W pilotażowych warszawskich badaniach o zachowaniach seksualnych nastolatków, prowadzonych przez prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza i dr. Michała Lwa-Starowicza, wyłapano, że jako główne źródło wiedzy o seksie gimnazjaliści traktują właśnie Internet.
W gimnazjum w Z. w poniedziałki na dużej przerwie w toalecie na drugim piętrze dziewczyny łykają antyki. Metoda Yuzpego opisywana szczegółowo w Internecie na forach dla nastolatków: w ciągu 72 godzin po stosunku seksualnym bez zabezpieczenia trzeba wziąć po cztery pigułki jakichkolwiek dwuskładnikowych tabletek antykoncepcyjnych, żeby nie doszło do ciąży. Dziewczyny biorą i bez stosunku. Dziewice, żeby się nie wyróżniać, też łykają.
Lekarze – jak prof. Tomasz Niemiec ze szpitala Medicover, współautor książki „Zbyt młodzi rodzice” – ubolewają nad karierą, jaką robi wśród młodzieży taka dzika antykoncepcja, upatrując w tym pokłosia marnej edukacji seksualnej i kłopotów z dostępnością do przyjaznej służby zdrowia. Dziewczynom z gimnazjum w Z. wspólne rytuały dają przede wszystkim poczucie przynależności do grupy. Co równa się poczuciu bezpieczeństwa. Ale mówią też: lepiej łyknąć, jakby co.
Że seks zszedł do szkół, wynika z badań (m.in. tych ogłoszonych w 2011 r. pod hasłem „Zbyt młodzi rodzice”): połowa 15–16-latków i ponad jedna piąta 13–14-latków w Polsce ma już za sobą pierwszy raz. Ot, wcześniejsze o parę lat niż dawniej dojrzewanie płciowe plus ciągła stymulacja erotyką z reklam, mediów, Internetu.
Ale teraz to bywa całkiem inny seks. Przemoc się seksualizuje i – odwrotnie – seks się brutalizuje.
Na początku lat 2000. ostro w górę poszła częstotliwość zachowań agresywnych wśród uczniów i tak już zostało. Ponad jedna trzecia gimnazjalistów przyznaje badaczom z pracowni Pro-M przy warszawskim Instytucie Psychiatrii i Neurologii, że pada w szkole ofiarą przemocy. Potem dzieci odkryły, że najboleśniej poniża się seksem. Dekadę temu znęcanie się i upokarzanie kończyło się na głowie wsadzonej do klozetu. Teraz bywa jeszcze gwałt. Rejestrowany w telefonie komórkowym przez drugiego kolegę i na bieżąco wrzucany do netu. Jak w głośnej sprawie gwałtu na 9-latku ze Szczecina w styczniu 2011 r., relacjonowanym na żywo w YouTube. Tylko w ciągu ostatnich miesięcy media opisały kilkanaście takich spraw.
W pilotażowych warszawskich badaniach o zachowaniach seksualnych nastolatków, prowadzonych przez prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza i dr. Michała Lwa-Starowicza, wyłapano, że jako główne źródło wiedzy o seksie gimnazjaliści traktują właśnie Internet. Prof. Zbigniew Izdebski dodaje, że zauważalnie przybywa też nastolatków przekonanych, że jakaś forma przemocy jest wpisana w standard zachowań międzypłciowych. – Bo na takie wzorce trafiają choćby w grach komputerowych, których fabuła zasadza się na tym, żeby schwytać dziewczynę i zbiorowo zgwałcić.
Sieć
W poczuciu dzieciaków Internet to źródło wiedzy jak każde inne, tyle że cierpliwe, szczere i dostępne. Już połowa polskich 7–12-latków, wynika z badań eKid fundacji Kidprotect.pl, regularnie korzysta z Internetu.
