Galla Anonimka
Ile miałam lat, gdy to zrobiłam? Nie wiem, może trzynaście, może trzydzieści. Dziś już nie bardzo pamiętam, kiedy to było, pamiętam jednak, że było to ważne.
Seks był dla mnie ważny. Przyjemność była dla mnie ważna. Wiedziałam, że w starożytnym Rzymie dziewczyny robiły to z posągiem bożka, czasem w świątyni z anonimowym mężczyzną. Słyszałam też, że jest to dar, który trzeba zachować dla męża, że każdy mężczyzna w głębi duszy pragnie dziewicy i jeśli jej nie dostanie, nie będzie jej prawdziwie kochać. W tamtym czasie nie interesowali mnie mężczyźni. Ani kobiety. W tamtym czasie wiedziałam, że jestem za młoda na stosunek. Nie chodziło o to, że bałam się ciąży, nie. Po prostu czułam, że na to jeszcze czas, że będę w życiu miała jeszcze dużo seksu. Nie bardzo wyobrażałam sobie związek. A chciałam rozkoszy doznać z kimś więcej niż tylko przypadkowym. Wszelkie relacje z drugą osobą odkładałam na później. Póki co byłam sama i to mi wystarczało. Podniecenie było moim stałym towarzyszem, gdy chciałam je poczuć, zamykałam się w łazience, zalewałam ciepłą wodą w wannie i czytałam jedną z książek, które wywoływały rumieńce na policzkach i wilgoć między udami.
Uwielbiałam to. To były całe rytuały. Ciepła woda, pachnący olejek, czasem świece, czasem muzyka. Wyobrażałam sobie starszych kolegów, czasem znanych aktorów, muzyków, och, niektórzy z nich byli starsi niż mój ojciec, a jednak było w nich coś podniecającego. Czasem z kart książek wychodzili do mnie bohaterowie literaccy, komplementowali mnie, pieścili, rozbierali, zaspokajali. Kochaliśmy się namiętnie, długo, intensywnie. Byłam przy nich szalona i doświadczona. Byłam boginią, nie dziewczyną – jak postrzegali mnie niektórzy z realnego świata. Te sesje fantazji i samomiłości były czymś przynoszącym ukojenie. Moje hormony buzowały. Mówi się, że kobietom najbardziej chce się seksu, gdy są około trzydziestoletnie. Więc może miałam wtedy właśnie trzydzieści lat, chociaż wydaje mi się, że bardziej prawdopodobne jest, że miałam ich wtedy trzynaście. W końcu w łazience musiałam zamykać drzwi na zasuwkę, żeby nie weszła mama lub ktoś z domowników… Namiętność rozsadzała mnie od środka. Jedno spojrzenie na ulicy, jeden gest potrafiły mnie zapalić. Wracałam do domu, zamykałam się w pokoju, czasem kryłam się w pościeli, a czasem rozbierałam przed lustrem i… robiłam to. Sama ze sobą. Byłam zakochana sama w sobie i w namiętności. Orgazmy czasem przychodziły do mnie w takich chwilach fantazji i praktyki, a czasem we śnie. Moje sny też bardzo często były na wskroś erotyczne. Pojawiały się w nich demony, które łaskotały językami moją szyję, a ogonami… nie-szyję. Byłam wtedy bardzo rozmarzoną dziewczyną, niektórzy mogliby powiedzieć, że chodziłam z głową w chmurach – tak właśnie było. Tylko marzenia, które snułam były bardzo dalekie od tego, o jakie można mnie było podejrzewać.
Nie byłam dziewicza, o nie. Byłam rozpalona, rozogniona, byłam świadoma tego, co robię i tego, co chcę. Nie zaznałam jednej tylko rzeczy, ale wciąż myślałam o tym, jak to zrobić, jak to poczuć? Moje palce nie były ani długie, ani grube, nie miałam też żadnych przedmiotów, których mogłabym użyć do „tego”. Chciałam, chciałam, chciałam poczuć coś w waginie. Wiedziałam, że kiedyś, w przyszłości, będę mogła kochać jakiegoś penisa, teraz tego nie chciałam, to byłoby za szybko. Ale chciałam wiedzieć, jak to jest. I chciałam sama, sama siebie, własnymi rękami, świadoma tego, co robię, siebie zdeflorować. Uważałam, że błona dziewicza mi na nic już niepotrzebna. Ja nigdy zresztą nie byłam dziewicą. Pierwszy orgazm miałam tak dawno, że zawsze mi się wydawało, że to jeszcze było w brzuchu matki. Kto wie, może tak było i ona poczuła moje drżenie?
