Czy nasze życie nie byłoby lepsze, bardziej spełnione, gdyby zamiast monogamii spróbować poliamorii, czyli związków z wieloma osobami jednocześnie? Mówi o tym niedawno wydana w Polsce książka ”Puszczalscy z zasadami”
Tekst jest fragmentem wywiadu z Przekroju
Julia Kubisa: Podobno „poliamoria” to słowo roku 2012.
Agnieszka Weseli/Furja: Poliamoria w Polsce istniała już wcześniej, ale nie była aż tak trendy. Jako koncepcja ma wiele wspólnego z nienormatywnością. Dla mnie jest jedną z prób odpowiedzi na potrzebę zupełnie nowego paradygmatu relacji międzyludzkich, opartego na otwarciu i wolności, a nie zamknięciu i ograniczeniu, oraz na potrzebę odłączenia seksualności od tzw. wartości katolickich. U podstaw poliamorii leży założenie, że seksualność nie służy czemuś, jest po prostu jedną z najważniejszych wartości w życiu. Dla mnie osobiście w poliamorii istotny jest komponent duchowości zbudowanej na przepływie wzbogacającej i rozwijającej energii seksualnej.
Agata Loewe: Poliamoria, która jest w Polsce zjawiskiem młodszym niż w USA, jako zasadę przyjmuje dzielenie się sobą nawzajem, a nie dzielenie się czymś za coś.
A.W./F.: Związki wieloosobowe to nie jest odkrycie ostatnich lat, ale za terminem „poliamoria”, który powstał w 1990 r., idą pewne zasady, takie jak konsensualność relacji, trzymanie się wspólnie ustalonych zasad, które mogą być różne, indywidualne dla każdego związku.
A.L.: W związkach poliamorycznych podlegają negocjacji sprawy nienegocjowane w związkach tradycyjnych, takie jak role kobiety i mężczyzny, priorytety danej konstelacji, często zapisywane w formie kontraktu. Poliamoria zakłada, że priorytety wciąż się renegocjuje i można je zmienić.
J.K.: Czy panujące w społeczeństwie wyobrażenia, że kobiety są bardziej monogamiczne, a mężczyźni poligamiczni oraz przypisywane im role można po prostu zostawić na boku?
Hanna Samson: Jeśli damy sobie prawo do wyjścia poza monogamię, możemy sprawdzić, na ile chcemy z tego prawa korzystać. Poliamoria w wersji przedstawionej przez Dossie Easton i Janet W. Hardy w „Puszczalskich z zasadami” wygląda jak remedium na kryzys małżeństwa. Daje jednocześnie wolność i poczucie bezpieczeństwa. Wiele z tego, co autorki doradzają miłośnikom poliamorii, dobrze znamy z poradników dla związków monogamicznych. Generalnie warto, żeby ludzie się słuchali nawzajem, żeby zanim odpowiedzą i wdadzą się w spór, sprawdzili, czy dobrze się rozumieją, żeby traktowali się z szacunkiem, liczyli się z uczuciami partnera/partnerki – to nie jest specyficzne dla poliamorii, wszystko to służy również związkom monogamicznym.
J.K.: Miałam wrażenie, że podejście wyrażone w książce mogłoby służyć pokazaniu, że wszystko jest poliamoryczne i monogamia jest jedną z wersji tej wielkiej różnorodności związków.
A.W./F.: Autorki wyraźnie podkreślają, że poliamoria nie jest odpowiedzią na wszystkie bolączki i najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich. To po prostu jedna z form relacji – chciałyby, żeby była równoprawna z monogamią. Nie jest rozwiązłością, nieodpowiedzialnością i seksualnym rozbuchaniem.
H.S.: Ale autorki się do tych skojarzeń nieźle przyczyniają. Poza dydaktyzmem i przegadaniem złościło mnie w tej książce założenie, że tak naprawdę najważniejszy jest seks.
A.W./F.: Zdaniem autorek energia seksualna jest najważniejszą energią w naszym życiu, to ona nas tworzy.
A.L.: Energia seksualna, a nie uprawianie seksu. Easton i Hardy mówią, że to, co nas łączy z różnymi osobami, to jakiś rodzaj seksualności, niezależnie od tego, czy w tym momencie uprawiamy seks, czy nie. I rzeczywiście, to może wyglądać na jakąś seksualną obsesję. Istotna tu jest definicja seksu w ogóle i ludzkiej seksualności. Darzenie kogoś emocjonalnym uczuciem też można uznać za przepływ energii seksualnej, jeśli przez seksualność rozumiemy siłę ducha, siłę życia itd.