Znawcy tematu, jak Amerykanie John Battele czy Nicolas Carr, stawiają tezę, że technologia wręcz zmieniła w ostatnim pokoleniu wzorce zachowania homo sapiens. Kiedyś budowaliśmy przekonania o funkcjonowaniu świata na podstawie tego, co widzieliśmy wokół oraz słyszeliśmy od innych ważnych dla nas osób. Dziś dzieci nie pytają, one wstukują w sieć, a wyniki szacują ilościowo: jeśli na wielu stronach w Internecie świat wygląda tak a tak, znaczy to, że świat taki jest. Badacze są zdania, że u dzieci codzienne korzystanie z wyszukiwarek internetowych powoduje wręcz zmiany w funkcjonowaniu mózgu, który sam upodabnia się do komputera; zamiast poddawać krytycznej analizie to, co znajdzie, po prostu wyciąga z tego średnią.
Tymczasem erotyka jest pierwszą rzeczą, jaką dzieci znajdują w sieci. A seks obecny jest tam głównie w wersji hard. Gdy wpisze się słowo „sex” w polskojęzyczne Google, to wciąż, nawet po 50 stronach, wyskakują tylko pornofilmy. Według badania eKid, dotyczącego polskiego Internetu, w maju 2011 r. aż połowa 13-latków surfujących po sieci zaglądała na witryny erotyczne, a odsetek dzieciaków szukających w Internecie seksu stale rośnie.
Z danych programu antywirusowego Norton wiadomo, że dzieci używające w domu komputerów najczęściej wchodziły (bądź próbowały wchodzić) na strony kolejno: Google, Facebook i na witryny o seksie. Badaczy zaskoczyły jednak wyniki w grupie najmłodszej – siedmiolatków. One nie wpisywały już „seks” – tylko „porno”. Nastawione na szybkie uczenie się maluchy zdążyły już wyłapać, że to precyzyjniejszy sposób dotarcia do tych samych treści.
Co gorsza, strony edukacyjne – jak witryny www.ponton.org.pl, które też przecież istnieją w sieci, nie mają szansy przebić się przez filozofię Googla: większość przeglądarek skonstruowanych jest tak, że selekcjonuje wyniki wyszukiwania według prostej logiki – na górze jest to, co najliczniej wybrali inni internauci. W przypadku witryny pracowni krawieckiej albo sklepu z mydłem można trochę podbić notowania strony jej dobrym wypozycjonowaniem, tak żeby witryna trafiła do pierwszej czy drugiej dziesiątki wyników. Ale nie w przypadku stron o tematyce okołoseksualnej. Setek milionów Internautów na świecie, którzy szukają pornografii, nie da się przeskoczyć.
Cyberstandard
Badacze, jak prof. Kazimierz Krzysztofek, są zdania, że Internet stworzył pokolenie, które samo też stale się pozycjonuje; nieustannie poszukuje informacji zwrotnej o sobie, bez końca sprawdza, jak wygląda na tle innych w Internecie. Największe z dostępnych luster to YouTube. Można tu wrzucać filmiki o sobie czy znajomych i polecać innym. Fabuła tysięcy z nich jest zaskakująco monotonna – jedne dzieci gwałcą drugie, a koledzy kręcą na bieżąco telefonami komórkowymi. Oglądalność – w tysiącach odsłon. Podoba się.
Zwykle gwałci się na niby. Ale czasem naprawdę. Część kręconych w Polsce materiałów zabezpiecza policja jako dowody w sprawie. Liczba realnych już gwałtów, których sprawcami okazywali się nieletni, wzrosła trzykrotnie w ciągu 20 lat, z około 100 do ponad 300 rocznie; rośnie liczba gwałtów popełnionych w szkołach. Nawet jeśli sprawcami gwałtu zajmuje się policja, kopie dokonań żyją własnym życiem w sieci. Są nie do usunięcia.
To w Internecie nastolatki przechodzą też trening seksualny. Z badań prof. Mariusza Jędrzejko dla ProFamilia wynika, że 70 proc. 16-latków ma za sobą pierwszy cyberraz. Seksualne rozmowy przez sieć połączone z masturbacją i przesyłaniem swoich intymnych zdjęć. Te zdjęcia krążą potem po cyberprzestrzeni. Służą szantażom, zemstom.
