwijał się ruch na rzecz praw homoseksualistów. Torował drogę wszystkim następnym walkom o tożsamość, wśród nich o naszą. Jednak stowarzyszenie Intersex Socjety of North America miało powstać dopiero w 1993 roku. Dlatego też o Zorze Khyber myślę jak o pionierce, o kimś takim jak Jan Chrzciciel, myślę o głosie wołającego w puszczy. W szerokim kontekście puszczą w tym przypadku była Ameryka, a nawet cała kula ziemska, ale mówiąc precyzyjniej, był to parterowy dom z sekwoi, w którym Zora mieszkała w Noe Valley i gdzie również ja teraz zamieszkałem.
Gdy Bob Presto nasycił się już szczegółami mojej budowy, zadzwonił do Zory i załatwił, abym mógł się u niej zatrzymać. Zora opiekowała się takimi przybłędami jak ja. To było częścią jej powołania. Mgła nad San Francisco skrywała również hermafrodytów. Nic też dziwnego, że Intersex Socjety of North America założono w San Francisco, a nie w jakimś innym miejscu. Zora uczestniczyła w tym wszystkim w okresie, gdy jeszcze nie miało to żadnej zorganizowanej formy. Zanim zrodzą się ruchy, istnieją ośrodki energii, i Zora była właśnie takim ośrodkiem. Jej działanie polegało głównie na czytaniu i pisaniu. A podczas tych miesięcy, gdy z nią mieszkałem, również na edukowaniu mnie, na wyciąganiu mnie z czegoś, co było, jak to ona postrzegała, wielką ciemnotą Środkowego Zachodu.
– Nie musisz pracować dla Boba, jeśli nie chcesz – powiedziała mi. – Ja i tak wkrótce to rzucam. To tylko dorywcze zajęcie.
– Potrzebuję pieniędzy. Skradziono mi wszystkie pieniądze.
– A twoi rodzice?
– Nie chcę ich prosić. – odpowiedziałem. Spuściłem wzrok i przyznałem: – Nie mogę do nich zadzwonić.
– Cal, co się stało? Jeśli oczywiście mogę zapytać? Co ty tu robisz?
– Zabrali mnie do tego lekarza w Nowym Jorku. A on chciał mnie zoperować.
– A ty uciekłeś?
Skinąłem głową.
– I tak masz szczęście. Ja dowiedziałam się dopiero, gdy miałam dwadzieścia lat.
(…)
– Zawsze byli hermafrodyci, Cal. Zawsze. Platon napisał, że pierwsza istota ludzka była hermafrodytą. Wiedziałeś o tym? Pierwsza osoba składała się z dwóch połówek, jednej męskiej, a drugiej żeńskiej. Następnie te części rozdzieliły się. Dlatego wszyscy ciągle poszukują tej drugiej połówki. Wszyscy oprócz nas. (…)
Nie byłem sam! To właśnie było dla mnie najważniejsze, gdy słuchałem Zory.
Powieść Middlesex
Wiosną 1974 roku Calliope Stephanides, uczennica szkoły dla dziewcząt w Grosse Point, Michigan, odkrywa w sobie pociąg fizyczny do koleżanki z klasy, truskawkowej blondyny, namiętnej palaczki papierosów, przejawiającej wyraźne talenty aktorskie.
Pasja, jaka rozwija się ukradkiem pomiędzy nimi – równolegle z brakiem rozwoju u Callie – prowadzi tą drugą do podejrzeń, że jest inna niż reszta dziewcząt. W rzeczywistości jednak nie jest w ogóle dziewczyną.
Wytłumaczeniem tego szokującego stanu spraw jest rzadka mutacja genetyczna – oraz pewna tajemnica – która ciągnęła się za dziadkami Callie od upadającego imperium tureckiego, poprzez Detroit za czasów prohibicji, przetrwała dni świetności Samochodowego Miasta, bunty na tle rasowym w roku 1967 oraz drugą migrację rodziny, do obcego kraju zwanego przedmieściami. Dzięki genowi Callie jest po części dziewczyną, po części chłopcem. I nawet chociaż epickie podróże genu się zakończyły, jej własna Odyseja dopiero się zaczęła.
Obejmująca osiem dekad – i jedno niezwykle trudne dojrzewanie – długo oczekiwana druga powieść Jeffreya Eugenidesa jest świetną, całkowicie wyjątkową baśnią o skrzyżowanych rodowodach, subtelnościach płci oraz głębokich, nieczystych ponagleniach pożądania. MIDDLESEX jest spełnieniem wielkiego talentu pisarza, uznanego przez Granta i The New Yorker za jednego z najlepszych młodych amerykańskich powieściopisarzy.