H.S.: Nawet jeżeli uznamy za Freudem, że energia seksualna to energia życiowa popychająca nas do wszelkiej aktywności, to przecież można ją sublimować w inne działania niż seks. A w tej książce ludzie wciąż zajmują się seksem.
Natalia Kamińska: Może wrażenie obsesji seksualnej autorek wynika z tabuizacji seksu?
H.S.: Moim zdaniem seks nie jest już tabu w naszej kulturze. Wręcz przeciwnie, popkultura jest nim przesycona. Inna sprawa, na ile potrafimy rozmawiać o seksie, na ile jest to coś, co podlega jakiejś refleksji. Jeżeli tabu istnieje, to w tej sferze.
N.K.: Najlepszym przykładem tabu wokół seksu jest brak edukacji seksualnej w szkołach.
A.W./F.: Z jednej strony mamy hiperseksualizację sfery publicznej, reklamy, poradniki, kolorowe magazyny. Jednak ten seks zawsze czemuś służy albo przedstawiany jest jako działalność wyczynowa, jakby w swojej relacji trzeba było zaliczyć kolejne poziomy zaawansowania – jak w jakiejś grze.
J.K.: Czym się różni to podejście obecne w czasopismach, które prezentuje seks jako sprawność, od poznawania swojej seksualności, o którym mówicie?
A.W./F.: Seks nie ma być, wbrew temu, co sugerują kolorowe pisma dla kobiet, obowiązkiem. Nie jest tak, że mamy obowiązek rozwijać się seksualnie, bo inaczej stoimy w miejscu i zostajemy w tyle wobec świata, który pędzi do przodu.
A.L.: Przede wszystkim praca nad własną seksualnością to nie jest żadna zabawa, tylko niekończący się proces psychiczny. Jego efekty są bardzo wzbogacające i gratyfikujące. Nie chodzi o to, że ma się lepsze orgazmy, tylko o lepszą znajomość samej siebie. Nazwałabym to drogą duchową.
N.K.: A mnie nie chodzi ani o rozwój duchowy, ani o seks, tylko o politykę i praktykę. Dla mnie poliamoria jest w kontrze do tradycyjnego modelu związków, w których normą jest ustalony podział ról między mężczyzną a kobietą. Poliamoria zakłada odejście od kapitalistycznej chęci zawłaszczania, w tym przypadku zawłaszczania osoby, posiadania władzy nad tym, z kim ta osoba się spotyka, z kim się dzieli ważnymi sferami życia.
Poliamoria to kwestia nie tylko rozwoju duchowego i znajdywania nowych doznań oraz pragnień, ale też kwestia praktyczna: zaspokajania potrzeb seksualnych, emocjonalnych, ale także takich, kto pomoże mi wnieść szafę, kto się mną zajmie, gdy będę chora. Wbrew pozorom, kiedy mam więcej relacji, jestem dużo bardziej sama ze sobą i wiem, że jestem w stanie mocniej się na sobie oprzeć, bo moje życie nie wspiera się na jednej kolumnie, na jednej osobie, z którą jestem związana. Tych kolumn jest więcej, więc kiedy jedna pada, zostają inne.
Wojtek Bartelski: W tradycyjnych związkach prawo do posiadania prowadzi do walki o pozycję, do symbolicznej przemocy. Pozbycie się chęci posiadania kogoś pozwala się bardziej otworzyć i wtedy możemy dojść do czegoś, co można nazwać poliamorią.
Całość wywiadu dostępna:
http://www.przekroj.pl/artykul/815231,909584-Wielomilosc–energia-seksualna-przyszlosci.html?p=1
W polskiej kulturze przyjęło się kierować wartościami płynącymi z chrześcijaństwa, a także z kultury antycznej łacińskiej, jak i greckiej. Natomiast na problem poliamorii chciałbym spojrzeć oczami człowieka Wschodu, zakorzenionego w nieco innym systemie wartości niż chrześcijaństwo. Gdy spojrzymy na literaturę amerykańską, to w niewłaściwych proporcjach spojrzymy na poliamorię jako na moralne zło trójkątów i wielokątów miłosnych, a więc jak na Sodomę i Gomorę liberalnych czasów nam współczesnych. Może więc warto odwrócić proporcje, by na problem poliamorii spojrzeć z religijnego punktu widzenia.