W dodatku kontakt z seksem w cyberświecie frustruje. Z badań prof. Zbigniewa Izdebskiego wynika, że zaskakująco wielu polskich gimnazjalistów ocenia swoje doświadczenie seksualne jako wyraźnie mniejsze niż doświadczenie kolegów.
Gdy chłopcy próbują porównywać wielkość własnych narządów płciowych z normami ze świata porno, nieuchronnie przeżywają zawód. Kolejnego doznają, widząc koleżanki na żywo. W badaniach brytyjskich uczniom pokazano zdjęcia wielu nagich biustów z prośbą o ocenę; żaden naturalny biust nie załapał się na pozytywną ocenę. Za ładne (i naturalne) dzieciaki uznały tylko piersi silikonowe.
Dziewczynom cyberprzestrzeń narzuca niemożliwe do spełnienia role. Cyberkobiety są silne, waleczne, samcze. I ogromnie seksowne, wyzywające. Gdy aktualna gwiazdka muzyczna wpuszcza do sieci swoje (często nagie) zdjęcia, na portalach zaraz roi się od fotek nastolatek w takich samych pozach. A gdy już te dzieciaki wystawią nosy poza Internet, znajdują mniej więcej to samo. Wybrane fragmenty kobiecego ciała, reklamujące dachy cynkowe, gładź gipsową albo maszyny budowlane. W reklamie okularów mężczyzna trzyma kobietę za twarz, tak jakby zaraz miał jej złamać kark. Torebka za kilka tysięcy – bezwładna kobieta na podłodze, prawie naga, jak na policyjnych zdjęciach z miejsca gwałtu i morderstwa. Samochód osobowy – związana, zakneblowana, rzecz jasna – bez ubrania.
Prof. Zbigniew Lew-Starowicz przyznaje, że dzisiejsze dziewczyny dały się przekonać, że to one powinny inicjować zachowania seksualne, brać na siebie rolę dominującą. Więc prowokują gry erotyczne, ale to nie zmniejsza ani ich frustracji, ani poczucia samotności. Z badań pracowni Pro-M przy Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie wynika, że u dziewczyn wzrost zachowań agresywnych poszedł w parze z wyraźnym spadkiem samooceny. Odreagowują, jak potrafią: do warszawskiej Fundacji Pomocy Kobietom i Dzieciom co parę dni trafiają dziewczyny pobite przez koleżanki, zwykle w czasie umówionych wcześniej bójek, wzorem kiboli piłkarskich.
Real
O tych samych zjawiskach Szwecja, Francja, Wielka Brytania dyskutują już od dobrych 10 lat. Na zlecenie Światowej Organizacji Zdrowia eksperci opracowali szczegółowy program – gotowiec o tym, jak w dobie powszechnej dostępności stron porno – rok po roku uczyć dzieci o seksie, począwszy od czterolatków.
W Polsce, zajętej wojnami ideologicznymi, całe pokolenie zostało zostawione samo sobie w cyberświecie, a za jedyną tarczę dostało marną edukacyjkę seksualną w szkołach.
Obowiązek jej prowadzenia wynika z tak zwanej ustawy antyaborcyjnej. W rozporządzeniu MEN przykrojono te treści do 14 nieobowiązkowych godzin rocznie, prowadzonych od V klasy szkoły podstawowej aż do końca liceum. W podstawówce i liceum tak zwanego przygotowania do życia w rodzinie uczy się na tak zwanych godzinach dyrektorskich – do wykorzystania np. na okoliczność zastępstw. W gimnazjach życie seksualne włączono do zajęć z wiedzy o społeczeństwie.
