Czy ona – Sarah Jessica Parker albo Madonna – może taka być?
Na co drugim Kursie akceptacji ciała spotykam co najmniej jedną kobietę, która mówi, że boi się być sobą / założyć to, co lubi / krótką sukienkę / obcisłe spodnie i w ogóle czuje się niepewna swojego ciała i swojej kobiecości / seksualności, bo ma przyjaciółkę / koleżankę / siostrę / mamę/ znajomą, która, idąc ulicą, bezlitośnie krytykuje inne kobiety. A ta tłusta, a ta beznadziejnie ubrana, a ta anorektyczna…
To są oceny, które jedna kobieta wygłasza pod adresem innej. I można powiedzieć, że to nic, bo przecież tamta oceniana kobieta tego nie słyszy. Podobnie jest z komentowaniem wyglądu osób, które widzi się na zdjęciach, w internecie, w filmach, magazynach itp. Przecież to nikomu nie szkodzi. Też tak myślisz?
A moim zdaniem szkodzi. Szkodzi tej, która krytykuje. I mimo że ona krytykuje świat na zewnątrz, obce osoby, to mam pewne podejrzenia, że pozornie krytykuje inne kobiety, ale faktycznie w pewien sposób krytykuje siebie. Może, gdy patrzy w lustro, te same zarzuty: że jest tłusta lub beznadziejnie ubrana, kieruje pod swoim adresem?
Ale przede wszystkim szkodzi to innym kobietom, które wysłuchują tej krytyki. Oczywiście, są takie, po których to spłynie, jak po kaczce. Jednym uchem wpadnie, a drugim wypadnie. Chcę wierzyć, że właśnie tak jest. Ale wiem też, że jest zupełnie na odwrót. Gdy słuchają, jak jedna kobieta pastwi się nad wyglądem innych, kurczą się w sobie, a ich lęki i kompleksy się powiększają. Bo skoro tej mojej przyjaciółce, która pomstuje na wygląd zupełnie obcych i niewinnych kobiet, nie podobają się one, to może za chwilę będzie chciała skrytykować i mnie? A może w myślach to robi? A może spotyka się ze mną tylko z litości?
Sądzę, że te kobiety, które nie mają żelaznej pewności siebie i akceptacji dla siebie, mogą naprawdę bardzo wiele tracić, słuchając takich komentarzy wygłaszanych pod adresem innych: gwiazd, pań sprzedających na kasie, czy kobiet mijanych na ulicy. Sądzę, że wysłuchiwanie krytyki włącza krytykowanie siebie. Powiększa niepewność. Stwarza dystans i brak zaufania między mną a przyjaciółką. Słowem – rozbija więzi. Czy mogę zaufać kobiecie, która jest tak bezlitosna dla innych? Czy mogę być przy niej sobą? Czy mogę się przy niej rozebrać, czy jak zobaczy moje ciało, to mnie też wyśmieje?
No bo skoro tak słodka i dobra kobieta jak siostra, matka albo przyjaciółka bezlitośnie krytykuje inne, to co ją powstrzyma przed skrytykowaniem mnie? Co tak bardzo napędza niektóre kobiety, aby krytykować inne kobiety? Mam parę odpowiedzi na to pytanie… tutaj i tutaj znajdziesz jedne z nich.
Na co dzień pokazuję kobietom, że mogą być sobą, że mogą śmiało pokazywać siebie, swoją nieskrępowaną ekspresję, ujawniać swoje piękno, wyjątkowość, zmysłowość, seksualność. Przestrzeń na prawdziwe bycie sobą pojawia się, kiedy oceny znikają. Przestrzeń na nagi krąg i autentyczne bycie sobą pojawi się tam, gdzie masz zagwarantowane, że nikt Cię nie oceni. Nie rzuci Ci w twarz dobrej rady, że „na Twoim miejscu to bym przytyła, schudła albo zawsze nosiła kapelusz z woalką”.
Gdy świat wokół wciąż krytykuje, trudno się zrelaksować. Trudno poczuć radość z bycia sobą i bycia w ciele. Gdy jest krytyka, pojawia się napięcie. Sztywność. Trzeba uważać na każdy krok, bo łatwo można się potknąć. Trzeba mieć dużą pewność siebie, aby być sobą, gdy wokół Ciebie inni tylko czyhają, aby coś komuś wytknąć.