Rozpocznijmy od stanu badań nad zagadnieniem poliamorii. W ustroju socjalistycznym w polskich warunkach poliamoria była traktowana z przymrużeniem oka, gdyż mówiła ona o genach żeńskich i męskich współpracujących ze sobą w ludzkim ciele. Pamiętać należy, że poliamoria istniejąca w ramach tantry to przecież droga mojego osobistego rozwoju, w której miłość jest najważniejsza. Dlaczego jest to moja osobista droga? Odpowiedź będzie bardzo prosta. Z chrześcijańskiego punktu widzenia poliamoria kojarzyć się może z poczuciem wstydu w obecności innej osoby, z dodaniem, że przecież takich rzeczy po prostu nie wypada czynić. Także chrześcijaństwo zauważyło, że człowiek jest na tej ziemi tylko wędrowcem z wielkim potencjałem jeszcze do odkrycia. Człowiek jest więc istotą wartościową, który poprzez medytację poznał drogę, po której chce iść. Znając cel drogi, nigdy z tej drogi człowiek nie zejdzie, gdyż nie jest on utracjuszem rzuconym we Wszechświecie przez nie wiadomo kogo i nie wiadomo gdzie i po co. Poliamoria naucza człowieka, że ludzkie ciało jest święte – tak mówił także św. Paweł w kontekście świątyni, w której przebywać ma Boży duch. Ta prawda znana także była w naukach religijnych Dalekiego Wschodu. Choć ludzka miłość była w różnych kulturach sakralizowana, utożsamiana od celibatu do miłości wspólnotowej komuny, to we wszystkich tych przypadkach tylko poprzez miłość ów człowiek mógł zrozumieć potrzebę pielęgnacji własnego ciała, także w sferze cielesności jako nie czegoś chwilowego, tylko tego rozciągniętego w czasie przez całe życie. Czy wręcz sakralną pielęgnację własnego ciała można utożsamiać z gender i transseksualizmem w kontekście ludzkiej miłości? Pamiętać należy, że kobiecość i męskość od dawien dawna były uważane za święte, gdyż były symbolem płodności matki, czyli Natury. Dopiero współcześnie w świecie liberalnym poruszano problematykę geneder, gdy w dawniejszym okresie czasu ów problem gender miał pejoratywne znaczenie i był praktycznie odrzucany społecznie. Człowiek jest istotą energetyczną w całości istnienia. Dla wielu istnieje dobro tylko w umyśle i sercu, gdy w żołądku i cielesności istnieje zło, co wypływa przecież z chrześcijaństwa. W takim sensie umysł i serce należałoby pielęgnować, by to co w żołądku i seksualności zwalczać jako symbol ludzkiej grzeszności – to jest podstawowe nieporozumienie, gdyż przecież energia życiowa istnieje w całym ciele i nie da się z ludzkiego ciała wyrzucić chociażby seksu, który przecież istnieje i będzie istnieć dalej. Seksualność, a więc miłość, jest naszą największą siłą, gdyż dzięki niej wszystko istnieje we Wszechświecie. Nie można mówić tylko o dobru istniejącym w człowieku, zapominając o tym, co jest jego całością w kontekście jego dobra.Tak więc obecnie na wielu stronach internetowych istnieją opracowania na temat poliamorii, widzianej jako moralne zło, utożsamianej jako pewne novum rodem z ziemi amerykańskiej. Czy jednak nasz obraz współczesnej poliamorii, opisywany m. in. w internetowej Wikipedii nie jest czasami wypaczony, zupełnie inny od tego, co nauczyć nas może mądrość przybyła ze Wschodu. Gdy spojrzymy na poliamorię z punktu widzenia religijnego, otrzymamy obraz duchowego bogactwa, który daleki jest od tego, co mogło by nas oddalać od pojęcia dobra.