Inaczej niż w przypadku religii (2 godziny tygodniowo), zajęcia z życia seksualnego nie są oceniane i wliczane do średniej. Udział w nich jest dobrowolny (a w niektórych szkołach wręcz odradzany). Chodzi więc ledwo połowa uczniów. Jedynie około 2 proc., wynika z ankiet prowadzonych wśród uczniów przez Ponton, miało edukację seksualną na wszystkich poziomach nauczania.
Czego się uczą? W podstawach programowych, przygotowanych przez MEN, nie pada nawet słowo seksualność, jest za to np. „wzmacnianie identyfikacji z własną płcią” – cokolwiek to znaczy. Nauczyciele, zgodnie z przepisami, muszą mieć przygotowanie. I mają – zdobyte głównie na uczelniach katolickich. Z ankiet Pontona wynika, że aż w jednej czwartej szkół życia seksualnego uczą katecheci, po części zamieniając zajęcia w dodatkowe lekcje religii. Wedle badań prof. Zbigniewa Izdebskiego chętnie wspierają się literaturą teologiczną (20 proc.), a bardzo rzadko – seksuologiczną (1 proc.). Chyba w żadnej innej dziedzinie edukacji dzieciakom nie wkłada się do głów takich bzdur. Na przykład, że do zapłodnienia dochodzi w jajniku, tampony przyrastają do pochwy, kobieta to zapieczętowany ogród, a ofiara gwałtu powinna zostać ekskomunikowana. Aleksandra Józefowska, szefowa Pontona, przesłała co bardziej jeżące włos na głowie fragmenty tych ankiet do Ministerstwa Edukacji. Ale nie dostała odpowiedzi.
Dzieciaki dorzucają te rewelacje do tego, co już mają w głowach z cyberświata. Ponad 60 proc. przebadanych przez prof. Zbigniewa Izdebskiego gimnazjalistów płci męskiej uważa, że powinni już, przynajmniej w pewnym zakresie, prowadzić życie erotyczne, ale jednocześnie ponad 60 proc. deklaruje, że z antykoncepcji dopuszcza jedynie metody naturalne – lub żadne. Dziewczyny są w tych kwestiach trochę rozsądniejsze – ale głównie statystycznie. W praktyce bywa tak jak w 2010 r. w gimnazjum w Ostródzie. W tym samym czasie w ciążę zaszło aż pięć 15- i 16-latek, co stało się powodem wszczęcia dochodzenia. W prasie pisano wtedy, że te ciąże wzięły się ze słoneczka (rodzaj gry; dziewczyny kładą się głowami do siebie i uprawiają zbiorowy seks z kolegami). Dochodzenie policyjne nie potwierdziło prawdziwości opowieści o słoneczku. Ciąże, jak się okazało, powstały w kameralnych warunkach i były jedynie skutkiem nieporadności w dotarciu do antykoncepcji; rodzice jednej z dziewczynek uznawali antykoncepcję w tym wieku za niestosowną. Albo wręcz wynikiem idealizacji miłości i wielkiego poczucia samotności (jedna ciąża wzięła się z przekonania, że w miłości dziecko jest czymś naturalnym, a ponadto będzie wreszcie ktoś własny do kochania).
Na rodziców młodzi nie liczą. Dorośli – sami zwykle wychowani pruderyjnie – też uczą się seksu z cyberświata. Polskie komputery są na piątym miejscu na świecie wśród tych łączących się ze stronami porno.
Pokolenie nastolatków nie może też liczyć na polityków. – Przeszło dekadę temu wielkie wzburzenie wśród posłów wywołała moja wypowiedź, że edukację seksualną należy prowadzić od przedszkola – opowiada prof. Zbigniew Lew-Starowicz. – Pokazałem wówczas tym politykom wydany przez katolickie wydawnictwo podręcznik, w którym tak właśnie pisano. Trochę spuścili z tonu. Ale nie mam poczucia, że od tego czasu coś się zmieniło.