Ale jednak ją miałam. Hymen. Chciałam się otworzyć na więcej przyjemności, na seksualność w pełnym jej wydaniu. Chciałam orgazmów, chciałam wilgoci, zapachu seksu i… no, może nie fistingu, ale tej wolności, jaką mają kobiety, które mogą… Chciałam to poczuć. Chciałam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Poczuć, jak to jest, gdy ma się w środku coś więcej niż własne palce oraz poczuć to otwarcie na świat seksualności. Nie chciałam „pierwszego razu”, które wiąże się z jakąś przypadkową sytuacją, z przypadkowym chłopcem. Chciałam, żeby ten mój pierwszy raz należał tylko i wyłącznie do mnie. I żeby był z miłości. Bo przecież kochałam siebie, bardzo-bardzo, a czasem także bardzo namiętnie.
I któregoś dnia, gdy przeglądałam na strychu bieliźniarkę po prababce, znalazłam piękne, kryształowe chyba, dildo. Miało rzeźbioną, kwiatową główkę, w ogóle całe wyglądało jak kwiat. Wyglądało jak dzieło sztuki i może w ogóle nie było dildem, tylko jakimś wykwintnym przedwojennym przyciskiem do papieru albo po prostu niewielką rzeźbą stawianą na biurku, ale wymiar miało idealny. Wymiar i wygląd.
Najpierw się z nim oswajałam. Rytualnie oblałam je wrzątkiem, wymyłam mydłem, prawie że namaściłam olejami – jak w Bibliii. Potem pomyślałam, że to co robię jest… cokolwiek dziwne. Ale po dłuższych namysłach i rozważaniach, uznałam, że babcine dildo znalazło się na naszym strychu z jakiegoś powodu. Może właśnie dlatego, żebym nie musiała jakiegoś chłopca prosić o to, żeby „dał mi pierwszy raz”. Nie, chciałam być w tym sama. Sama, świadoma, rozpalona. Żebym mogła przestać, gdyby coś było nie tak. Żebym mogła otrzeć się chusteczką, gdyby bajki o hektolitrach krwi okazały się prawdziwe. Żebym mogła mieć orgazm przy moim pierwszym razie – co się ponoć zazwyczaj prawie nie zdarza.
Wzięłam więc moje piękne dildo, czyniąc rytualne gesty (wymyślone na użytek tej chwili), zanurzyłam je w pięknej ceramicznej miednicy cichaczem wyniesionej z kuchni i czekałam aż się ogrzeje. Rodzina akurat pojechała z wizytą do którejś tam ciotki. Ja nie mogłam – bardzo bolała mnie głowa. Mając do dyspozycji cały dom, wannę, lustro, piękne rzeźbione i obijane krzesła, które dziadkowie przywieźli jeszcze z ich domu z Ukrainy, czułam się jak księżniczka z bajki. Wyciągnęłam z szafy sexy strój mojej starszej siostry, wzięłam szpilki mamy, uszminkowałam usta. Wyglądałam pewnie jak jedna z tych oblubienic, które dziewictwo zostawiały w starożytnej świątyni. Z tym, że ja nie miałam zrobić tego z przypadkowym mężczyzną. Miałam zrobić to z kimś, z kim do końca życia będę w związku i z kimś kogo kocham najbardziej…
Byłam zachwycona moim lustrzanym odbiciem. Byłam podniecona tym, co robię. Moje didlo osiągnęło już odpowiednią temperaturę, a ja wręcz szczytowy stan podniecenia.
W końcu więc zdjęłam szaty, położyłam się na łoże, dałam sobie dużo przyjemności, a potem – sięgnęłam po moje dildo.
O bogini, to była najwspanialsza decyzja!
Gdyby był środek nocy, postawiłabym na nogi całą okolicę.
Zdjęcie: Ryan Moreno on Unsplash
Piękny opis poznawania swojego ciała.
Ja swój pierwszy masturbacyjny raz mam dawno za sobą.
Chętnie zobaczę ten babciny wibrator. Przydałoby się jego zdjęcie.