Mężczyzna musi być seksualnie aktywny, zawsze mieć ochotę na seks, nie tylko nie odmawiać, ale aktywnie dążyć i wykazywać inicjatywę, poszukując (z sukcesem!) kontaktów seksualnych.
Cytowany tekst pochodzi z bloga Poly in Poland.
Post-coital depression – uczucie smutku, melancholii i/lub niepokoju, występujące po stosunku seksualnym.
Afterglow – uczucie szczęścia, satysfakcji i odprężenia, występujące po stosunku seksualnym.
Te dwa określenia dobrze oddają to jak różny może być seks. Oczywiście, to pierwsze jest o wiele bardziej znane. I jest znacznie częstszym doświadczeniem wśród mężczyzn.
Dlaczego?
Napisałem, przy okazji kolejnej odsłony dyskusji o pornografii*[2], że męska seksualność jest bardziej zrepresjonowana od kobiecej. To stwierdzenie może wydawać się zaskakujące, ale tylko dlatego, że ta represja jest bardziej ukryta. Generalnie, kobiety – feministki – które mogłyby ją zanalizować, zwykle nie są tym zainteresowane albo wpadają w pułapkę traktowania mężczyzn, jako jednorodnej grupy, albo umyka im część perspektywy. Z drugiej strony, mężczyźni są albo (np: MRAs*[3]) zbyt zajęci szukaniem winy w feminizmie i wyzwoleniu kobiet albo nawet nie są świadomi; lub nie chcą narzekać – bo już samo to oznaczałoby przekroczenie normy i niemęskie zachowanie.
Zresztą, jest co tracić. Wartościowanie męskości wyżej niż kobiecości ma też tę stronę, że o ile kobieta zachowująca się po “męsku” łamie normę, to poza tym zdobywa rzeczy, które są uważane za wartościowe (nawet, jeśli dla niej nieodpowiednie). Mężczyzna, który chciałby sprzeciwić się normom obowiązującym jego płeć, musiałby zrezygnować z uprzywilejowanej roli społecznej. Nic dziwnego, że tak rzadko się to zdarza, a męskość pozostaje bardzo słabo zanalizowana. Jeśli zaś chodzi o seksualność to jest po prostu tragicznie.
Jak to wygląda w praktyce?
To dość proste i powszechnie znane nakazy, normy przypisujące wartość pewnym cechom i zachowaniom. Męskim. Rzeczom, które określają to, czy facet będzie ‘w porządku’, akceptowany, zasługujący na istnienie, WIELE WARTY. Och, jest wiele cech, które są po prostu ludzkie, które mają wartość. Stereotyp męskości zawiera takie, jak powiedzmy odwagę, ale jest też coś, co określa tylko i wyłącznie mężczyzn, a nie ludzi, czyli seksualność*[7]. Bardzo dużą wartość, powiedziałbym, że ponad połowa męskości jest oparta na szeroko rozumianej seksualności.
Mężczyzna musi być seksualnie aktywny, zawsze mieć ochotę na seks, nie tylko nie odmawiać, ale aktywnie dążyć i wykazywać inicjatywę, poszukując (z sukcesem!) kontaktów seksualnych. Oczywiście, muszą być to heteroseksualne kontakty, w których mężczyzna pozostaje w męskiej, aktywnej roli, a przynajmniej nie przybiera w sposób oczywisty pasywnej (można owszem, być zadowalanym oralnie, ale coś stricte BDSM, w roli uległego, to już nie jest wartościowe, wręcz przeciwnie, jest uwłaczające), i obiekt (kobieta) musi być akceptowalnie atrakcyjna, im bardziej – według “obiektywnych” kryteriów, oczywiście, a nie według widzimisię zdawałoby się zainteresowanego mężczyzny – atrakcyjna, tym więcej punktów poczucia własnej wartości.
Dalej. Jeszcze lepiej, jak ma dużego penisa*[4], zaspokaja kobietę, oczywiście tym penisem, i najlepiej jak najdłużej, “przedwczesny” wytrysk to coś niemal tak zagrażającego jak impotencja. (A co to ma wspólnego z realnymi potrzebami partnerki, to już mniejsza o to. Po pierwsze, o tym się nie rozmawia, po drugie facet ma wiedzieć, a nie pytać. Zupełnie mnie to nie dziwi, że mężczyźni traktują porno jak instrukcję, a niby skąd mieliby czerpać tę wiedzę? Przecież rozmawianie otwarcie o pragnieniach w seksie jest taaaakie sztuczne! A edukacja seksualna to przecież powinna być o zagrożeniach, a nie o tym, jak to robić, żeby było fajnie i przyjemnie).
I co najważniejsze – musi z tego wszystkiego czerpać wielką satysfakcję.
To jest najważniejsze. Nakaz przyjemności całkowicie – poza szczęśliwymi zbiegami okoliczności – odbiera możliwość rozpoznania, czy naprawdę się coś lubi, czy nie. Dodajmy do tego inne stereotypowe męskie normy, jak nienarzekanie, niewyrażanie (większości) emocji, a potrzeb emocjonalnych w szczególności, i jasno widać jak tragiczna jest to sytuacja. I dlaczego z dwóch reakcji na seks ta pierwsza jest o wiele częstsza.