Kilka dni temu na FB wrzuciłam link do zdjęć Sary Jessiki Parker, która została skrytykowana w mediach za to, że ośmiela się „wyglądać staro”. Te zdjęcia spowodowały, że moje fejsbukowe znajome komentowały na mojej tablicy, że Parker wygląda idiotycznie, że się źle pomalowała, że powinna przytyć, bo jest anorektyczna. Słowem – część moich znajomych nie akceptuje wyglądu, makijażu, stylu ubierania się Sary Jessiki Parker. Mają do tego prawo. Mają prawo czuć wstyd, złość lub smutek, gdy patrzą na twarz i strój Parker czy Madonny. Natomiast to, że wygłaszają bez wahania pełne ocen komentarze na temat ich wyglądu sprawia – moim zdaniem – że część kobiet, które czytają te „niewinne” komentarze, może się poczuć o wiele gorzej i jeszcze bardziej się martwić o swój wygląd.
To dla mnie zatrważające, że w nieidealnym świecie, w którym toczą się wojny, oceany zamieniają się w wysypiska śmieci i wymierają kolejne gatunki zwierząt, najważniejszym tematem dla wielu osób jest to, jak „powinna” wyglądać inna kobieta.
I to, że trzeba ją przywołać do porządku. Jeśli wygląda staro – skrytykować za to, że wygląda staro. Jeśli jest szczupła – skrytykować za to, że jest zbyt chuda. Jeśli jest gruba – skrytykować za to, że taka jest. Zadam teraz pytanie retoryczne – czy Ty też chcesz być krytykowana/y za to, jaka/i jesteś?
Jak dla mnie ona może taka być. Może być gruba, chuda, stara i młoda, może być piękna, brzydka, zgrabna i niezgrabna. Może być beznadziejnie ubrana. To wszystko to jej sprawa. A jeśli mi się nie podoba i przeżywam męki wstydu, gdy na nią patrzę – to mój problem, a nie jej.
Pamiętam, jak w miesiąc po powodzi w 1997 r. we Wrocławiu wybrałam się na koncert rockowy. Koleżanka przyszła na niego ze swoją koleżanką. Ta druga była właśnie tak „beznadziejnie” ubrana. Miała okropne, tandetne spodnie, okropną tandetną bluzkę i niepasujące do niczego buty. Moje postrzeganie tej dziewczyny było pełne ocen. Byłam zupełnie bezlitosna! „No jak się można tak ubrać?” – myślałam, oceniając ją w myślach. Po pierwsze – czego jeszcze nie wiedziałam – ona miała do tego prawo. Po drugie – moje oceny, to był mój problem. Po trzecie – te osoby, które spotykam na ulicy, nie ubierają się tak czy inaczej po to, aby zaspokajać moje poczucie estetyki. Ludzie nie mogą żyć pod moje dyktando i nie mogą się także pod nie ubierać. Potem dowiedziałam się, że ta dziewczyna straciła wszystko w czasie powodzi. Wszystkie ubrania, buty, książki, biżuterię, zeszyty i łóżko. Straciła cały dom i cały dobytek, wszystko zabrała woda.
Zarówno ona, tamta dziewczyna z koncertu, jak i Sarah Jessica Parker, jak i Madonna – one mogą takie być. Dzisiaj daję im do tego prawo. Jest mi łatwo, bo sobie też daję prawo do tego, aby być, jaka jestem i wyglądać, jak wyglądam.
Lubię „pozwalać” innym kobietom, aby były takie, jakie są. Aby wybierały sukienki i spodnie, fryzury i biżuterię według ich własnego gustu. Bo to powoduje, że pozwalam im także na wybieranie sposobu życia, modelu związku, realizowania swoich seksualnych potrzeb – według ich własnego gustu. Sądzę, że te same osoby, które lubią przywoływać do porządku w kwestii wyglądu, pewnie znajdą frajdę w przywoływaniu do porządku w kwestii życiowych wyborów. Kupiłaś taki drogi samochód? Zwariowałaś! Przerwałaś ciążę? Grzesznica! Jesteś lesbijką? To okropne!
Krytykowanie jest nawykiem. Louise Hay twierdzi, że pierwszy stopień do pokochania siebie, to zaprzestanie jakiejkolwiek krytyki. Podzielam ten pogląd.
To, co piszę, nie znaczy, że aktualnie zachwyca mnie wygląd Madonny czy Sary Parker, ale niech będą, jakie są. Podejrzewam, że gdyby nie ogromna presja, aby wyglądać jak najpiękniej i jak najmłodziej, część kobiet miałaby więcej luzu i radości w życiu, więcej seksu i więcej wolności.
Zasmuca mnie to, że kobieta ma po pierwsze ładnie wyglądać i podobać się innym. I wtedy, gdy tak jest, wciąż może robić i sprzedawać muzykę. Niedawno Madonna przepraszała za to, że nazwała kobiety pięknymi.
Chcę żyć w świecie, w którym każda kobieta może wyglądać tak, jak chce i nie jest za swój wygląd rozliczana. Albo też może wyglądać tak, jak wygląda, nawet gdy jest „za stara”, „źle pomalowana”, „okropnie ubrana” czy „ma twarz zrytą przez operacje plastyczne”.