Kobiety pytane, czy chciałyby być młodsze, w większości odpowiedziały, że nie. Zamiana doświadczenia życiowego i nawiązanych już relacji na młodość okazuje się nie dość atrakcyjną transakcją. Rozmowa z Alicją Długołęcką
Fazy życia kobiety – o tym dziś rozmawiamy. Mówi mi pani, że nie warto koncentrować się na lęku przed przemijaniem. A ja myślę o przemijaniu nieustannie i jest to przygnębiające. Zwłaszcza że nie wierzę w życie po śmierci. Gdy się tak myśli, to widzi się te kolejne fazy życia jako…
…zmierzanie do ostatecznego końca, czyli końca własnej tożsamości.
Wytracanie energii, entropię.
To zależy, na czym się skoncentrujemy: na entropii czy na rozwoju. Mamy wolny wybór. W większości systemów religijnych i filozoficznych dany jest nam po prostu jakiś czas. Nawet w koncepcjach reinkarnacyjnych jeśli się odradzamy, to i tak bez świadomości poprzedniej tożsamości. Jeśli więc przyjmiemy własną skończoność jako fakt, to jasno wyłania się wizja życia, w której każda faza ma zadania, możliwości, których warto nie przegapić. Nie ma co płakać nad utratą dziewczęcości wbiegającej z piskiem do jeziora i okradanej z pierwszych pocałunków. Rozwijamy się dalej. Autorka 'Księgi życia kobiety’ Joan Borysenko zadawała kobietom pytanie, czy chciałyby być młodsze. Większość odpowiedziała, że nie. Zamiana doświadczenia życiowego i nawiązanych już relacji na młodość okazuje się nie dość atrakcyjną transakcją.
Można spojrzeć na tę cykliczność jak na wędrówkę po spirali życia. Zdarzenie, które kiedyś już przeżyłyśmy, odczuwamy inaczej. Coś, co było w młodości eksperymentem, np. pozwolenie na przewiązywanie oczu podczas seksu, potem może być wyrazem zaufania i budowania wzajemnych granic albo stworzenia sobie wewnętrznej przestrzeni do pełnego przeżywania rozkoszy. Z wiekiem bardziej doceniamy czułość i uważność. Już wiemy, jak rzadkie i cenne są takie zachowania. Gdy on delikatnie dotyka naszego ramienia przed wyjściem do pracy i masuje nam stopy po powrocie – po paru latach małżeństwa nabiera to innego znaczenia.
To kiedy przychodzi czas na taką refleksję?
W okolicach czterdziestki. Wschodni model Osho w rozwoju duchowym określa tę granicę na 42. rok życia. Młody człowiek jest dosyć egocentryczny, a rozwijając się, pozbywa się coraz bardziej własnego ego. To spojrzenie typowe dla hinduizmu i buddyzmu. 42. urodziny to najwyższy czas, by wyrzec się myślenia 'ja, ja, ja!’ i przyjąć nową perspektywę – 'bycie dla świata’. Co to znaczy dla rozwoju kobiecości? Bardzo wiele! Od razu kojarzę fazy z 'Księgi życia kobiety’ Borysenko i podział, który jest inspiracją do naszej rozmowy, zapisany przez Clarissę Estés w książce 'Biegnąca z wilkami’. Zna ją pani?
Nie. Odstraszył mnie tytuł.
Tym razem nakażę pani przeczytać tę książkę. Stała się światowym bestsellerem, choć czyta się ją miesiącami, napisana jest drobnym maczkiem na setkach stron. Ale jest pełna kobiecej mocy. Estés to jungowska psychoanalityczka, psycholożka kliniczna i 'cantadora’, czyli zbieraczka starych przypowieści, głównie latynoskich. Łączyła je z psychoanalizą, robiąc w ten sposób, po jungowsku, zbiorową psychoanalizę duszy kobiecej. To książka, której nie da się przeczytać jednym tchem, każe się zatrzymać na danym etapie własnego rozwoju. Dobrze się ją czyta, gdy czujemy, że zaczął się w nas ruch wewnętrzny.
Kim jest biegnąca z wilkami?