Gdy prof. Zbigniew Izdebski próbował zdiagnozować zjawisko seksualizacji agresji w polskich szkołach, przez całe media prawicowe przetoczyła się burza, że pod przykrywką nauki deprawuje 17- i 18-letnich uczniów, pytając w standardowej, używanej w całej Europie ankiecie o kontakty analne. Potem już nikt w Polsce tych zagadnień nie badał.
Nastolatki nie mogą liczyć nawet na lekarzy. Wyrzucanie z gabinetów nie jest rzadkie. Czasem nawet jakiś doktor ginekolog zadzwoni do rodziców, że dziecko trzeba trzymać krócej, bo się źle prowadzi. Postępuje słusznie – przynajmniej w sensie prawnym. Justyna Podlewska w książce „Wybrane zagadnienia ginekologii dziecięcej i dziewczęcej” zwraca uwagę na paradoks, że choć 15-latkom wolno w świetle prawa podjąć samodzielną decyzję o rozpoczęciu współżycia, to lekarz bez wiedzy i zgody rodziców, odnotowanej w dokumentach, nie może ani udzielić takiemu nastolatkowi porady o antykoncepcji, ani jej przepisać.
Za to na dziesiątkach polskojęzycznych stron można odkupić częściowo zużyte opakowania tabletek antykoncepcyjnych albo pełne, za to bez informacji po polsku, o tajemniczym składzie. Można kupić receptę – a najlepsze są te od weterynarza, w aptece mówi się, że to tabletki dla kota. Całe pokolenie zapłaci cenę i za to. Metoda Yuzpego (ów poniedziałkowy rytuał gimnazjalistek z miasta Z.) stosowana regularnie rujnuje gospodarkę hormonalną – a w perspektywie prowadzi do niepłodności. Ale kto by się przejmował taką perspektywą mając 14 lat? Kto powie dzieciakom, że dobrze dobrana antykoncepcja nie szkodzi?
Sztuka przetrwania
Poza wszystkim seksuologowie są zgodni: 15–16 lat to za wcześnie na rozpoczynanie życia płciowego. W Szwecji, Francji czy Wielkiej Brytanii udało się po raz pierwszy w historii opóźnić wiek rozpoczęcia współżycia – programy edukacji seksualnej przynoszą rezultaty. Ograniczono przedwczesne macierzyństwo – o ponad 30 proc. w 10 lat.
W Polsce, gdzie Kościół intensywnie promuje przedślubną czystość, wiek inicjacji spada, liczba ciąż w grupie 15-latek i młodszych – wzrasta (w 2004 r. było ich ponad 280, w 2009 r. już ponad 400).
Filozofia europejskich programów edukacji seksualnej jest prosta: skoro nie da się zmienić czynników ryzyka, to trzeba zabezpieczać dzieci przed podejmowaniem zachowań ryzykownych. W kwestii wyszukiwarek internetowych wymyślono programy rodzicielskiej ochrony komputerów; są skuteczne – ale pod warunkiem, że dorośli interesują się regularnie ich zawartością i wiedzą, jak to należy robić.
Dzieci zaczęto uczyć krytycyzmu wobec cyberświata i reklam. Trenować sztukę komunikowania się, empatię – bo i na tym polega udany seks. W Polsce dobre programy, trenujące umiejętności społeczne czy krytycyzm, już istnieją. Jest „Delikatnie nas zabijają 3” – świetne warsztaty dotyczące seksizmu w reklamie. Jest „Spójrz inaczej” – trening zastępowania agresji.
Gorzej – z dostępem do wiedzy. W szkole seks pozostaje sferą ni to tajemną, ni sakralną, ni grzeszną. A tylko dostarczając dzieciakom kompletną wiedzę da się wyprzedzić Internet. Trzeba uczyć bez emocji i pruderii, że erotyka jest formą komunikacji międzyludzkiej, a pornografia – specyficzną konwencją, może i wzbudzającą entuzjazm u jakiejś części populacji, ale mającą niewiele wspólnego z tym prawdziwym seksem.
Źródło: Polityka