Lenka
Jeden z tych nowych warszawskich autobusów, mały, klimatyzowany, tyle że kierowca oszczędza benzynę i klimy nie uświadczysz. Warszawskie popołudniowe korki, powietrze nad ulicą faluje, robią się miraże.
Stoję ściśnięta na środku autobusu, marząc o tym, że będę niedługo w domu. Na razie się na to nie zanosi, odliczam sekundy, słuchając rozmów wokoło. Jest tak ciasno, że nie mogę wyjąć książki, słuchawek, czegokolwiek, by się odciąć od gorąca ciał. Czuję stróżki potu ściekające mi po plecach, pomiędzy pośladkami, po udach. Lekka sukienka klei mi się do skóry.
Z letargu wyrywa mnie muśnięcie tylnej strony ud, po sekundzie palce powracają bardziej stanowcze i odważniejsze, próbuję się odwrócić, ale mogę tylko zerknąć do tyłu, widzę męski tors, twarz zasłania ręka trzymająca górny drążek.
Przystanek, drzwi się otwierają i kilka osób próbuje wejść, wydaje się to niemożliwe, ale robi się jeszcze ciaśniej, ciała na mnie napierają, a ja się cofam o centymetry, co mężczyzna z tyłu odbiera jako przyzwolenie. Jest to przyzwolenie, nie powiedziałam słowa, nie zaprotestowałam; za to teraz z ciekawością czekam rozbudzona, co będzie dalej.
Czuję, jak ktoś odlepia przylepiony do nóg materiał. Szorstkie palce się wsuwają między uda, sunąc powoli wyżej, powoli. Lekko rozsuwam nogi, dając im pozwolenie na tę podróż. Docierają do bariery moich fig, cienki materiał oddziela intruza od najbardziej gorącego miejsca mojego ciała. Zastanawiam się przez chwilę jaka ta dłoń jest, czy palce są długie, delikatne i prawie kobiece, czy też jest to silna krępa dłoń, porośnięta czarnymi włosami i z obrączką na jednym palcu? Myśli się kończą, a ja poddaję się temu, jak coraz szybciej krąży mi krew, jak mięśnie się napinają z oczekiwania, wciągam powietrze, wciągam brzuch, czuję jak rumieniec zaczyna barwić mi policzki.
Odchylam biodra, dając dłoni lepsze dojście, co jest skwapliwie wykorzystane. Czuję palec wsuwający się pod brzeg materiału, palec sięgający wilgoci, która zebrała się tam obficie. Nagle dłoń się cofa a ja, stojąc napięta na palcach, chcę się odwrócić, szepnąć – nie przestawaj – ale nie zdążyłam, czuję ramię oplatające mnie od tyłu, przywieram do twardego gorącego ciała, słyszę szept:
– Nic nie mów.
Nic nie mówię.
Mężczyzna przyklejony do moich pleców sięga ręką, oplatając mi biodra, sięga do mojego centrum, tu gdzie teraz jestem, tu i teraz gdzie się chwilowo kończę i gdzie zaczynam. Moja łechtaczka jest nabrzmiała, oj, wiem, jak teraz łatwo ją znaleźć, twardy groszek, cieciorka rozkoszna, teraz stojąca, wołająca „dotknij mnie”. Palce ją mijają, muskając zewnętrzne wargi, rozchylając płatki, nabierają wilgoci.
Zaczyna boleć mnie ręka, tak mocno zacisnęłam palce na autobusowej poręczy, by utrzymać równowagę, by się nie dać ponieść. Nie chcę, by nasza zabawa się wydała, dlatego próbuję kontrolować oddech, wdech i wydech mała, z rumieńcem niestety nic nie zrobię; czuję, jak policzki mi płoną, na szczęście wszyscy są do mnie odwróceni tyłem, widzę tylko mur karków i pleców. Napięta, ociężała w dole brzucha, najchętniej naparłabym biodrami na rękę, na członka, na cokolwiek, by pochłonąć, by czuć mocniej. Znów słyszę.
-Nie ruszaj się.
Zastygam.
Palce zataczają koła, spiralą zbliżając się do łechtaczki, gdy do niej docierają, lekkie dotknięcie przeszywa mnie prądem. Omal nas nie demaskuję, zduszam jęk w podniesione ramię. Wprawne delikatne ruchy palcami, nikt nic nie widzi, nikt nic nie słyszy, a ja z całej siły próbuję opanować oddech i mimowolne ruchy ciała. Dochodzę szybko, tak szybko jak chyba nigdy, nogi się pode mną uginają, cała w środku faluję, obrzmiała, fale jak od rzuconego do wody kamienia, od środka, od cipki po kark, po końce palców.
Ręka się cofa, wszystko trwało zaledwie minuty, ja opuszczam głowę, by opadające na policzki włosy przysłoniły moją spoconą i czerwoną twarz, wysiadam na nie swoim przystanku, ani razu nie oglądając się za siebie.
Tekst ukazał się w ramach Czerwcowego konkursu z króliczkiem.