Dawno temu seks był święty i traktowany jako dar Bogini dla ludzi. Nie pamiętamy już tych czasów, bo było to dawno przed Facebookiem i Coca-Colą. Nikt nie wie dokładnie, ani na pewno, jak to właściwie wyglądało, ale ja lubię sobie wyobrażać, że było właśnie tak, jak piszą o tym Fromm, Bachofen czy Marilyn Stone. A co piszą?
Bachofen pisze o czasach, tych na długo przed Facebookiem, kiedy na świecie nikt nie rządził, a ludzie organizowali się w różne grupy, w centrum których stała kobieta. Czasy te nazywa matriarchatem. Dziś żyjemy w innej epoce – w epoce patriarchatu.
O ile ten drugi opiera się na dominacji, hierarchii i utrzymywaniu status quo za pomocą przemocy (dominacja mężczyzn nad kobietami, niewolnictwo, dominacja białych nad nie-białymi, dorosłych nad dziećmi, bogatych nad biednymi; wojny, agresja, wyzysk itp.) – znamy to z życia – to główną zasadą w matriarchacie była miłość. Na dodatek bezwarunkowa. Społeczeństwa matriarchalne żyły w pokoju. Nie znały broni i obwarowań, bo nie znały wojny ani przemocy. A oprócz miłości i pokoju, bardzo ceniły sobie seks.
Dwa rodzaje miłości
Fromm, odwołując się do miłości ojca i matki, tak opisał te dwa systemy:
Patriarchat jest jak ojcowska miłość, na którą musisz zasłużyć. Jeśli będziesz „dobry i grzeczny”, tzn. jeśli będziesz przestrzegał reguł, będziesz zauważony. Może nawet kochany. Ale nawet jeśli – to tylko do czasu, aż naruszysz jakąś regułę. Wtedy ściągniesz na siebie gniew ojca i miłość się skończy. To jest miłość warunkowa.
Matriarchat jest jak miłość matki, która cię kocha, bo jesteś, a nie dlatego, jaka/i jesteś lub co robisz. Bez względu na to, co zrobisz, zawsze będziesz przez matkę kochany/a. Zawsze. Matka cię kocha. Matka cię puszcza wolno. To jest miłość bezwarunkowa.
Marilyn Stone zaś pisze o zwyczajach seksualnych w czasie Bogini, czyli w czasach matriarchatu (miłości bezwarunkowej), w czasach, gdy nikt nie rządził, a ludzie gromadzili się wokół kobiet. Jedynym bogiem była wtedy Bogini: Matka, Ziemia, Stworzycielka.
W tych czasach też zupełnie inaczej postrzegano seks. Po pierwsze – seks był czymś z zasady dobrym i wartościowym. Nie wydawano wtedy „pozwoleń na seks”, tak jak w wiekach późniejszych, gdy np. wydawaniem tych pozwoleń zaczął się zajmować kościół, udzielając małżeństw. W czasach Bogini nie znano małżeństw. Ludzie najprawdopodobniej żyli w takich parach, trójkątach lub wielokątach, na jakie mieli ochotę. Potem uczeni próbowali opisywać to, co się działo, za pomocą słów odnoszących się do współczesnej kultury. Ale żadne z naszych pojęć i nazw nie pasują do tamtych czasów, bo wtedy ludzie żyli zupełnie inaczej.
W tamtych czasach funkcjonowały Świątynie Miłości.
W Świątyni Miłości miejsce miała miłość. W wielu formach.
A jeśli ktoś samotny potrzebował uzdrowienia lub przytulenia, mógł się w takiej świątyni spotkać z Boginią.
Dziś, wchodząc do kościoła, teoretycznie spotykamy tam Boga. Jednak w czasach Bogini wierny po przestąpieniu progu świątyni spotykał prawdziwą Boginię. Boginię wcieloną w jedną z kapłanek. To od niej mógł dostać tyle miłości, ile tylko mógł pomieścić.
Wiele przekazów podaje, że jednym z najlepszych lekarstw na ziemi jest miłość. Jest nawet taki żart. „Pacjent pyta: pani doktorze, mówił pan, że chodzi o miłość, ale mi nie pomogła, więc co mam teraz zrobić? A lekarz odpowiada: proszę podwoić dawkę”. I zgodnie z tymi przekazami postępowała Bogini, którą można było spotkać w świątyni.
Spotkanie z Boginią
Wyobraźmy sobie teraz człowieka, który cierpi. Niekoniecznie fizycznie, ale psychicznie. Sam nie wie, dlaczego jest mu źle, bo przecież ma wszystko: pracę, pieniądze, możliwość urlopu, a nawet psa. Tylko psa nie chce mu się wyprowadzać na spacer, a na urlopie nie był od lat. Nie smakują mu najwykwintniejsze potrawy i nie odczuwa żadnej radości, gdy patrzy w niebo. W ogóle nic go nie cieszy. Nie wie, po co żyje. Ma wrażenie, że jego życie jest udręką. Gdyby miał więcej odwagi, zakończyłby je.