To ta, która odnajduje w sobie dziką kobietę, która umie słuchać siebie i korzystać z bogactwa dobrych instynktów, prastarej mądrości. Życie kobiety jest tam rozpisane na 105 lat. Cykle są podzielone co siedem. Co ciekawe, cykle 7-letnie pojawiały się w Osho, ale było ich tylko 10; u Borysenko jest ich 13. Wzmianki o 7-, 8-letnich cyklach związanych ze zmianami osobowości znajdziemy u Junga, ale także w Torze, Nowym Testamencie i tekstach buddyjskich. W teoriach biologicznych też znajdziemy wzmianki o 7-letnich cyklach rozwoju związków, a nawet teorie fizjologiczne, że co siedem lat w człowieku następuje całkowita wymiana komórek poza jajowymi i nerwowymi.
Do naszej rozmowy wybrałam metaforyczny podział Estés. 0-7 lat: wiek ciała i marzeń. Piękny czas socjalizacji bez utraty wyobraźni. Potem następuje wiek zderzenia z edukacją, czyli 7.-14. rok życia – wiek rozdzielenia i splatania się rozumu i wyobraźni. Od 14. roku życia wchodzimy w czas nowego ciała – wiek dziewczęcy. Wczesna dorosłość, 21.-28. rok życia – to nowe życie oparte na poznawaniu różnych światów. 28-35 to wiek macierzyństwa, a co za tym idzie – nauka matkowania sobie i innym. Ile pani ma lat?
35.
No właśnie! Wchodzi pani w wiek poszukiwań, bo wiek 35-42 to matkowanie własnej tożsamości, czyli zadbanie o nią i jej odkrywanie. Ja według tego podziału wchodzę właśnie w wiek 42-49, czyli początek starczej mądrości. Jakoś nie boję się słowa 'starczej’ w takim połączeniu. Co się za tym kryje? Czytam: odnalezienie swojej dalekiej siedziby, dodawanie otuchy innym ludziom. 49-56 to 'wiek podziemnego świata’ – poznawanie znaczenia słów i obrzędów, przyjęcie globalnej perspektywy na życie. 56-63: wiek wyboru, wybór swojego świata i pracy, jaka została jeszcze do zrobienia. 63-70: wiek strażniczki, przewodniczki – przetwarzanie całej zdobytej wiedzy. Wiek 70-77 – i coś jest na rzeczy! Bo to wiek 'odmłodzenia i pogłębianie wiedzy staruchy’. 77-84: 'wiek istoty mgielnej’ – znajdowanie wielkich rzeczy w małych. Piękna perspektywa. 84-91 to wiek 'snucia szkarłatnej nici’ – zrozumienie splotów życia. 91-98: 'wiek eteryczności’ – mniej słów, więcej istnienia; i 98-105: 'wiek pneumy’ – oddechu, ducha, tchnienia życia, powiewu. I potem 105 lat, czyli wiek nieskończoności. No i jak to się pani podoba?
To wzruszające. Nie wiem dlaczego, pomyślałam o mojej mamie.
Bo takie myślenie sprzyja kobiecej solidarności, to subtelne wyzwalanie się z ego. Mamy dużo wspólnego z innymi kobietami, zarówno tymi, które są na początku tej drogi, którym możemy sprzyjać, jak i z tymi pod koniec drogi, które snują swoją opowieść. Bo jeśli rozumiemy starzenie się w kategoriach straty, to gdy wchodzimy w wiek średni, często musimy walczyć z zazdrością i zgorzknieniem. Patrząc krytycznie na inne kobiety, czy młodsze, czy starsze, patrzymy krytycznie na siebie w innych fazach życia. Porozmawiajmy o tej kluczowej dla naszej seksualności pierwszej fazie. Jaka według pani jest siła małej dziewczynki i jej kobiecości?
Małe dziewczynki wydają mi się raczej ludzkie niż kobiece.
