Moja historia
Jako matka i lekarka, która zajmuje się kobietami, doświadczyłam obydwu aspektów porodu. Każda matka pielęgnuje w pamięci doświadczenie porodu, a także ma spostrzeżenia i uczucia, którymi czasem pragnie się podzielić z innymi kobietami. Chciałabym opowiedzieć swoją historię, a także niesamowite historie innych kobiet.
Fragment pochodzi z książki Christiane Northrup „Ciało kobiety, mądrość kobiety”, Warszawa 2011.
Termin porodu pierwszego dziecka miałam wyznaczony na 7 grudnia 1980 roku. Pełniłam wtedy nadzór nad lekarzami rezydentami w bostońskim szpitalu, a co drugi tydzień latałam lub jeździłam do Maine, żeby prowadzić tam własną praktykę. Widziałam zbyt wiele kobiet w ciąży, które wcześnie przestały pracować i snuły się po domu bez celu, podjadając i czekając na pojawienie się dziecka, a czasem błagając położnika, żeby wywołał poród. Nie chciałam do nich dołączyć. Widziałam też dziesiątki kobiet, które przenosiły ciążę. Nie miałam zamiaru ekscytować się porodem – na pewno nie przed terminem.
W Święto Dziękczynienia poszliśmy na obiad do przyjaciół. Później tego wieczoru w domu, leżąc w łóżku, zaczęłam doświadczać bardzo łagodnych, ale regularnych, bezbolesnych skurczów. Jak na dobrego, opanowanego lekarza przystało, poszłam do łazienki, żeby zbadać szyjkę macicy i sprawdzić czy następuje rozwarcie. Wtedy odeszły mi wody. Pomyślałam: „Cholera, teraz wiem, że to już”. Wkrótce potem, bez naturalnej „wyściółki”, którą dają wody płodowe, skurcze zaczęły się pojawiać co dwie minuty. Były o wiele bardziej dotkliwe niż początkowo.
Zadzwoniłam do matki, która miała mi pomóc po porodzie i powiedziałam: „To nie będzie miłe”. Matka powiedziała, że mnie rozumie (mając sześcioro dzieci, wiedziała, co mówi), ale że to nie będzie trwało wiecznie. W latach czterdziestych za każdym razem mama musiała rodzić sama, przypięta do łóżka, bez środków przeciwbólowych czy indywidualnego wsparcia. W trakcie każdego porodu pozbawiano ją przytomności za pomocą leków, a później położnik wręczał jej dziecko, jak gdyby to był prezent od niego, a nie owoc jej pracy. Tysiące podobnych do niej kobiet nigdy nic miało wyboru. Nie wiedziały, że można rodzić inaczej.
Ból porodowy był o wiele większy niż się spodziewałam. (Zawsze jest silniejszy, gdy pękną błony, co nie powstrzymuje niektórych położników przed przedwczesnym przebijaniem worka owodniowego, nawet gdy nie ma takiej potrzeby). W trakcie pięciu lat stażu w zakresie położnictwa widziałam setki rodzących kobiet. Zawsze koncentrowałam się na kobietach, które pozornie nie odczuwały żadnego bólu i byłam pewna, że będę jedną z nich. A jednak.
Czułam się, jakbym była w pudełku, z którego nic mogę się wydostać. Jedyne, co mogłam zrobić, to przebić się przez to pudełko. Mój intelekt nie mógł mi pomóc – byłam zdeterminowana, że urodzę naturalnie. Już wtedy ufałam naturalnemu światu bardziej niż temu, który stworzył człowiek.
Zadzwoniliśmy do mojego położnika, wrażliwego mężczyzny, z którym przez kilka lat pracowałam w szpitalu. Zasugerował, żebym pojechała z mężem do szpitala. Jedynym problemem było to, że chciałam pozostać na czworakach na podłodze. Przenoszenie się gdziekolwiek wydawało mi się najbardziej nienaturalną rzeczą na świecie. Było sprzeczne ze wszystkimi odczuciami, które płynęły z mojego ciała.
