Moja wagina gdzieś zniknęła… A może raczej przestała mówić, zapomniałam o niej…
Pogodziłam się już z faktem, że żaden z moich partnerów nigdy już nie obdarzy pocałunkami mojej łechtaczki, moich warg. Już nigdy nie poczuję miękkości języka i ciepła oddechu…
Od kiedy zobaczyłam – w książce czy na filmie – już nie pamiętam gdzie, jak powinna wyglądać moja wagina, to ze wstydu zamknęłam jej usta. Jak to? Tyle lat w nieświadomości, że coś ze mną jest nie tak? I nikt mi o tym nie powiedział? Dlaczego moja mama, widząc mnie, nie ostrzegła? Dlaczego wszyscy milczeli, widząc moje sporo wydłużone płatki warg sromowych – jak skrzydła motyla prawie. Chociaż kiedy zrozumiałam ten „błąd” natury, nie śmiałam o nich mówić jak o skrzydłach motyla. Były raczej „firanami”, „potworkami”, jakimś zmutowanym zwierzątkiem, a nie moimi pięknymi wargami. Karmiłam się artykułami, zdjęciami w internecie i wpisami na forach internetowych, że na prawidłową budowę genitaliów kobiecych składają się m.in. wargi sromowe większe i wargi sromowe mniejsze (a nie wewnętrzne i zewnętrzne), że bułeczki lepsze od motylków, że to nieprawidłowości, które wyglądają odrażająco.
Zdesperowana, zaglądałam nawet na strony chirurgii plastycznej genitaliów – labioplastyka – ma coraz więcej fanów. Czułam tyle sprzecznych emocji – odrazę do samej siebie, wstyd, że się w ogóle kiedykolwiek jakimś mężczyznom nago pokazałam. Wtedy ich brak komentarzy na temat moich warg sromowych zaczęłam uważać za oznakę braku akceptacji z ich strony, że „lepiej nie komentować”. Cała ta sprawa wywołała wielkie spustoszenie w mojej głowie. Pozbawiłam się na dobrych kilka lat możliwości czerpania przyjemności z masturbacji, z pieszczot partnerów, a już zupełnie zabroniłam im mnie oglądać. Seks oralny nie wchodził zupełnie w grę. Pogodziłam się już z faktem, że żaden z moich partnerów nigdy już nie obdarzy pocałunkami mojej łechtaczki, moich warg. Już nigdy nie poczuję miękkości języka i ciepła oddechu…
Chyba, że poddam się operacji. I tutaj pojawiały się inne emocje: strach, przed bólem, przed utratą jakiejś części siebie (tyle razy mojej siostrze zabraniałam operacji plastycznej nosa – w końcu bez niego już nie byłaby taka sama, a sama bym sobie zafundowała odcięcie kawałka siebie…), pojawiało się też już oburzenie i poczucie niesprawiedliwości świata – że skoro nie tylko ja taka jestem, to dlaczego nie może tak po prostu pozostać i też być ok? Czułam złość na świat, na koncerny pornograficzne, na media, na lekarzy, na komentarze w internecie, na ludzi, którzy je pisali.
A tak naprawdę problem tkwił we mnie. I tylko ja mogłam siebie zaakceptować, pokochać siebie taką jaką jestem i dać sobie tę wolność bycia sobą, której tak wymagałam od innych.
Po przeczytaniu wielu artykułów i książek, które gorąco zachęcały do akceptacji swojej kobiecości, rozpoczęłam próby polubienia siebie. Proces był powolny, a ja wcale tak chętnie jednak nie sięgałam po lusterko, żeby siebie oglądać. Nadal nie byłam chętna do pokazywania się mojemu partnerowi. Zdawało mi się, że już siebie polubiłam, że już mówiłam o sobie z większą czułością, ale na dnie mojej głowy ciągle tliły się myśli o zmutowanym zwierzątku czy o potworku, który na mnie tam czyha.
Któregoś dnia, po lekturze kolejnych artykułów mających mi pomóc w akceptacji siebie, nie wytrzymałam. Wzięłam spore lustro, usiadłam na brzegu łóżka, tak żeby mi było wygodnie, i postanowiłam przyglądać się sobie i dotykać się przed nim tak długo, aż coś się wydarzy, aż coś się zmieni. Tym razem miałam pozytywne nastawienie i byłam zdeterminowana, żeby się zaakceptować.
Po dwudziestu minutach poznawania siebie w pełnym świetle, dotykania, oglądania, mówienia na głos tego co widzę (mówiłam sobie, że jestem piękna i kobieca – jakie to było trudne na początku!), opisywania ruchów, które robiłam i zachwalania mojej waginy, a w szczególności moich warg sromowych w pełnym rozkroku, coś się zaczęło dziać… Wielkie, słone łzy zaczęły mi spływać po policzkach. Jedna po drugiej, najpierw powoli, a potem strugami. Obudziły się we mnie wszystkie pogrzebane emocje. Smutek, że tak o sobie źle myślałam, radość z oglądania siebie, ciekawość doznań, rozpacz po stracie tak ważnej części siebie na tyle lat. Ale chyba najbardziej to czułam żal, że siebie nie kochałam, że czułam do siebie raczej obrzydzenie, zamiast darzyć się uwielbieniem. Współczułam mojej waginie, mojej łechtaczce, moim wargom sromowym, że nazywałam je potworkiem. A przecież ona nie była niczemu winna, przecież jest taka, jaka właśnie jest i jest najcudniejsza na świecie! Tyle radości mi daje, tyle przyjemności, tyle rozkoszy, tyle bliskości, tyle kobiecości. Łzy smutku i żalu przemieniły się w łzy radości! Radości odzyskania samej siebie, radości, że jeszcze tyle przede mną przyjemności i radości, że w końcu zjednoczyłam się cała ze sobą, że jestem kompletna i wspaniała.
Moja odzyskana wagina znów zaczęła mówić… I ma mnóstwo do powiedzenia! Okazuje się, że jest bardzo gadatliwa i wymagająca. Nie jest ugłaskanym kotkiem, cichą myszką czy małym króliczkiem w norce! Ona chodzi naga po wielkiej, jasnej przestrzeni, pełnej słońca, z wiatrem we włosach i krzyczy całą sobą, że chce życia, że chce więcej! I cieszy się sobą w każdym momencie i dumnie prezentuje się światu!
A przede wszystkim cieszy się z tego, że jest kobietą. TAKĄ kobietą.
Tekst ukazał się w ramach konkursu Orgazmy dla dwojga.