Pani się odwołuje do nurtów genderowych, że płeć jest rolą społeczną, do której dziecko jest naginane w zależności od tego, jak jest wychowane. Ale to nie oznacza, że dziecko jest istotą aseksualną. Porównajmy tę moc kobiecą, tę seksualność, do kiełkującej rośliny. Przywołam jedną z metaforycznych opowieści z 'Biegnącej z wilkami’ o księżniczce, która okaleczona, bo bez rąk, przez siedem lat musiała błądzić po ciemnym lesie. Zobaczyła studnię, na której brzegu siedziało dziecko. Przeraziła się, że do niej wpadnie. I wtedy pojawiła się boginka tego lasu, która zawołała: 'Ratuj to dziecko!’. Księżniczka krzyknęła: 'Przecież nie mam rąk!’. Boginka na to: 'Spróbuj’. No i dziecko zostało uratowane, bo kiedy księżniczka wyciągnęła kikuty, żeby uratować dziecko, wyrosły jej ręce. To opowieść o tej okaleczonej dziewczynce w nas.
A myślałam, że tym wewnętrznym dzieckiem, z którym nie mamy kontaktu, jest to dziecko na studni, a my – kobietą, która nie potrafi do niego wyciągnąć rąk.
Jesteśmy tym i tym. Dziecko na studni jest naszą integralną częścią. I w życiu właśnie tak bywa, że kobiety, kiedy nie widzą możliwości zmiany, nie wierzą, że są coś w stanie zrobić – w sytuacji krytycznej odkrywają niesamowitą siłę. Dopiero wtedy, kiedy muszą zadecydować o sobie, bo już nie mają innego wyjścia.
Nie znoszę tej teorii o wewnętrznym dziecku. Ja na pewno nie mam w sobie żadnego.
Bo to oczywiście nie jest żadne dziecko. To nasze początki jeszcze nieskrępowane normami. Jako dzieci uwielbiamy gmerać w ziemi i zbierać robaki, taplać się w kałużach. Matka, która ma świadomość fazowości życia, będzie miała szacunek dla tej zmysłowości dziewczęcej, wiedząc, jak olbrzymi wpływ ma ona na kobietę, na którą wyrośnie jej córka. To wiąże się z nakazami ubraniowymi, z treningiem czystości, z tzw. nadopiekuńczością i projektowaniem swoich lęków. Jeśli jesteśmy zbyt surowe w tych dziedzinach, to tak, jakbyśmy obcinały te świeżo wyrastające gałązki. Kobiecie, która tak została wychowana, trudno będzie potem odwoływać się do tego, co jest źródłem siły i radości życia.
Borysenko pisze, że specyfiką kobiecego rozwoju, w przeciwieństwie do męskiego, nie jest stopniowe odcinanie się córki od matki, ale przejmowanie od niej uczuciowości i zdolności do empatii, które będą potrzebne w przyszłości do kształtowania się kobiecej autonomii, kreatywności i mądrości. Dziewczynka w tym wieku potrzebuje ciepła i światła. Następna ważna faza to wiek 7-14.
Wiek splatania się rozumu i wyobraźni.
Borysenko nazwała tę fazę 'logiką serca’. Budzi się wtedy świadomość samego siebie – autonomia i współzależność. Do 7. roku życia dziecko jest skrajnie egocentryczne. Gdy idzie do szkoły, zaczyna wyłaniać siebie spośród innych. Wartością tego wieku jest otwartość umysłu – dziecko jest mędrcem, bo wie, że nic nie wie, i bardzo chce się dowiedzieć wszystkiego. Potem, w dojrzałym wieku, możemy przywoływać ten stan otwartości umysłu. W naszej konsumpcyjnej rzeczywistości to wyzwalające szczególnie dla kobiet. Obserwuję ten schematyzm i stereotypowość płciową w polskich szkołach. Odbieranie wolności i możliwości zabawy z myślenia, szczególnie dziewczynkom. Porównywanie z innymi. To ten wiek, w którym dopada nas pierwszy kryzys kobiecości – syndrom Kopciuszka. To w okolicy 10.-11. roku życia pojawiają się pierwsze dziewczyńskie kompleksy, które potem dręczą nas przez całe życie. Im bardziej matka jest tego świadoma, tym mniej się będzie do tego przykładać.