Nie miałam spakowanej torby, którą mogłabym zabrać do szpitala. Mąż biegał tam i z powrotem, pakując do torby bieliznę, koszulę nocną i szczoteczkę do zębów. Następnie próbował mnie ubrać, wyprowadził z domu i wsadził do samochodu. Musiał mnie niemalże nieść. Gdybym podążyła za instynktem, pozostałabym w pozycji na czworakach.
Gdy dotarliśmy do szpitala, w którym pracowałam od pięciu lat, musiałam przejść przez izbę przyjęć jako pacjentka. Na izbie przyjęć zgubiono właściwe papiery i nie pozwolono mi iść na górę na salę porodową, gdzie czekały na mnie zaprzyjaźnione pielęgniarki i lekarz. To było moje wprowadzenie w biurokrację szpitala; coś, przed czym przez wiele lat się uchroniłam.
(Rodzenie w szpitalnym korytarzu jest nieludzkie. Jednak jest to doświadczenie tysięcy kobiet). Po prostu wyszłam z izby przyjęć, udałam się do windy na tyłach korytarza i sama poszłam na salę porodową.
Lekarz zbadał mnie. Rozwarcie szyjki macicy wynosiło cztery centymetry. (Parcie można rozpocząć, gdy szerokość szyjki macicy wynosi dziesięć centymetrów). W ciągu kolejnych trzech godzin miałam częste skurcze, ale rozwarcie nie przekroczyło sześciu centymetrów, na których „utknęłam” na te trzy godziny. Monitor wskazywał na „zaburzenia” czynności skurczowej. Chociaż skurcze były bardzo bolesne i występowały bez przerwy, nie spełniały swojego zadania. Wystąpił u mnie problem zwany słabą czynnością skurczową macicy, co oznacza, że pojawiające się skurcze nie są skuteczne – są nieregularne, zaczynają się w różnych miejscach macicy jednocześnie podobnie jak w przypadku migotania serca. (Górne serce – w klatce piersiowej — czasami robi to samo, co serce dolne – macica w miednicy).
Skurcze, zamiast rozpoczynać się w górnej części macicy i poruszać falami w dół, zaczynały się w wielu miejscach jednocześnie. Poród nie postępował. Przypominał próbę wyciśnięcia pasty z tubki przez delikatne ściskanie jej w piętnastu miejscach jednocześnie, zamiast stanowczego ściśnięcia tylko na końcu tubki, tak by pasta wyszła równomiernie.
Gdy lekarz powiedział, że od trzech godzin nie poczyniłam żadnych postępów, wiedziałam, co mnie czeka. (Pamiętaj, mój intelekt myślał, że kontroluje poród). „W porządku” — powiedziałam — „załóż wkłucie, umieść elektrodę na główce płodu i podłącz kroplówkę z Pit”.
Pitocin (oksytocyna) jest lekiem, który wywołuje sztucznie skurcze macicy. Gdy podano mi Pitocin, skurcze stały się niemal nie do zniesienia i od samego początku wystąpiły z pełną siłą.
Nawet oddech techniką Lamaze’a nie był w stanie odwrócić mojej uwagi od intensywnego wrażenia, jakby dolna część mojego ciała była ściśnięta w imadle. W pewnym momencie spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że jest 11:15. Pomyślałam wtedy: ”Jeszcze piętnaście minut i będę potrzebowała znieczulenia zewnątrzoponowego”. Nie wiedziałam, że jestem w okresie przejściowym – najbardziej intensywnej fazie porodu, tuż przed pełnym rozwarciem szyjki macicy. W ciągu kolejnych dwunastu minut nagle poczułam przemożną potrzebę parcia. Nigdy nie miałam równie potężnego, cielesnego odczucia. Byłam wobec niego bezsilna, nie mogłam się mu oprzeć. Przemknęło mi przez myśl: „Jeżeli kiedykolwiek powiem kobiecie, żeby nie parła, gdy każde włókno jej ciała mówi jej, że ma przeć, niech mnie Bóg skarze!”
