Kobiety uczone były bierności od lat. Wmawiano im, że nie potrafią myśleć, że nie powinny działać, że o najważniejszych rzeczach powinni decydować mężczyźni. Wdrukowano im bierność – apatyczne przyjmowanie rzeczywistości takiej, jaka jest. Godzenie się z nią lub cierpienie. Często – godzenie się oznacza cierpienie. Więc bierne kobiety – cierpią.
Jest kilka typowo kobiecych doświadczeń. Zaliczam do nich miesiączkę, uprawianie seksu, kobiecy orgazm (mężczyzna nigdy nie poczuje, jak to jest), urodzenie dziecka.
Bezradność wobec miesiączki
Na kobiety miesiączka często spada niespodziewanie i jest jak plaga egipska. Dziewczęta radzą sobie z nią tak, jak uczą je ich matki i koleżanki. Bardzo często nie radzą sobie w ogóle – ani emocjonalnie, ani fizycznie. Cierpią ból i poniżenie. Jako dorosłe kobiety czasem ten stan zmienią. Ale często pozostają takie same. Bycie taką samą, nie zmienianie się, nie zadawanie pytań: „czy tak musi być? czy to da się zmienić? jak mogę to zmienić?” – jest łatwe, nic nie kosztuje.
Jedyne, co robią, to to, co podpowiadają im reklamy – kupują tampony i podpaski. To wszystko.
Kobiety często bezrefleksyjnie godzą się na przekaz kulturowy, który dostają. Jeszcze się do niego przystosowują. W czasie menstruacji robią wszystko, żeby się od niej odciąć. Nienawidzą swojej krwi. Chociaż to tylko krew. To obrzydzenie może się przenieść na miejsce, z którego krew wypływa, na cały brzuch, na całe ciało. To obrzydzenie do siebie samej można przenieść na całe życie.
Bezradność wobec satysfakcjonującego seksu
Oddzielone od swego ciała, często nie angażują się w seks. Często zakładają, że mężczyzna musi je zadowolić – bez względu na to, jak one same nie są zaangażowane. Zachowują się tak, jakby ta przestrzeń między udami, nie należała do nich. Do niej można coś wkładać, coś z nią można robić, ale to wszystko robić ma druga strona. Kobieta zapomina, że wagina to jednak cześć jej ciała, że to jej podbrzusze, jej mięśnie, jej nerwy i jej nastrój i nastawienie. To nie mężczyzna „daje” przyjemność. To ona sama świadomie musi ją brać. To ona sama odpowiedzialna jest za swoją przyjemność i satysfakcję. Kochanek może być najlepszy, ale postawa bierno-roszczeniowa nie zawsze dostarczy jej tyle radości, co aktywna.
Bierność wobec porodu
Ta bierność boli mnie najbardziej. Bardzo boli również kobiety. Te kobiety, które pozwoliły sobie wmówić, że rodzą lekarze i położne, a nie one same. Są w Polsce kobiety, które pamiętają o tym, że ciało kobiety to jest nie tylko tunel, w którym mężczyzna w jednym miejscu zostawia nasienie, a inny mężczyzna, w innym miejscu – wyciąga dziecko. To kobieta rodzi. Siła naturalnego porodu jest jak huragan. Ale ta siła rodzącej kobiety została zapomniana, a poród został zmieniony w chorobę. Trzeba leżeć w łóżku i czekać, aż lekarz poda lekarstwo, aż zrobi nacięcie albo zdecyduje, że zrobi cesarkę.
Kobieta, która rodzi siłami natury, w jakimś przyjaznym miejscu, w gronie bliskich, zaufanych osób, rodzi sama. Spaceruje, krząta się po domu, bierze prysznic – rodząc. Dopiero w ostatniej fazie skupia się tylko na rodzeniu. Rodzi na stojąco, na klęczkach – w takiej pozycji, do jakiej przygotowała ją natura. Nie da sobie wmówić, że będzie leżeć na plecach i się męczyć dla wygody lekarza, któremu się nie chce schylać. Wie, że to ona rodzi. A wszyscy dookoła są do pomocy. Nie jest apatyczna i bezwolna. To ona nad wszystkim panuje, rządzi i żąda.
Czy to jeszcze jest moje ciało?
Te trzy rzeczy: miesiączka, seks i poród odbywają się w tym samym miejscu – w brzuchu kobiety, w jej waginie. Jako dziewczynki uczymy się, żeby się tam nie dotykać, bo to brzydko. Uczymy się, że ta strefa nie należy do nas. Palce może nam tam wkładać jedynie ginekolog. Uczymy się, że w czasie okresu jesteśmy brudne, chore, nieczyste. Uczymy się, że ta krew nie jest nasza. Jest obca. To jest jakaś zła krew, na którą nie chcemy patrzeć, nie chcemy jej akceptować. A przecież okres to czas, kiedy jesteśmy blisko z naszą waginą. Kiedy ona istnieje, bo krwawi. Nie da się jej wtedy nie zauważyć.
Gdy dostajemy okres, oddzielamy się od ciała, chociaż powinnyśmy się z nim wtedy połączyć – zainteresować, co się dzieje, co zrobić, jeśli pojawia się ból czy napięcie. Wsłuchać się w siebie. Oswoić z własną fizjologią. Zobaczyć, że jest coś magicznego w naszym ciele – w końcu krwawimy, a nie umieramy – to cud!
Kiedy jesteśmy dorosłe i mamy partnerów/partnerki, często nie decydujemy się na miłość w czasie okresu. Często też decydujemy o tym, że nasza wagina stanie się waginą naszego partnera. Tylko on ma jej prawo dotykać, tylko on może nią swobodnie rozporządzać. Dlaczego nie my same? Masturbacja nie jest żadnym obowiązkiem. Ale fakt, że nawet nie panujemy nad własnymi mięśniami w czasie seksu sprawia, że wagina jest właśnie jak naczynie – coś można do niej włożyć, ale nie można tego ścisnąć, złapać. Wszystko nam się wyślizguje spod kontroli… Lepiej znamy budowę penisa naszego kochanka, niż swoją własną.
Kiedy pojawia się przed nami wyzwanie urodzenia dziecka, okazuje się, że na gwałt trzeba wzmocnić mięśnie waginy, że przez tą przestrzeń, o której nie mamy wielkiego pojęcia, bo nie należy się nią interesować, przeciśnie się nasze dziecko. I my powinnyśmy mu pomóc – zaangażować się w poród. Niestety, jesteśmy już tak oddzielone od cielesności i sformatowane przez kulturę, że oddajemy ten poród lekarzom, którzy z naszymi ciałami robią co chcą. Pompują w nie syntetyczne hormony, kroją i zszywają. A my jeszcze jesteśmy im za to wdzięczne.