Ludzie na tyle sami się kontrolują, sądząc, że działają na rzecz swojego zdrowia i szczęścia, że już często nie jest potrzebny prokurator, psycholog czy ksiądz. W imię troski o siebie ludzie „działają tak, jak trzeba”.
Liberalizacja obyczajowa jest pozorna. Władza okrzepła na tyle, że pewnych rzeczy już nie musi wprost zakazywać, bo sami się kontrolujemy – mówi dr Nijakowski w rozmowie z Patrycją Dołowy.
W swojej książce pisze pan, że źródeł pornografii należy szukać w chrześcijaństwie.
– Podstawowe znaczenie ma zakaz. Zakaz obecności w przestrzeni publicznej reprezentacji seksualności i cielesności. Gdy spojrzymy w przeszłość, choćby na greckie miasta-państwa czy Rzym, obrazy, które dziś uchodzą za wyuzdane, pornograficzne – jak te odkryte w Pompejach – były obecne w przestrzeni publicznej. To rozwój chrześcijaństwa, zwłaszcza jego zbratanie się z instytucjami państwa, sprawił, że stopniowo z przestrzeni publicznej wypierane były reprezentacje i seksualności, i cielesności. Na skutek tego dzisiejszy świat zachodni jest bardzo purytański. W innych kulturach – choćby buddyjskich – zauważamy nie tylko większą otwartość, ale również brak współczesnej problematyzacji różnych kwestii. Zdjęcia, rysunki czy komiksy w Japonii uznawane za w pełni dopuszczalne w przestrzeni publicznej są w Europie wręcz spontanicznie cenzurowane przez administratorów Internetu jako twarda pornografia. Czasami, ze względu na kreskę mangi, nawet dziecięca.
Ale jak zakaz stworzył pornografię?
– Zakaz musiał zostać przełamany, żeby mogła pojawić się pornografia jako zjawisko społeczne. Miejscem jej narodzin są renesansowe Włochy, kultura humanistyczna, która odkrywała na nowo świat starożytny, a nie Francja powszechnie uchodząca za matecznik pornografii i wszelkiego wyuzdania.
Pornografia na początku była kategorią niejasną. Do pism zakazanych zaliczano także prezentowanie poglądów filozoficznych lub społecznych, uważanych przez Kościół katolicki za heretyckie.
W dialogach (powieść narodzi się później) często występują prostytutki. Mają wgląd w strukturę społeczną, są uprzywilejowane poznawczo, to w rozmowie z nimi często naiwny mężczyzna odkrywa mechanizmy tego świata. Same mówią, że nie muszą być wykształcone i oczytane, bo ich rozum jest między nogami.
Nie twierdzę, że wcześniej nie było sprośnych ksiąg. Oczywiście były i w średniowieczu bogatsi szlachcice mogli sobie pozwolić na zakup drogich, ręcznie pisanych i malowanych książek. Tyle tylko, że to był margines. Dla mnie jako socjologa kluczowe jest traktowanie pornografii jako faktu społecznego. W tym sensie eksplodowała ona w renesansowych Włoszech, potem rozsiała się na cały świat i dziś jest już zjawiskiem, którego wyrugować się nie da.
W XVIII-wiecznej Francji pornografia stała się wręcz narzędziem walki politycznej.
– Markiz de Sade jest tu dobitnym przykładem. Z jednej strony wyklęty, a z drugiej obecny na salonach. Ta pornografia pełniła istotne funkcje krytyki filozoficznej i społecznej. Można powiedzieć nawet, że były to swoiste ćwiczenia związane z kształtowaniem duszy. Chodziło o to, aby także w wyuzdaniu odnaleźć kontrolę. Dla Sade’a było niezwykle ważne, by po odrzuceniu panowania Kościoła i dogmatów religijnych nie popadać w niewolę natury. Z drugiej strony obsceniczne obrazy były częścią dyskursu politycznego, sposobem krytykowania polityków. Prezentowanie ministra finansów, który „źle robi Francji”, bo odbywa z nią stosunek analny, było zupełnie na miejscu. To tak, jakby dziś przedstawiać w prasie kryzys rządowy w ten sposób, że jeden z ministrów traktuje niecnie drugiego. Nie do pomyślenia! Wtedy we Francji pornografia (we współczesnym rozumieniu tego słowa) znajdowała się w przestrzeni publicznej, choć starano się z nią walczyć. Później była coraz intensywniej wypychana. Gdy jednak spojrzymy na XIX-wieczne Niemcy, odnajdziemy w pornografii ostrze polityczne.
Z czasem jednak pornografia staje się coraz bardziej papką dla mas. To ma związek z rozwojem czasu wolnego, z poszukiwaniem rozrywki przez klasę średnią. Wcześniej pojawia się powieść (słowo miało wtedy ogromne znaczenie), potem są fotografia i film.
