Skoro masz jakieś części ciała, które koniecznie musisz zasłaniać i nikomu nie wolno ich pokazać (a nawet samodzielnie nie można na nie patrzeć, ani ich dotykać!), to zdecydowanie musi być coś z tym ciałem nie tak!
Siedzę nad rzeką. Jest późne popołudnie, niedziela, Ustrzyki Górne. Wołosate to rzeczka czysta i płyciutka. Bawi się w niej ponad tuzin dzieci i trochę nastolatków. Mają dmuchane materace, rękawki, kółka. Najmłodsi nawet plastikowe grabki i wiaderka. Wokoło kilkoro opiekunów – jedni siedzą na kamienistej plaży, inni moczą nogi, brodząc po płyciznach.
Wszystkie dzieci mają na sobie kostiumy kąpielowe. Wszystkie dziewczynki, nawet te najmłodsze, mają kolorowe staniczki na swoich klatkach piersiowych. Te już ponad 12-letnie zamiast majtek od bikini mają spodenki, a zamiast staników sportowe koszulki. Ich opiekunka jest ubrana w ten sam sposób. Może właśnie zeskoczyły z rowerów i wskoczyły do wody. A może już głęboko w sobie mają to przekonanie – że z ciałem jest coś nie tak. A szczególnie z niektórymi jego częściami (intymnymi czy nieprzyzwoitymi?). I żeim starsza jesteś, tym Twoje ciało staje się gorsze. Więc tym bardziej musisz je zasłaniać.
Bo czego uczy nas noszenie kostiumu kąpielowego od dziecka?
Skoro masz jakieś części ciała, które koniecznie musisz zasłaniać i nikomu nie wolno ich pokazać (a nawet samodzielnie nie można na nie patrzeć, ani ich dotykać!), to zdecydowanie musi być coś z tym ciałem nie tak! Zaczyna się we wczesnym dzieciństwie, a kiedy dobiegasz 18-stki, poczucie wstydu i skrępowania własnym ciałem jest takie, że wstydzisz się rozebrać przed ukochanym_ną.
Bo po co się tak ubieramy, zakrywamy? Przecież zupełnie małe dzieci biegają beztrosko po plażach nagusieńkie. I to jest powszechne i akceptowane.
I nagle przekraczasz ten wiek, w którym kostium staje się oczywistością. Podobnie, jak wstyd. Ciało – już nie niemowlęce ani wczesnodziecięce, staje się czymś, co trzeba ukryć, bo „brzydko” pokazać je innym.
Bo inni mogą się poczuć źle i czuć skrępowanie, gdy zobaczą.
Bo to gorszące. Bo to obraza moralności.
Bo to dowód bezwstydu (stąd wniosek, że posiadanie ciała to wstyd).
Bo to grzech.
A w pewnym momencie – bo to trudne tak się rozebrać przy wszystkich, gdy nie akceptujesz siebie i wstydzisz się tego, jak wyglądasz. Kiedyś tego wstydu nie było. Nie było nawet myśli o nim, ale już jest. Wtłoczony przez pełnych skrępowania i winy dorosłych.
Nie możesz siebie pokazywać, więc możesz myśleć, że jest w Tobie coś złego. Że jesteś zła, grzeszna, brudna i nieprzyzwoita – z tego tylko powodu, że urodziłaś się z ciałem!
Kiedy masz ochotę po prostu beztrosko wskoczyć do potoku – jesteś grzeszna i nieprzyzwoita. Bo chcesz tam wskoczyć naga.
A co by było, gdyby taka nagość była akceptowana i przyjmowana jako coś naturalnego i oczywistego? Ta nagość z plaży, z rzeki, z jeziora?
Może ludzie mieliby mniej kompleksów – widząc, że mało kto jest idealny i jak z obrazka.
Może byliby szczęśliwsi i bardziej spontaniczni, bo nie towarzyszyłoby im na każdym kroku ciągle skrępowanie i myśl „Jak ja wyglądam?” i „Czy to wypada?”.
Może byliby bardziej krytyczni w stosunku do wizerunków ciał, które znają z mediów, bo mieliby większy kontakt z rzeczywistością?
Może bylibyśmy bardziej ludzcy i życzliwi w stosunku do siebie i swoich ciał?
A może, skoro i Ola, i Jola mają rozstępy i brzuszki – to nikt by się nie katował cud-dietą, by być piękniejszą_ym niż pani z reklamy?
Może mielibyśmy więcej skojarzeń nagiego ciała z niewinnością i naturalnością a nie z pornografią?
Może nastolatki o tym, jak zbudowana jest kobieta i mężczyzna, uczyłyby się z natury, a nie z filmów porno?
Może wstręt do naturalnego owłosienia ciała byłyby mniejszy?
Może grube ciała, chude ciała, blade ciała i śniade ciała byłyby akceptowane i traktowane jako normalne, naturalne i piękne?
Może świat po prostu byłby piękniejszy a ludzie szczęśliwsi i to o to chodzi, a nie o to, że nagość kogoś razi i że „tak nie można”?
Intymne zbyt często rozumiane jest jako: nieprzyzwoite. Bo my mówimy „części intymne”, ale wkodowane mamy, że jednak nieprzyzwoite.
A szkoda.
A może poczucie bezpieczeństwa kobiet znacznie by wzrosło, skoro chodzą nagie po plaży i nikt ich nie wyśmiewa, nie ślini się obleśnie ani nie gwałci.
A może opinia o mężczyznach byłaby lepsza, skoro widząc nagą kobietę, pozostawiliby ją w spokoju, zamiast wygwizdać lub namawiać do seksu.
Może wizyty u ginekologa cechowałby większy relaks, zamiast napięcia, że ktoś cię będzie zaglądał Ci „tam”, bo to „tam” widzieli już wszyscy na plaży, a nikt ani nie zrobił afery, ani nie uciekł.
Może mężczyźni i kobiety mieliby większy spokój w związku z wymiarami i kształtami genitaliów, bo z ich różnorodnością oswajaliby się od dziecka.
Może by tak było.
Tymczasem, gdy nad rzekę wpadła ta dzieciarnia, szybko owinęłam swoje nagie ciało w pareo. Żeby nie narazić nikogo na „taki” widok. Ciekawe – jeślibym tego nie zrobiła – dla kogo byłby bardziej naturalny – dla dzieci czy dorosłych.