Po drugim parciu Ann niemal wyfrunęła z mojego ciała. Położnik dosłownie ją złapał. Chociaż rodziłam na „sali porodowej”, nie byłam we „właściwym” łóżku porodowym i ledwie zdążyłam dobiec na czas do łóżka porodowego.
(Obecnie sale porodowe wyposażone są w łóżka, które są dostosowane do porodu, więc nie trzeba się przemieszczać z jednego łóżka na drugie).
Ann bez przerwy płakała i choć niemal natychmiast przystawiłam ją do piersi, uspokojenie jej zajęło mi chwilę. Przypuszczam, że było to spowodowane Pitocinem, który zbytnio przyspieszył drugą fazę porodu, przez co zarówno dla mnie jak i dla Ann był on zbyt intensywny. Nie miałyśmy czasu pomiędzy skurczami, żeby dojść do siebie.
Zwykle w przypadku pacjentki, która jest pierworódką — czyli rodzi pierwsze dziecko – parcie trwa ponad godzinę. Od momentu pełnego rozwarcia szyjki macicy do urodzenia dziecka – podczas drugiej fazy porodu – moja szyjka rozszerzyła się od sześciu do dziesięciu centymetrów w czasie poniżej godziny, a macica kurczyła się pod wpływem silnego leku. Było to bardzo intensywne i nienaturalne doświadczenie.
W dzieciństwie moja córka we własnym ciele nie czuła się jak „w domu”. Obawiała się aktywności fizycznej takiej jak jazda na nartach czy piesze wędrówki. Chociaż istnieją ku temu różne powody, w głębi serca wiem, że bycie wypchniętą na świat i brak czasu na przystosowanie się do porodu był dla niej przerażającym doświadczeniem. Miała problemy ze ssaniem piersi i zawsze miała lekki sen. Po części wynika to z jej osobowości, a także z faktu, że była mała (dwa i pół kilograma) i urodziła się wcześnie (po 38,5 tygodniach). Jednak przyczynił się do tego także sposób, w jaki się urodziła.
Nie wiedziałam wtedy tego, co wiem dzisiaj i nawet przez chwilę nie obwiniam się za to, w jaki sposób się urodziła. Pozwoliłam sobie na żal wynikający z tego doświadczenia, które większość ludzi postrzega jako zupełnie normalny poród.
Po narodzinach Ann pępowina oderwała się od łożyska, więc lekarz musiał je ręcznie wyciągnąć. Gwałtowny, niepohamowany poród spowodował rozdarcie pochwy, więc usuwanie łożyska było dość nieprzyjemne. Jednak nic nie było w stanie dorównać tym bolesnym, spowodowanym przez Pitocin skurczom!
Czułam euforię, że mam to wszystko za sobą. Miałam „normalny poród pochwowy” i według mnie miałam szczęście, że udało mi się uniknąć cesarskiego cięcia Ciąże i porody większości lekarek automatycznie traktuje się w kategoriach wysokiego ryzyka, gdyż lekarki (a także inne kobiety, których szkolenie odwiodło od instynktownej, kobiecej mądrości) często oddzielają intelekt od ciała. Nie ufają swojemu ciału i nieświadomie narażają się na problemy porodowe. Ponadto jesteśmy narażone na zbyt wiele godzin pracy w trakcie ciąży, która ma „udowodnić”, że „radzimy sobie” i dorównujemy mężczyznom.
Patrząc wstecz, wiem, że moje utknięcie na sześciu centymetrach było doskonałą metaforą ambiwalencji, która dotyczyła posiadania dziecka oraz mojego samopoczucia w trakcie porodu. Czułam, że „utknęłam” i zostałam uwięziona w bólu – nie przygotował mnie na to intelekt. Przeprowadzałam przecież eksperyment na macicy. Nie byłam zbytnio zaangażowana w posiadanie dziecka. W moim życiu nie stworzyłam przestrzeni dla dziecka.