A to nie wszystko.
Jest jeszcze przekonanie*[5], że męska seksualność jest niemoralna, że mężczyźni to rozpasane świnie, co myślą tylko o jednym, że kobiecy dotyk jest wartościowy, a męski może tej wartości pozbawić. Że kobieta oddaje w seksie mężczyźnie coś cennego, a on coś pożądanego dostaje. Mężczyźni konsumują tę okropną pornografię, chodzą do prostytutek, zdradzają*[6].
Piękne podwójne wiązanie. Musisz być seksualny, żeby być wartościowy, ale jednocześnie nie możesz taki być, bo to złe i niemoralne. Na dodatek, jeśli uważasz kobiety za ludzi, to jak pogodzić ten pierwszy nakaz z tym, że twoja seksualność jest niebezpieczna i mało wartościowa? Chyba po prostu lepiej przestać uważać kobiety za osoby godne szacunku, łatwiej kogoś zdehumanizować, wtedy łatwiej go (a raczej ją) tym traktować, czyż nie? Czego nie zrobisz, będzie źle. A gdzie w tym wszystkim własne pragnienia, to w ogóle dawno zapomniane.
A jak wygląda prawda?
Przykro mi, wytrysk to nie orgazm. Mężczyźni nie mają automatycznie przyjemności z każdego seksu. Nie każdy orgazm jest tak samo fajny. Nie zawsze chcemy mieć wytrysk i nie musi to być problemem. Nie, nie oddzielamy seksu od emocji, choć wielu z nas musiało się tego nauczyć, bo przecież to takie niemęskie nie chcieć seksu, wiec do diabla z emocjami, trzeba stanąć na wysokości zadania.
Kiedyś zdarzyło mi się nawet powiedzieć na głos mojej przyjaciółce, że pójdę z pewną osobą do łóżka (w odpowiedzi na jej propozycję), bo przecież nie byłbym facetem, gdybym się nie zgodził. Powiedziane na głos brzmiało komicznie, ale przecież to była prawda. A, że to bolesne, że ta osoba nie chciała niczego więcej? Ani słowa o tym, przecież jestem facetem, seks bez zobowiązań to ideał, nie?
Jaki jest tego skutek?
Taki, że mężczyźni nie mogą wiedzieć, czy naprawdę są usatysfakcjonowani z seksu, skoro seks sam w sobie jest dla nich zdobyczą i wartością. Taki, że większość seksu, jaki mają mężczyźni, jest słaba. Gdyby oddzielić wartość „osiągnięcia” i dotyku, to byłby naprawdę niewiele warty.
Cytując pewnego mądrego faceta, którego doświadczenia, jak sądzę, nie są zbyt wyjątkowe: “Mógłbym policzyć na palcach dobry seks, jaki miałem. Zły, to tak z 50-60%. A fatalny seks – taki po którym czujesz się beznadziejnie i ohydnie, mimo “osiągnięcia”, to ze 20%. Reszta to taki sobie seks, który mógłbym woleć od masturbacji, zależnie od mojego nastroju.”
Ale nikt wam tego nie powie, oczywiście. Nikt się nie przyzna.
*[1] Dla ścisłości, będzie tylko o cisseksualnych, heteroseksualnych (lub bi) mężczyznach. Choć w szczególny sposób dotyczy to również mężczyzn homoseksualnych – sztywna normatywność męskiej seksualności wiąże się z tą intrygującą niewidocznością męskiego biseksualizmu: http://www.marksimpson.com/blog/2006/04/26/curiouser-and-curiouser-the-strange-disappearance-of-male-bisexuality/
*[2] Konkretnie, tu: http://www.feminoteka.pl/readarticle.php?article_id=1059 Sformułowanie zresztą nieszczęśliwe, bo wygląda na licytowanie się, kto ma gorzej. Nie wiem kto, i mnie to nie interesuje.
*[3] Nawet nie wspominając o komicznych mitopoetach, czy Men Rights Activists, to ludzie którzy się tym interesują (np: http://www.feministcritics.org/blog/ ) są często zajęci wyszukiwaniem przykładów (czasami trafnych a często nie), jak to mężczyźni mają gorzej, co bywa interesujące, ale jest bezproduktywne. W sumie najbardziej interesujące podejście do tematu prezentuje kobieta, feministka, acz bez teoretycznego przygotowania, Clarisse Thorn, zwłaszcza w swojej już legendarnej serii dyskusji o męskości: http://clarissethorn.com/blog/2011/01/28/manliness-and-feminism-3-rise-of-the-machines/ . Warto by wspomnieć również o recenzji książki C. J. Pascoe przez Thomasa Millara: http://yesmeansyesblog.wordpress.com/2010/01/12/review-dude-youre-a-fag/
*[4] A przynajmniej średniego. W ogóle w męskości ważniejsze jest, żeby nie popełnić błędu, i nie mieć żadnych dyskwalifikujących braków, żeby spełnić pewne minimalne kryteria, które udowodnią, że mężczyzną jesteśmy, niż ponadprzeciętne osiąganie tylko niewielu z nich. Trochę to tajemnicze, jakby trzeba było się odróżnić od reszty istot, kobiet, dzieci i wszystkich innych?