Znów możemy sobie wyobrazić tę roślinę – jakieś pędy przecież w końcu trzeba przyciąć, nie można im wszystkim dać rosnąć. Na tym polega socjalizacja. To są strasznie trudne decyzje wychowawcze i trzeba bardzo uważać. To wiek, w którym dziecko jest ekologiem, jest pokojowo nastawione do świata, chce robić ważne rzeczy, jest odkrywcą i ma szlachetną i odważną duszę. Oczywiście to wynika z jego nieumiejętności racjonalnej oceny sytuacji, ale to jest piękne. Niebezpieczeństwo polega na tym, że to jest również wiek, w którym możemy wrzucać dziecku do głowy, co chcemy, i ono to prawdopodobnie przyjmie. Patrząc w ten sposób na wychowanie córek – wychodzi na to, jak ograniczające jest tracenie tego cennego czasu na dopasowywanie się do dziewczęcych skomercjalizowanych mód.
Ale żyjemy wśród innych i nie chcemy wychowywać dzikuski. Przeraża mnie ta odpowiedzialność.
Nie musimy być idealnymi mamami, wystarczy trochę refleksji i wiary w swoje wychowawcze kompetencje. Potem nasze córki, już wyposażone przez nas w to, co potrafiłyśmy im dać, wchodzą w czas zderzenia się z esencją kobiecości – z kobiecymi hormonami. To wiek nowego ciała, 14.-21. rok życia – czas, w którym, jak to było w piosence, dziewczyna „z pączka przemienia się w kwiat”. W naszej kulturze ta budząca się zmysłowość kojarzona jest przede wszystkim z lękiem, z zagrożeniem – ciążą lub nadużyciem – dlatego, wracając do naszych botanicznych porównań, ten kwiat jest zazwyczaj przesadzany do doniczki i poddawany sztucznej hodowli. To dramatyczny czas. W 'Księdze życia kobiety’ to 'trójkąt bermudzki cyklu rozwojowego’ – bo tak jak statki i samoloty znikają w tym trójkącie w niewyjaśniony sposób, tak znikają wtedy osobowości dziewczynek. Z badań wynika, że na przełomie IV-V klasy dziewczynki najczęściej tracą zdolność wypowiadania swojego zdania, obawiając się wyśmiania. To też wiek, w którym porównujemy się do innych, i właśnie wtedy stajemy się wrogami innych kobiet. Borysenko porównuje młode kobiety w tej fazie do Królewny Śnieżki – które jedzą zatrute jabłka lub przekłuwają sobie palce wrzecionami i zapadają w stuletni sen.
W tej fazie ściera się siła bycia i siła przypodobania się. Dziewczyna potrzebuje wzorców dorosłych, wolnych kobiet i ich akceptacji, a nie tylko rówieśniczej rywalizacji w pogoni za byciem atrakcyjną. Szansą rozwojową jest odkrycie przez młodą kobietę, że odróżnianie się i przeciwstawienie siebie innym nie jest porównywaniem tego, który wygrywa, z tym, który przegrywa. Później wchodzimy w wiek nowego świata – 21-28 lat, u Borysenko to faza szukania własnego domu. Obecne czasy sprzyjają tej fazie – podróżowaniu i poznawaniu świata. Wtedy uczymy się, czym jest nasza seksualność i jak działa w relacjach. Poznajemy słodko-gorzki smak miłości. Zadajemy sobie pytanie, czy określony mężczyzna będzie naszym towarzyszem życia i ojcem naszych dzieci.
Do 35. roku życia to wiek macierzyństwa. Wiek, w którym zostajemy najczęściej matkami. Ale niekoniecznie. Może być tak, że podejmujemy decyzję, że chcemy to odroczyć lub zrezygnować. Ale to oznacza, że myślimy o sobie w kategoriach osoby, która mogłaby dać nowe życie. I to uruchamia w nas refleksje o fazowości życia. Kiedy patrzymy na rozwijające się dzieci, budzi się pamięć nas, małych dziewczynek. Zaczynamy inaczej patrzeć na własne matki. To bywa trudne doświadczenie. Nasze matki z kolei, kiedy widzą nas w nowej roli, dokonują rachunku sumienia i starają się naprawić swoje błędy w relacji z wnuczkami.
Ale na roli matki się nie kończy…
Kobieta 35-letnia wchodzi w wiek matkowania własnej tożsamości. Nabiera dystansu do swojej fizyczności, która się zmienia, i do ról, które odgrywa. Zaczyna sobie stawiać pytania: kim jestem poza tymi rolami?