No właśnie, rozwój narzędzi – druk, fotografia, film – upowszechnił pornografię, stała się dostępna nie tylko dla elit.
– Pornografię rzeczywiście należy rozpatrywać przez pryzmat rozwoju komunikacyjnego. Dzieckiem rewolucji druku jest nie tylko reformacja z bibliami narodowymi, nie tylko literatura narodowa ze standaryzacją języków. Trzecie dziecko, często wyrzucane z albumów rodzinnych, to właśnie pornografia. Natychmiast wykorzystywała każdą nową technologię komunikacyjną: druk, powieść, fotografię, film.
Filmy najpierw były wyświetlane w kinach, co stwarzało bardzo szczególną sytuację odbioru, związaną z intensywną kontrolą społeczną. Później nastąpiła rewolucja wideo, która sprawiła, że każdy mógł w zaciszu domowym produkować pornografię. Co ważne, taśm wideo – inaczej niż wcześniejszych taśm do projektorów domowych (8 i 16 mm) – nie trzeba było wywoływać. To osłabiło kontrolę społeczną. Złamany został monopol producentów pornografii.
Podobnym narzędziem jest Internet – dzięki niemu ludzie są nie tylko odbiorcami, lecz i twórcami.
– Rewolucja wideo okazała się zaledwie małym wstrząsem na tle dwóch kolejnych: internetowej i cyfrowej. Internet jest globalnym multimedium – wchłonął inne narzędzia komunikacji, stworzył nowe formy porozumiewania się. Dzięki tanim kamerom cyfrowym dał każdemu szansę bycia jednocześnie producentem i aktorem pornograficznym. Każdy teraz może tworzyć wyobrażone światy seksualne, których gdzie indziej nie odnajduje.
W tym sensie Internet doprowadził do eksplozji wyobraźni pornograficznej, bo pornografia to jest świat wyobrażony. Nawet jeśli oglądamy film, to sobie coś dopowiadamy. Ten aspekt widać było w moich badaniach, gdy rozmawiałem z konsumentami pornografii. Liczba osób niemotywowanych zyskiem, tworzących filmy pornograficzne i dzielących się nimi na specjalnych portalach z podobnymi sobie fascynatami, jest zaskakująco wysoka.
Jeżeli jest nieograniczona możliwość treści, to mamy wśród nich np. treści dotyczące pornografii dziecięcej i zastanawiamy się, jak to regulować. Czy to jest tak, że już była wolność, aż pojawiło się medium, które generuje konieczność wprowadzenia nowych zakazów?
– To jest bardziej skomplikowane. Z jednej strony, w dużym uproszczeniu, w historii następuje w jakiejś mierze – jak to się często przedstawia – „poluzowywanie gorsetu”. Coraz więcej można. Dla mnie to poluzowywanie jest przede wszystkim – i tu podążam za Michaelem Foucaultem – związane z tym, że władza (nie w wąskim, instytucjonalnym rozumieniu, ale w szerokim, społecznym) okrzepła na tyle, iż pewnych rzeczy już nie musi wprost zakazywać, bo sami się kontrolujemy.
Świetnym tego przykładem jest analogia pomiędzy dzisiejszą paniką moralną (to termin socjologiczny) związaną z pedofilią i pornografią dziecięcą a dawniejszą paniką związaną z masturbacją. Onanizm, jak to się wówczas nazywało, został wyodrębniony z grzechu sodomii jako najpierw czyn niemoralny, potem choroba. Cały wiek XIX i pół XX trwała nieustanna walka z plagą masturbacji, która – jak powiedział Kant – jest pod pewnymi względami gorsza niż samobójstwo, bo uderza w ludzkość. Nas to może śmieszyć – bo dzisiaj w poradnikach psychologicznych możemy znaleźć rady: „Jeśli jesteś zestresowany, wyskocz na chwilę do toalety i się odpręż”. Jeszcze po II wojnie światowej, podczas której setki tysięcy młodych ludzi nie tylko przelewały krew (z tym zwykle państwo nie ma problemu), ale i oglądały w okopach walutę żołnierską, czyli obrazki pornograficzne, publikacja raportu Alfreda C. Kinseya o praktykach seksualnych mieszkańców USA spotkała się z falą krytyki i próbami cenzury. Powstaje pytanie: czy dziś takich problemów by nie było, bo tak żeśmy się zliberalizowali? Otóż chodzi raczej o to, że kontrola masturbacji pozwoliła na – jak to określa Foucault – rozszerzenie się biowładzy, władzy nad populacją, władzy nad naszym życiem. Pozwoliła wtargnąć władzy w życie prywatne, poddać je dyscyplinie, ale także (to specyfika biowładzy) przekonać rodziców, że w imię troski o szczęście swoje i bliskich muszą unikać zgubnego nałogu i zwalczać go u dzieci. Masturbacja nie jest już zakazana, ale biowładza utrzymała swoje zdobycze.