Ale w przebłysku nadziei postanawia iść do świątyni i doświadczyć miłości. Idzie więc, powłócząc nogami i nie wierząc w to, że świątynna kuracja da jakiś efekt. Gdy jest już blisko i słyszy wesołe głosy dochodzące ze środka, ma wrażenie, że to jakaś ironia losu: jak ktoś się może śmiać, kiedy on jest w takim stanie?
I nagle dostrzega ją – Boginię. Fascynującą kobietę. Być może Bogini nie jest ani wysoka, ani szczupła, ale jest w niej coś słodkiego i kuszącego, czego nie można zdefiniować. Nasz bohater w jej obecności czuje się, jakby powrócił do domu. Ma ochotę do niej podejść i wtulić się w jej piersi. Ale się boi. Wtedy to ona podchodzi do niego. Obejmuje go. Przytula. Trzyma go w ramionach, wlewając w niego wolę życia i radość. Wtedy on płacze, bo nagle dochodzi do niego, jak samotny był przez ostatni czas. Przez całe lata! A ona nic nie mówi, nie śmieje się z niego, nie pyta, o co chodzi, nie przypomina mu, że chłopaki nie płaczą, po prostu jest z nim, wciąż go przytula. Daje mu się wypłakać. Płacz trwa długo, może nawet cały dzień, ale w końcu się kończy. Bohater czuje ulgę. Nagle jest lżejszy o całe kilogramy, o ten cały ciężar, który był na nim przez lata. Właśnie go zrzucił – tutaj, w świątyni, u stóp Bogini. U stóp tej, o której zawsze mu mówiono, że go kocha. Bezwarunkowo. Ze zawsze go przyjmie, przytuli do piersi, pocałuje.
Wtedy w nim zaczyna się budzić pragnienie, żeby się z nią połączyć. Wie, że jest tylko prostym mężczyzną, a ona jest Boginią, ale… po prostu chce, żeby ona poczuła, że on ją kocha, że jest jej wdzięczny, że ona jest mu bliska. Jakby mógł to wyrazić, jak nie przez połączenie?
Zaczyna ją adorować. Uruchamia wszelkie emocje. Nagle przypomina sobie, czym jest przepływ miłości. Ona też mu pozwala to sobie przypomnieć. Długo patrzą sobie w oczy. Medytują. Modlą się. Poznają. Całują. Zaczynają się pragnąć oboje. Może po chwili, może po godzinie, może po dłuższym czasie oboje czują, że miłość płynie a pożądanie przepełnia ich ciała. I wtedy zaczynają się kochać. Tak, jak wiele par, które są obok nich – w świątyni. Tak jak ci, którzy śmiali się i rozmawiali, gdy on się do świątyni dopiero zbliżał.
Po trzech dniach i trzech nocach w objęciach swojej Bogini nasz bohater już nie chce umierać. Teraz chce żyć, działać, realizować swoje marzenia, pojechać do Peru i przebiec maraton! Przypomina mu się tysiąc rzeczy, które chciał zrobić kiedyś. Bogini mówi, że wszystko mu się uda, że może próbować tego i tamtego i że zawsze ma jej błogosławieństwo. A jak poczuje, że brak mu miłości, zawsze może przyjść do świątyni. Tej albo innej. Aby spotkać się z Boginią. Bo Bogini jest jedna. I nigdy nie szczędzi swojej miłości.
Bohater zostaje w świątyni na kilka dni. Ładuje się energią miłości. Spędza z Boginią cały czas, śmiejąc się i płacząc. Czuje, że może góry przenosić. I wciąż, i wciąż kocha się ze swoją Boginią. To ona, kobieta, może w miłości poprowadzić go do absolutnego spełnienia. Bohater nagle odkrywa w sobie niezwykłą zdolność do kochania. Do kochania wszystkiego, co widzi, czuje, o czym pomyśli. Kocha Boginię, ale kocha także jej sukienkę, poduszkę, na której ona siedzi i swoje własne spodnie. Dach świątyni wydaje mu się przepiękny. Kocha swoje ręce, swoje paznokcie, swoje kolana, całego siebie. Kocha wszystko i wszystkich. Na co tylko spojrzy – to to kocha. Tak więc kocha kamień, drzewo, zwierzę, ziemię i wszystkie osoby. Kocha niebo. Słońce go zachwyca. Powiew wiatru doprowadza go do ekstazy. Wtedy zaczyna rozumieć, że jest zdrowy, całkowicie uleczony i że miłość jest w nim. Może się nią dzielić z całym światem. Ba! To on właśnie jest miłością.
Być może, idąc do świątyni, nawet był chory. Ale miłość całkowicie go uzdrowiła.
Teraz właściwie pierwszy raz rozgląda się po wnętrzu świątyni i innych ludziach, którzy są obok: wiernych, kapłankach, kochankach. Co widzi? Cóż, wcześniej, zanim jeszcze spotkał się z Boginią, powiedziałby, że widzi seks. I słyszy seks. Słyszy zalotne szepty i języki ekstazy. Ale teraz już jest inaczej, więc wie, że wszędzie tam między ludźmi płynie miłość. Miłość, która uzdrawia i transformuje. A to o wiele, wiele więcej niż seks.
I o to właśnie chodzi w spotkaniu z Boginią.
A nasi badacze to święte miłosne spotkanie nazwali sakralną prostytucją. I tyle zostało i z miłości, i z Bogini.