Mnie się to kojarzy z kryzysem wieku średniego…
W każdą fazę wpisany jest kryzys. Czasem przejście z jednego etapu do drugiego wiąże się z umieraniem tego, czym byliśmy. Do tego dochodzi się w swoim czasie i nie ma co tego przyspieszać. Wracając do pani fazy: skoncentrowanie się do wewnątrz, przyglądanie się sobie samej wymaga doświadczenia i odwagi. To oczywiście ma ścisłe przełożenie na seks. Błędem, który często popełniamy, jest skupianie się na tym, jakie byłyśmy w wieku przygód, w czasach młodości. Myślimy o sobie, że nadal takie jesteśmy, a tak naprawdę niewiele o sobie wiemy. Dzięki temu matkowaniu sobie samej i innym możemy się na nowo odkryć i zobaczyć, jak się zmieniłyśmy.
Samo to określenie: matkowanie – pochylamy się nad sobą z troską. Już wiemy, że to znęcanie się nad sobą, krytykowanie się, porównywanie z innymi nie ma żadnego sensu. Faza, w której pani jest, uruchamia duchowość. Sprawia, że chce pani rozmawiać – nie tylko ze mną, ale z innymi kobietami – zamiast się frustrować, że mają fajniejszą pupę albo są fajniejszymi mamami lub kochankami. I wtedy myślimy o innych kobietach: jak dobrze, że są.
Jaka jest siła tej fazy, w której pani jest?
Dojrzałam do bycia nauczycielką. Pora przestać umywać ręce. Nie chcę już wyłącznie spontanicznie i nieświadomie oddziaływać na innych. I powinnam już umieć powstrzymać się przy tym od karmienia swojego ego. Czuję się bardziej odpowiedzialna za to, co robię, i znajduję satysfakcję w tym, że mogę się dzielić doświadczeniem, które zawdzięczam innym ludziom, których spotkałam na swojej drodze.
A w seksie?
Pozwoli pani, że to uogólnię. Czytamy u Estés, że 40-latki mają szansę być u siebie, 'odnaleźć swoją daleką siedzibę’. To oznacza, że wiemy, co lubimy. Wiemy, jakie warunki musimy postawić, żeby stworzyć relację z mężczyzną. Kobiety za często poświęcają się w seksie i nie tylko w seksie. Kobiety, które 'są u siebie’, wiedzą, czego pragną. A jeśli nie wiedzą, to usiądą i się zastanowią. Pośmieją się z siebie, że świat się nie wali z byle powodu. Nie musimy już uzależniać swojej egzystencji od innych – również od dzieci i mężów. Wcześniej kobiety się miotają, bo wiek poszukiwań jest wiekiem trudnym, związanym z silnymi emocjami. Oczywiście ten spokój, o którym mówię, może przyjść później. I nie jest rozlany non stop. Mój kolega, 50-latek, psychiatra, powiedział mi kiedyś: 'Wiesz co, już osiągnąłem swoje i teraz poszukuję sensu’. Jakoś wyraźnie to wtedy usłyszałam.
A dlaczego tak późno? Rzeczywiście kobiety dojrzałe często diametralnie zmieniają swoje życie.
To w tej fazie, w której pani jest, poznawania siebie, odkrywają, że za bardzo straciły kontakt z sobą. Dlatego zmieniają się wtedy diametralnie: zmieniają pracę, robią sobie przerwę w karierze, rozwodzą się, biorą się za siebie, realizują marzenia. Wracając do ogrodniczych metafor – raczej rozkwitają, niż więdną.
Kobiety często zmieniają swoje życie, jak odchowają dzieci.
Lub dopiero po śmierci rodziców, bo czasem mamy tak kontrolujących, hamujących w rozwoju rodziców, że nie mamy siły, by ruszyć ten proces wystarczająco głęboko. Zdarza się, że zawracamy z tego ciemnego lasu, wybiegamy z niego z krzykiem albo poturbowane wyczołgujemy się na znajome tereny. Nie mamy odwagi przeżyć wewnętrznych przygód. Boimy się samych siebie i reakcji bliskich osób, które przyzwyczaiły się już do jakiegoś naszego obrazu.
