Monika
Ze zdwojoną siłą wróciły wszystkie opinie matki:
„Nawet dziwki lepszej klasy wiedzą, że dupa jest od srania.”, „Teraz chce anal, to co będzie po ślubie! Czworokąt!”, „Takich łatwych to nikt nie chce.”
„Seks analny jest zły, brudny, niegodny kobiety, przyszłej żony a już w szczególności nie może sprawiać przyjemności. Jednym słowem tylko dziwki i nimfomanki myślą o nim – lub co gorsze – go praktykują.” Taki pogląd i zakaz towarzyszył mi od kiedy pamiętam. Podobnie jak mit, że moja matka straciła dziewictwo dopiero po ślubie. Został on obalony przez jedną z gadatliwych koleżanek mamy, gdy miałyśmy okazję na luźną, wakacyjno-piwną rozmowę.
Do 22. roku życia sam dotyk moich pośladków powodował nerwowe ich ściśnięcie i wewnętrzny niepokój. O poczuciu winy nie wspominając. Większość bliskich koleżanek czerpała wiedzę ode mnie jako tej najbardziej doświadczonej. Kilka mężatek, które mam okazję znać, stanowczo zaprzeczyła myślom zawierającym jakiekolwiek połączenie seksu z anusem i przyjemnością.
Zasady w moim domu były jasne. Kobieta ma być samodzielna, niedostępna i szanować swoją czystość. Przyjemność powinna czerpać z seksu z mężem a głównym powodem zbliżenia jest zapewnienie ujścia męskim instynktom. Inaczej, sprawa jasna w moim domu, on znajdzie sobie inną a ja będę samotną matką – o ile w ogóle znajdę kogoś, kto mnie zapłodni.
Jednego tematu z mamą nie poruszałyśmy nigdy. Dotykania zakazanej strefy partnera.
Właściwie i pewnie dlatego tej strefy dla mnie nie było. Ciekawość i chęć sprawienia jeszcze większej przyjemności komuś, kogo darzę uczuciem pchały moje dłonie, palce, język wszędzie gdzie sprawiało nam to przyjemność. Lizanie, gryzienie, podszczypywanie, masowanie, wsuwanie i wysuwanie. Każdy chwyt dozwolony, ale tylko jeśli jest to moja inicjatywa i ja to robię. Wpojona niezależność czy chęć zatrzymania faceta? Sama się w tym gubię. Chciałabym myśleć, że jest to świadoma chęć sprawienia przyjemności. Uwielbiałam słuchać później o jego odczuciach, co na niego działa i co chciałby zrobić swoim językiem ze mną.
Ze stażem związku, większym zaufaniem, oswajaniem tematu po drinku albo i trzech… Wpojone mi zasady zostały za drzwiami sypialni wraz z moją bielizną. Rozluźniona i chętna upajałam się nowością doznań. Nie wiem, kiedy zaczęłam wzdychać i prosić o więcej. Uda, łechtaczka, wargi mniejsze i większe, pośladki, odbyt czuły jego wilgotny język. Powoli i dokładnie penetrował każdy centymetr mnie. Chciałam mocniej i więcej.
Dzień później oprócz kaca, którego da się wyleczyć herbatą z cytryną, dopadł mnie kac moralny.
Ze zdwojoną siłą wróciły wszystkie opinie matki:
„Nawet dziwki lepszej klasy wiedzą, że dupa jest od srania.”, „Teraz chce anal, to co będzie po ślubie! Czworokąt!”, „Takich łatwych to nikt nie chce.”
Czułam się podle, a przecież nie zrobiłam nic złego. Dalej płaciłam podatki, nie marnowałam jedzenia i za dwa dni znów miałam iść na pocztę. Częściowo kac a częściowo lenistwo i niechęć spojrzenia w lustro przytrzymały mnie w łóżku połowę dnia. „Sam fakt przyjemności z pieszczot analnych nie może sprawić, że zmieniam się w złą kobietę. Przecież to nonsens.” Podobne konwersacje prowadziłam ze sobą dobry tydzień jak nie więcej. Wiedziałam, że penetracja analna to odległa przyszłość, ale powoli odrzucałam skostniałe reguły z domu. Jeżeli dwie strony zgadzają się i chcą eksperymentować, poznawać swoje ciała, wyrażać siebie, uwielbienie, miłość czy po prostu zaspokoić fizyczną potrzebę, to nikt nie powinien nieproszony wpraszać się do ich związku.