Wbrew pozorom, orgazm może udawać i kobieta, i mężczyzna. Udawany orgazm u kobiety – to krzyki i posapywanie. Mężczyzna zaś może imitować odpowiednie ruchy i wydawać odgłosy, które zazwyczaj towarzyszą orgazmowi. Jeśli wszystko dzieje się po ciemku, a facet ma zwyczaj – np. po wszystkim szybko biec pod prysznic, to cóż, można się nie zorientować.
Kobiety twierdzą, że udają orgazm po to, by skrócić niesatysfakcjonujący stosunek. Drugą motywacją jest nierobienie przykrości kochankowi, który się nie sprawdza jako dostarczyciel orgazmów. Mężczyźni też się mogą czuć zmęczeni i nieusatysfakcjonowani. Im szybciej „dojdą”, tym szybciej całą grę można zakończyć.
Jednak stały partner lub doświadczony kochanek (kochanka) jest w stanie rozpoznać, czy orgazm jest prawdziwy czy udawany. Orgazm to przede wszystkim reakcje ciała. Mało komu chce się udawać skurcze pochwy. Mało komu chce się też mierzyć tętno czy ciśnienie, ale… Gdyby ktoś chciał udać orgazm, musiałby:
- zapanować nad rozszerzeniem źrenic (powinny być rozszerzone),
- skokiem ciśnienia,
- przyspieszyć tętno,
- zaimitować kilka skurczów pochwy i macicy,
- a nawet odbytu (mięśnie odbytu też się kurczą, tylko kilka razy mniej),
- oraz parę innych rzeczy, które – być może – przeoczyłam.
Wiadomo, że takie rzeczy mierzy się tylko w laboratorium. Można oszukać, oczywiście. Nawet jeśli nie dopilnujemy wszystkich szczegółów, czasem po prostu wystarczy powiedzieć „tak, miałam orgazm”. Tylko po co?
Co tracimy, udając orgazm?
Szansę na prawdziwy orgazm. Porozumienie z partnerem. Jeśli raz damy się wpuścić w kanał oszukiwania, będzie nam bardzo trudno uzyskać coś, czego potrzebujemy. Jeśli nie mamy orgazmów, gdy uprawiamy seks, to po prostu ich nie mamy. Tylko około 30% kobiet przeżywa orgazm w wyniku stosunku waginanlego. Trzeba ten fakt zaakceptować i poszukać innych dróg do orgazmu: seksu oralnego, innego rodzaju stymulacji, itd.
Jeśli przyzwyczaimy naszą drugą połówkę (lub siebie samą), że orgazm musi być, stanie się on naszym obowiązkiem! Jeśli nagle przestaniemy udawać – coś się w relacji seksualnej popsuje. Jeśli będziemy udawać ciągle – nie doznamy stratyfikacji. Błędne koło!
Udaję orgazm, bo mój facet jest do niczego…
Czasem się zdarza, że ta druga osoba (to równie dobrze może być kobieta) jest dość kiepska w dawaniu orgazmów. Udawanie jednak nie sprawi, że nagle stanie się lepsza. Uważam też, że nie możemy wymagać nie wiadomo czego, jakich lotów i spazmów od drugiej osoby, nic z siebie nie dając. Jeśli idziemy do łóżka wściekłe i z nastawieniem, że znów trzeba będzie udawać, a potem będziemy leżeć jak kłody, imitując okrzyki zachwytu… to same jesteśmy odpowiedzialne za tę sytuację! To nie on jest do kitu! To my jesteśmy oszustkami.
Jeśli wymagamy od naszych kochanków wielokrotnych orgazmów, to najpierw trzeba udzielić im lekcji anatomii, a potem zabrać na ćwiczenia praktyczne, pokazując, co i jak. Może jego poprzednia dziewczyna podniecała się w pięć sekund, a po minucie stosunku wiła się z rozkoszy, ale to ona tak miała, nie my. A może też udawała i on nabrał błędnego przekonania, że jest super kochankiem.
Natomiast, jeśli same nigdy nie przeżyłyśmy orgazmu w wyniku masturbacji – nie róbmy z partnera świętego Mikołaja, który nam ten orgazm powinien przynieść w prezencie. Jeśli nam się do tej pory nie udało – nie przerzucajmy odpowiedzialności na kogoś, kto nasze ciało zna pobieżnie i nigdy nie poczuje tego, co my! To tak, jakby niewidomego prosić o to, żeby powiedział nam, w którym kolorze jest nam najbardziej do twarzy. Tak się nie da. Owszem, może się udać, ale to nie jest zasada.
Przeżywanie orgazmów i „dostarczanie” orgazmów nie jest obowiązkiem. Jeśli seks jest przykrym doświadczeniem, to lepiej sobie odpuścić i przerwać stosunek, niż udawać, że jest cudownie. Jeśli chcemy, żeby seks był cudowny i nieziemski – trzeba wziąć sprawy w swoje ręce, wziąć odpowiedzialność za swoje życie seksualne. To może od tego najbardziej zależy dobry orgazm?