Dzisiaj podobna panika moralna jest związana z pedofilią. Ja nie twierdzę, że to są zjawiska tożsame czy równorzędne – tak nie jest, ale dzisiejsza panika pozwala na dalsze wtargnięcie biowładzy w przestrzeń rodzinną. Bardzo wyraźnie widać to od końca II wojny światowej. Miało to związek ze wzrostem znaczenia ekspertyzy psychologicznej, zwłaszcza w USA. Rodzic w coraz mniejszym stopniu był postrzegany jako osoba kompetentna, która może wychowywać dzieci. Pojawiły się całe rzesze pedagogów, psychologów, sędziów rodzinnych, którzy nadzorowali, kontrolowali, wtrącali się, ograniczali autonomię rodziny. Interesująco pisze o tym brytyjski socjolog Nikolas Rose. Panika moralna związana z pedofilią okazała się świetnym wehikułem, który pozwala na pojawianie się efektów władzy tam, gdzie ich nie było. Nie zmienia to oczywiście faktu, że z krzywdzeniem dzieci należy bezwzględnie walczyć.
Biowładza normalizuje społeczeństwo?
– Biowładza nie jest nieomylna, miewa patologiczne wersje. Na przykład zjawisko „boylovers” – zorganizowany ruch mężczyzn pochwalających pedofilię. Nie mówią oni o tym, że mają prawo zaspokajać własne potrzeby, że mają prawo do nieograniczonej przyjemności. Nie! Oni mówią o pedagogice. Nawiązują do greckiej paidei, twierdzą, że związek mężczyzny i chłopca jest dobry dla rozwoju dziecka. Używają właśnie dyskursu biowładzy. To szerokie zagadnienie i dotyczy wielu innych zjawisk.
Mówiąc bardziej przystępnie, ludzie na tyle sami się kontrolują, sądząc, że działają na rzecz swojego zdrowia i szczęścia, że już często nie jest potrzebny prokurator, psycholog czy ksiądz. W imię troski o siebie ludzie „działają tak, jak trzeba”. Liberalizacja, którą można obserwować w historii, jest z tej perspektywy pozorna. Wolność oznacza w gruncie rzeczy, że wcześniejsze zniewolenie zostało uwewnętrznione. Do tego stopnia, że stanowi naszą istotę. My, zwłaszcza w chrześcijańskich kulturach, dyscyplinujemy się nieustannie. I obecność pornografii stanowi nie tylko dobry wentyl bezpieczeństwa czy straszak, ale właśnie pozwala ustrukturyzować pole polityczne i dyskurs polityczny.
W tym sensie pornografia to termin dyskursu publicznego, służący naznaczeniu treści niepożądanych w przestrzeni publicznej. W dyskusjach posłów czy pedagogów na temat zmian w Kodeksie karnym mało jest danych psychologicznych czy statystyk przestępczości, a dużo moralności, świętego oburzenia i dbania o to, by Polacy nie zeszli na manowce. Wystarczy przeczytać biuletyny i druki sejmowe, żeby zobaczyć, w jakim stopniu pornografia mobilizuje posłów do działania, jakie emocje budzi. A w polskim prawie niektóre zapisy są kuriozalne.
Na przykład?
– W Kodeksie karnym przestępstwem jest utrwalenie treści pornograficznych z udziałem małoletniego poniżej lat 15 (małoletni to osoba, która nie ukończyła 18 lat). Ale produkcja wytworzonego wizerunku małoletniego (już bez dodatku: poniżej lat 15) uczestniczącego w czynności seksualnej zagrożona jest karą pozbawienia wolności do lat dwóch. Można zatem na własny użytek nakręcić kamerą stosunek pornograficzny 16-latków (oczywiście, za zgodą ich i opiekunów prawnych), ale już jego narysowanie („wytworzony wizerunek”) grozi więzieniem. Niektórzy twierdzą, że penalizacja wytworzonych wizerunków narusza wolność sztuki. Właśnie zakończyła się uniewinnieniem sprawa łódzkiego artysty Krzysztofa Kuszeja, który malował obrazy krytykujące molestowanie dzieci przez księży. Ich częścią były wizerunki dzieci w czasie stosunku seksualnego. W sprawę zaangażowała się także Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Penalizacja pornografii dziecięcej jest oczywiście potrzebna, ale panika moralna prowadzi do rozwiązań nieracjonalnych.