Ostatnie dziesięć lat spędziłam, udowadniając sobie i światu, że jestem równie dobra jak mężczyzna – a mężczyźni nie zajmują się dziećmi.
Innym czynnikiem, który zaburzył przebieg porodu, było powstanie z pozycji na czworakach, przybycie do szpitala, formalności związane z przyjęciem do szpitala i konieczność odpowiadania na pytania z zakresu ubezpieczeń i leczenia w formularzach, które wypełniałam już kilkakrotnie. To wszystko zakłóca tak niezbędne dla normalnego porodu skupienie na wnętrzu. Wtedy o tym nie wiedziałam, choć widziałam wiele kobiet, pojawiających się w szpitalu w trakcie porodu, który został zwolniony lub zaburzony w czasie procesu „przetwarzania przez system”.
Teraz to ja rodziłam dziecko, które, jak zdecydowałam, miało nie zmienić mojego życia. Uświadomiłam sobie, że w momencie, gdy utknęłam, potrzebowałam położnej lub lekarza, który miałby zdolności akuszerskie, najlepiej mądrej kobiety (lub mądrego mężczyzny – istnieją akuszerzy i położnicy o duszy akuszera), która jest matką i ufa procesowi porodu i wysyłanym przez ciało sygnałom. Potrzebowałam kogoś, kto by mi powiedział: „Zanurz się w sobie i porozmawiaj z dzieckiem. Powiedz mu, że może bezpiecznie wyjść na świat, że nic się jej nie stanie”. Następnie akuszerka mogłaby zabrać mnie na spacer po korytarzu – bardzo skuteczny sposób przywracania normalnych skurczów. Być może nawet pomogłaby mi przepracować moją ambiwalencję związaną z posiadaniem dziecka.
Podczas drugiego porodu miałam położną. Poród zaczął się w domu, a ja spędziłam jakiś czas w wannie. (Badania przeprowadzone w Szwecji wykazały, że u kobiet rodzących w ciepłej wodzie rozwarcie szyjki macicy następuje dużo szybciej). Nie chciałam iść do szpitala, dopóki nie było to konieczne. Mąż spał. Obudziłam go dopiero kilka godzin później, gdy wiedziałam, że trwa akcja porodowa. Gdy mnie zbadał, rozwarcie wynosiło siedem centymetrów. Pojechaliśmy do szpitala, gdzie przy wejściu czekała na mnie koleżanka, dr Mary Ellen Fenn, która zaparkowała mój samochód. Był to gest wsparcia, który zawsze będę cenić.
Gdy pojawiłam się na sali porodowej, miałam rozwarcie na dziewięć centymetrów. Przez resztę porodu stałam, przenosząc ciężar ciała z jednej stopy na drugą. Drugie dziecko było o wiele większe niż pierwsze – ważyło trzy kilogramy i dziewięćdziesiąt gramów. Jej główka była w ułożeniu tylnym (była zwrócona twarzą w kierunku mojego brzucha). Nie czułam potrzeby parcia, ale mimo wszystko parłam, co wymagało ogromnego wysiłku. Nawet gdy miałam pełne rozwarcie, skurcze odczuwałam tak samo jak przy dziewięciu centymetrach. Krocze nie pękło ani mi go nie nacinano. Moja córka Kate i ja wyszłyśmy ze szpitala w godzinę po porodzie. Kate była spokojna i grzeczna i taką pozostała. Ma zupełnie inną osobowość i konstrukcję fizyczną od swojej siostry. Wynika to po części z faktu, że będąc w ciąży z Kate, byłam kimś zupełnie innym niż w trakcie ciąży z Ann.
Cudownie było mieć w pokoju położną. Czułam wsparcie. Tym razem dużo bardziej ufałam sobie i miałam już przygotowane rzeczy dla dziecka. Pamiętam, że w czasie drugiego porodu myślałam, że każda kobieta zasługuje na podobne wsparcie. Każda kobieta powinna rodzić w takiej pozycji, jaką chce przyjąć jej ciało. Powinni otaczać ją bliscy przyjaciele, których sama wybrała. (Nie widzowie, ale osoby wspierające – to ogromna różnica!) Każda kobieta w trakcie porodu powinna być masowana, otoczona troską i dopieszczona.
