Nat Gru
Moją pierwszą myślą po przeczytaniu nagłówka ”Waginalna biżuteria i dodatki” było: „Dlaczego, do cholery, miałabym robić sobie coś takiego?!”. Tym samym oblałam test czytania ze zrozumieniem, bo byłam przekonana, że autorka miała na myśli… vagazzling.
Oglądałam kiedyś z partnerem krótki film poświęcony aktualnym trendom w damskim fryzjerstwie łonowym, w którym autorka prezentowała najczęściej wybierane formy intymnych fryzurek i instruowała, jak je wykonać. Jak zwykle w takich sytuacjach, moje przekonanie, że skoro żadne z nas nie narzeka na owłosienie (lub jego brak) u drugiej strony, to wszystko jest w porządku, lekko się zachwiało. Po obejrzeniu tegoż tutorialu, „z taką pewną nieśmiałością”, ów facet wyznał, że woli damskie łono w wersji au naturel i zaproponował, żebym (jeśli nie mam ochoty na pełny busz) chociaż zapuściła się odrobinę i wygoliła sobie pierwszą literę jego imienia. W tym oto momencie pomstowałam na autorkę filmu, wyobrażając sobie siebie rzeźbiącą we własnym futrze literę – i to nie jakąś prostą, a z brzuszkiem! Do realizacji tego pomysłu jednak nie doszło, a ja sama zgodziłam się na małe, jednorazowe ustępstwo, czyli obnoszenie się ze szczecinką.
Nie da się ukryć, że branża porno steruje wieloma aspektami życia przeciętnych ludzi, nawet tych, którzy nie są świadomymi zjadaczami pornografii. Wystarczy wspomnieć fakt wyparcia formatów Betamax przez VHS, na których różowa branża wydawała swoje produkcje (polityka firmy produkującej Betamaxy wykluczała dystrybuowanie na ich nośnikach filmów dla dorosłych). Niewielu zdaje sobie sprawę, że użytkowanie w domach takich, a nie innych magnetowidów, wynikało w głównej mierze z tego faktu. A to tylko kropla w morzu – przecież porno w większości przypadków kształtuje podejście młodych ludzi do seksu i seksualności jako takiej. O ile filmy złotej dekady XXX (datowanej na późne lata ’60 do wczesnych ’80 XX wieku), dzisiaj traktowane ze sporym przymrużeniem oka, prezentowały naturalne biusty, a bujnie owłosione genitalia nikogo nie dziwiły, tak późniejsze mainstreamowe porno stało się wielką pochwałą sztuczności. Piersi urosły do monstrualnych rozmiarów, futerka znikły, odbyty zostały wybielone, a ciało spomarańczowiało. Pornografia zaczęła dyktować, co jest chic.
Proces estetyzowania ciała, a zwłaszcza części intymnych, oparty o filmy porno to już nie tylko pełna depilacja w stylu Hollywood. Coraz młodsze osoby, wzorem występujących tam aktorów, kolczykują i tatuują sobie sfery genitalne lub decydują się na mniej inwazyjną formę ich ozdabiania – vagazzling (wersja kobieca, spotyka się też formę zapisu vajazzling) lub pejazzling (wersja męska). W słowniku gwary miejskiej – Urban Dictionary – znalazłam taką definicję tego zabiegu: The act of bedazzling your vagina (blinging your beaver), co w bardzo wolnym tłumaczeniu znaczyłoby „akt oślepiania/oszałamiania waginą (wybłyszczania bobra)”. Czyli – wagina nie jest ciekawa i hipnotyzująca sama w sobie, trzeba jej teraz dodać trochę lukru w postaci kryształków Swarovskiego, brokatu lub innych kamyczków i świecidełek. Dlaczego? Kosmetyczki wykonujące ten zabieg twierdzą, że to bardzo kręci facetów, poza tym sama świadomość, że ma się taką ozdobę niesamowicie rozbudza zmysły (przez okres do 10 dni, bo tyle ta przyjemność trzyma się na skórze). Wybór wzorów jest szeroki – od okolicznościowych, świątecznych poprzez motylki, napisy w stylu „Zjedz mnie” po formy zupełnie abstrakcyjne, ale równie oślepiające. „Wyblingowanie” waginy to podobno świetna inwestycja, gdy zbliża się noc poślubna, rocznica czy Walentynki.
Przed nałożeniem vagazzle, bohaterka zabiegu musi zostać dokładnie wywoskowana (kryształki nie będą trzymać się na owłosionej skórze), co jest zabiegiem dosyć bolesnym, po czym jest ze wszystkich stron ozdabiana. Następnie rusza wraz ze swoją właścicielką na gorącą randkę lub spotkanie z przyjaciółkami i tam dumnie prezentuje swoje oblicze. Idylla. Myślę jednak, że z waginalnymi błyskotkami jest tak, jak z tatuażami z gum do żucia – wyglądają dobrze do kilku godzin po nałożeniu, potem zaczynają się brudzić, zdzierać, tracą kolor i kształt. Skrząca się kolorami tęczy cipka może być urocza do czasu aż zamieni się w wanitatywny obraz z wybrakowanym i lśniącym w ostatnich podrygach wzorkiem. Wzgórek łonowy jest przecież narażony na ciągłe otarcia – bielizną, ubraniem, nie wspominając już o vagazzle na wargach sromowych i kwestiach tak praktycznych, jak podcieranie! Mało szykowne.
Jedna z kobiet, która kupiła sobie taką ozdobę w sklepie internetowym, skomentowała produkt, zaznaczając, że dzięki niemu nie czuła się „aż tak naga” w sypialni. Może to jest jakiś trop? Wszelkie błyskotki jako substytut ubrania i sposób na odwrócenie uwagi, że oto jesteśmy przed kimś zupełnie obnażeni?
Ja zupełnie oniemiałam na widok pejazzle. Ozdabianie penisa nie cieszy się wśród mężczyzn dużą popularnością, choć i takie zabiegi są oferowane w salonach vagazzlingu.
Robi wrażenie, prawda? Gdybym jednak u mojego partnera zobaczyła w spodniach takie disco, raczej bym uciekła. Albo obserwowała grę świateł. W akcji zwyczajnie bałabym się, że zrobi mi krzywdę. Poza tym zastanawia mnie, jak działa tak ozdobiony penis?!
A oto rady miłośniczek vagazzlingu, które znalazłam w internecie:
Ozdób swoją waginę, a potem stań przed nim i powiedz: „Hej, kochany, błyszczę tak specjalnie dla ciebie!”
Jeżeli chcesz naprawdę zwrócić czyjąś uwagę, dopasuj kolor vagazzle do stroju!
I dowcip zasłyszany w jednym z amerykańskich seriali: Odbierałam poród kobiety, która miała vagazzle. Po fakcie główka dziecka wyglądała, jak dyskotekowa kula!
Ja jednak jestem zdania, że moja „klejnotka” jest piękna taka, jaka jest. A do vagazzlingu staram się podchodzić, jak do intymnej depilacji: jak kto lubi i co się komu podoba. Byle nie robić nic wbrew sobie.
Tekst ukazał się w ramach konkursu z Lelo.