To udręka podobna do okresu dojrzewania nastolatków, kiedy budują swoją tożsamość.
Tak, tylko na innym poziomie spirali życia. Jest jeszcze inne zagrożenie hamujące rozwój, typowe dla kobiet po 28. roku życia. To zapracowanie – nadmierne oddanie mężom i dzieciom lub, co gorsza, korporacyjnym pseudorodzinom, czyli coś, co jest wpisane w mit bycia kobietą i jest bardzo społecznie wzmacniane. Taka kobieta nie musi wcale cierpieć z tego powodu, ale od tego uzależniona jest jej kobiecość. Jest przedwcześnie w fazie dzielenia się z innymi, ale bez ugruntowania z fazy poprzedniej – bez tego łażenia po ciemnym lesie. I dlatego ta faza poszukiwań jest tak ważna i potrzebna. To nie dzieje się nagle – mamy na to kilka lat. Naszą rozmowę zakończę historią z książki Estés.
'Pewien mężczyzna miał przymiarkę u krawca. Stojąc przed lustrem, zauważył, że kamizelka jest z dołu troszeczkę nierówna. – Och – powiedział krawiec – nie ma się czym przejmować, musi pan tylko przytrzymać krótszy koniec lewą ręką i nikt niczego nie zauważy. Kiedy klient zrobił, jak mu polecono, zauważył, że klapa marynarki odstaje, zamiast leżeć płasko. – To? – zdziwił się krawiec. – To drobiazg. Niech pan przekręci trochę głowę i przytrzyma klapę podbródkiem. Klient przystał na to i odczuł wtedy, że wewnętrzny szew w spodniach jest za ciasny i spodnie uwierają w kroku. – To też nic wielkiego – uznał krawiec. – Prawą ręką niech pan pociągnie za szew i wszystko będzie dobrze. Klient się zgodził, zapłacił za ubranie, następnego dnia je założył. Kiedy kuśtykał po parku z brodą przyciśniętą do klapy, jedną ręką ciągnąc kamizelkę, a drugą spodnie w kroku, dwóch staruszków przerwało grę w warcaby, by mu się przyjrzeć. – Oj, mój Boże – odezwał się jeden – spójrz na tego biednego kalekę. Drugi człowiek podumał chwilę, a potem mruknął: – Hm. Rzeczywiście ledwie idzie. Ale wiesz? Zastanawiam się, gdzie on dostał taki piękny garnitur!’.
To jest o nas, kobietach, pani Paulino. Tutaj przyciśniemy brodę, tutaj coś podtrzymamy, żeby to ubranie dobrze na nas leżało. A nasza polska garsonka jest zazwyczaj zbyt ciasno skrojona i uwiera w wielu miejscach.
Czy seks może być motywacją do osobistego rozwoju?
Oczywiście. I tak często jest. Jeśli za bardzo poświęcamy naszą zmysłowość, tę dziewczynkę, która nosi w sobie pamięć źródła siły kobiecej, to nie możemy się normalnie rozwijać, a seks jest obszarem, na którym najszybciej i najgwałtowniej kontaktujemy się z tym źródłem. Czasami kobiety odkrywają to w okolicy trzydziestkipiątki, czterdziestki, kiedy zakochują się na nowo z taką pierwotną mocą, i mówią: 'Ja już nikogo nie będę oszukiwać – chcę kochać całą sobą, chcę być namiętna’. Nie chcą być już pięknym kwiatem ciętym.
Ale ostrzegam: takie gwałtowne całkowite otwarcie to potężne wyzwanie, bo trzeba mieć świadomość ryzyka emocjonalnego. To wersja, która zazwyczaj niesie cierpienie – co nie oznacza, że nie jest rozwojowa. Do rozwoju może nas jednak równie dobrze pobudzić zorganizowanie sobie życiowej przestrzeni, prawa do tego, co jest dla nas ważne: do spokoju albo wręcz przeciwnie – do pasji, do ruchu, do bycia z ludźmi i do działań 'dla świata’. Zrzucamy wtedy to niewygodne ubranie i wymyślamy się na nowo – bo wcześniej wymyślał nas ktoś inny, a my nie chciałyśmy nikogo zawieść.
Źródło: Wysokie Obcasy