Oczywiście także w czasie tego porodu czułam ból, ale podążyłam za nim głęboko w siebie. Podczas pierwszego porodu walczyłam z bólem i w desperacji zwracałam się do męża – nie pozwoliłam mu nawet wyjść do łazienki. Czułam, że drugi poród jest sprawą pomiędzy mną a dzieckiem. W przerwach między skurczami miałam dużo czasu na odpoczynek i rozmowy z moimi opiekunami, którzy fantastycznie masowali mi plecy. Żadne leki nie zakłóciły przebiegu porodu. Nauczyłam się ufać ciału i odpuszczać, jak gdyby poddając się procesowi, który jest tobą, ale jest też o wiele potężniejszy od ciebie. Nie nauczyłam się tego w trakcie stażu – nie nauczyłam się tego z obserwacji rodzących kobiet, chociaż wierzę, że jest to możliwe i pewnie w końcu by mi się udało. Musisz zaufać naturze, spodziewać się najlepszego i pozbyć się z ciała zabójczej kontroli intelektu.
Poród jest bardzo instynktowny i pierwotny, ale ponieważ nasza kultura uczy nas, byśmy nie ufały instynktowi, zwykle kojarzymy słowo „pierwotny” z ignorancją. Słownik Random House tak oto definiuje słowo pierwotny: „nietknięty lub dotknięty w niewielkim stopniu wpływem cywilizacji”. Uwierz mi, dokładnie taki jest poród. Nie da się rodzić za pomocą intelektu. My, kobiety, musimy odzyskać tę zwierzęcą część nas i otworzyć się na starożytną, niezbędną mądrość. W przygotowaniach do po rodu z pewnością pomaga Bradley Method (zobacz www.bradleybirth.com) czy metoda Calm Birth (zobacz www.calmbirth.org). Żałuję, że nie jęczałam głośno i nie pozwoliłam, by jęki pomogły mi w parciu. Nie pozwolił mi na to mój profesjonalizm (czytaj: brak kontaktu). Napawają mnie smutkiem wszystkie niepotrzebnie zmedykalizowane porody, których przyczyną jest fakt, że kobieta nie ufa sobie i nie jest otoczona przez ludzi, którzy mogliby jej pomóc przebyć ten proces.
Gdy po urodzeniu Ann, wyszłam ze szpitala (około sześć godzin po porodzie), cudownie było położyć się w łóżku obok męża z naszą małą córką, śpiącą w kołysce tuż obok mojej głowy. Była darem, który stworzyliśmy wspólnie z mężem. W tym momencie zapragnęłam się z nim kochać, co też uczyniliśmy (unikając penetracji).
Wiele kobiet twierdzi, że poród w naturalnych warunkach jest doświadczeniem erotycznym. W swojej książce pt. „Spiritual Midwifery” Ina May Gaskin pisze, że rodzące kobiety powinny być kochane i traktowane jak Boginie. W innym prowokacyjnym tekście wyczytałam kiedyś, że narodziny dziecka są uzupełnieniem aktu płciowego, poczęcia, rozwoju dziecka w łonie i porodu. Wraz z narodzinami dziecka zamyka się krąg. W książce sugerowano, że poród jest czymś, co się dzieje pomiędzy matką a jej partnerem, gdzie kobieta ponownie ofiarowuje dziecko mężowi. Pewna kobieta wyznała, że po urodzeniu dziecka powiedziała lekarzowi: „Gdybym wiedziała, że to będzie tak cudowne, zaplanowałabym dziesięcioro dzieci!”.
Zobacz też:
Ciąża i poród dr Christiane Northrup, cz. 2
Ciąża i poród dr Christiane Northrup, cz. 1