Poliamoria – miłość, czy zdrada? – oto jest odwieczne pytanie człowieka, zaczerpnięte z nauki, której początki sięgają Dalekiego Wschodu Indii i Chin, a więc pewnego połączenia kultury hinduskiej i buddyjskiej. W takim kontekście można zapytać się dalej o otwarcie się człowieka na świat, czy zamknięcie? Trudno to wszystko pojąć, gdy nie zagłębimy się w to co jest sensem naszego życia chociażby poprzez medytację, czyli wgłębienie się w samego siebie. Gdy jednak weźmiemy się za głębsze znaczenie naszego istnienia, to zrozumiemy, że żyjemy nie tylko na tej Ziemi, ale także we Wszechświecie, który jest naszym domem, ale także jest naszym dobrem. Zacznijmy od Ziemi – naszej doczesnej matki, która dała nam ciało, zdrowo nas żywi, by ostatecznie przyjąć nasze śmiertelne ciało powtórnie do siebie. Ta właśnie Ziemia jest dla nas tą wspaniałą energią, wręcz naszymi energetycznymi korzeniami, dzięki której nasze ciało funkcjonuje w odpowiednim ładzie i składzie. Nasza cielesność to poczucie bycia z sobą w zgodzie z Naturą bez przywiązania do konkretnego miejsca. Jest jednak pewien dodatek – jest nim Wszechświat, którego jesteśmy centrum nie jako egocentryk mający wszystko w nieposzanowaniu, lecz jako ten, który ma być naładowany dobrem i otwartością dla innego człowieka. Poliamoria zakorzeniona od dawien dawna w człowieku, widziana więc będzie jako szacunek dla siebie i innych, szczerość, dawanie innym bezinteresownie, nie czekając na żadną zapłatę. Poliamoria nie musi więc być tutaj utożsamiana tylko z seksem, choć ten seks wpisany jest także w nasze ziemskie życie. Pamiętać należy, że moje życie, a więc tym kim jestem składa się z rozumu, serca, żołądka i tego co cielesne. Tak więc rozumem rozeznaje co jest dla mnie dobre, a co jest złe. Sercem kocham człowieka szczerze, prawdziwie i bez jakiegokolwiek zafałszowania. Moje ciało musi być odżywiane w zgodzie z moją matką Naturą, gdyż także żołądek decyduje o właściwej równowadze energetycznej w ciele, gdzie wszystko jest jednością. Kochać człowieka można długo, a nie tylko na chwilę, dając temu innemu tylko ochłapy szczęścia poprzez komplementy. W poliamorii to ja decyduję kim jestem, jak i to co chcę z tą moją wolnością zrobić, nawet wtedy, gdybym pogubił się w swoich decyzjach. Jakże często zdarzało się w życiu, że głos tych innych był dla nas nieadekwatny, gdyż zakłócał w nas to co było moim pragnieniem. Dlatego powinna istnieć wdzięczność do samych siebie za to co nam się w życiu udało. To wszystko będzie w nas promieniować by znaleźć tych, którzy będą z nami rozmawiać na tych samych rejestrach, którzy zrozumieją nasze troski i kłopoty z zachowaniem tylko dla siebie tego co jest bardzo ważne dla tego innego. Małżeństwo i autentyczna przyjaźń będą miały tutaj swoje poliamoryczne uzasadnienie, nawet wtedy gdy będzie nam brakować tej siły życiowej podczas naszej regeneracji. Poliamoria widziana tylko w kontekście samego seksu jest w takim przypadku zbytnim uproszczeniem szerszego kontekstu sprawy.
Miłość w życiu człowieka jest najważniejsza. Także chrześcijaństwo zauważyło problem miłości we właściwym kontekście. Miłość to ogień, który może być dla człowieka poczuciem ciepła i bezpieczeństwa, ale ten ogień może nas także sparzyć i duchowo wypalić. Wszystko zależy od naszych intencji. Tak więc mogę się zapytać: co ja sobą reprezentuję: jaką mam wizję, czyli ogólnie przyjętą misję, a więc intencję, którą chcę przekazać innym, gdyż to jest moje przesłanie. W kontaktach międzyludzkich najważniejsze jest ustawienie odpowiedniej komunikacji. Mogę odbierać czyjeś emocje, na przykład podłączam się pod czyjeś smutki, albo radości. Tak więc intencja jest komunikacją płynącą ode mnie na spotkaniu z innym człowiekiem: co chcę komuś dać, a co chcę otrzymać (przyjąć dla siebie), przy sczytaniu informacji z otoczenia. Pamiętać należy o pewnej granicy, której w kontaktach międzyludzkich człowiek nie powinien przekraczać (każdy ma prawo do swojej wolności i do swoich przekonań).
Na koniec jeszcze jedno. Mędrcy, którzy szli ze Wschodu, by odwiedzić Jezusa, szli wpatrując się w gwiazdę, która była dla nich przewodniczką. Może właśnie ten przepiękny przykład mądrości ludzi Wschodu będzie także i dla nas jakimś przykładem, by spojrzeć w nowym świetle na pojęcie miłości, którą w Liście do Koryntian opisał św. Paweł. Niech więc pojęcie poliamorii będzie dla nas jakimś wyzwaniem w nowe czasy, by być po prostu dla siebie i innych choć trochę lepszy.