*[5] Po części prawdziwe, a po części nie – większość sprawców – z wyjątkiem pedofilii – przemocy seksualnej to mężczyźni. Z drugiej strony, przygniatająca większość sprawców to stosunkowo niewielka grupa mężczyzn: http://yesmeansyesblog.wordpress.com/2009/11/12/meet-the-predators/
*[6] Nic dziwnego, że pornografia wygląda tak a nie inaczej. Czego miałby chcieć mężczyzna, który z jednej strony ma mieć ten seks, a z drugiej te jego pragnienia są niewłaściwie? Braku potępienia, kobiet, które zrobią wszystko, czego by nie chciał z uśmiechem na ustach, oczywiście. http://yesmeansyesblog.wordpress.com/2011/03/03/gender-differences-and-casual-sex-the-new-research/ . Postrzeganie seksu w kategorii czegoś, co kobiety dają mężczyznom, co im sprawia przyjemność, a dla nich jest potencjalnie emocjonalnie kosztowne oczywiście jest wiktoriańską bzdurą.
*[7] Muszę to wyjaśnić – bo da się to odczytać jako stwierdzenie, że seksualność określa tylko mężczyzn a kobiety to w ogóle seksualności nie mają (na co zwróciła uwagę Zuljetka w komentarzach na blogu Navairy). Zamierzałem powiedzieć, że są cechy – takie jak na przykład odwaga – które są płciowo jeśli nawet nie neutralne to mogą swobodnie określać osoby obu płci bez poddawania w wątpliwość ich identyfikacji, i też często mają podobne znaczenie (akurat w stereotypie odwaga mężczyzny może polegać na czymś innym niż kobiety, ale nie jest tak zawsze, również w tym wypadku). Ale męska seksualność odnosi się do mężczyzn a nie kobiet – i właśnie takie rozumienie seksualności jest istotne dla pojęcia męskości. W skrócie, powinienem po prostu postawić przymiotnik “czyli MĘSKA seksualność”, i byłoby jasne. Oczywiście kobiety mają swoją seksualność, i istnieją również stereotypowe kobiece role seksualne (jakżeby inaczej!).
Świetny artykuł!
ciekawy tekst, z wieloma obserwacjami się zgodzę, ale jak na pretendujący do (popularno) naukowości ma jeden poważny mankament. główna teza — mężczyźni czują się po seksie znacznie częściej ch..owo, niż świetnie, opiera się na „wszyscy wiedzą” („oczywiście”). no i na cytacie z „pewnego mądrego faceta” 😉 a można by zacząć od „mam wrażenie…”, tylko wtedy artykuł brzmiałby od początku jak felieton i łatwo byłoby się do tego „wrażenia” przyczepić. ja nie sądzę, że jest to jakieś przeważające zjawisko, sam mam 99% bardzo pozytywnych wrażeń postkoitalnych (lucky me :)) ale też nie uważam, że jestem w tej kwestii blisko normy, nie gadam o tym z innymi mężczyznami, po prostu opieram się na intuicji. chętnie poczytam badania. ale dodam też, że, zajmując się komunikacją społeczną, wiem dobrze, jak trudno jest rzetelnie badać sferę przeżyć seksualnych. często usłyszymy to co badany „chce powiedzieć”, a nie to co jest blisko prawdy. i tu też wchodzą stereotypy płciowe, ale też zwykłe konstruowanie wspomnień w swojej głowie. jeżeli 100 razy było super a raz bardzo, ale to bardzo ch..jowo i to jest świeże doświadczenie, wiele osób przyjmie narrację smutnej ofiary za swoją i zaznaczy „bardzo często”, będąc pod wpływem tej emocji. ale tematyka jest ciekawa i faktycznie zakłamana i zawoalowana. bardzo słuszne jest rozróżnienie między orgazmem a wytryskiem, ale myślę, że bardziej wartościowe byłoby mówienie o głębi orgazmu, jakości orgazmu, niż zerojedynkowe (o jego braku, bądź nie). przyjemność fizjologicznego rozładowania napięcia w czasie wytrysku pojawia się chyba prawie zawsze (ale nie mam badań ;D). jest ona ważnym składnikiem męskiego seksu (i masturbacji). pytanie jak długo trwa ta przyjemność i jak się integruje z emocjami. może trwać dosłownie sekundę, a reszta (przed i po) — być męką.
poza tym, to właśnie ta (obowiązkowa) satysfakcja jest wątpliwym elementem konstruowanego tutaj stereotypu męskiej seksualności. ja myślę, że to właśnie jest „niemęskie” rozważać przyjemność lub satysfakcję z seksu. „przeleciałem ją, koniec tematu” 😉
takie dyskusje są potrzebne, ale przyznam, że boję się wchodzić na fora dla facetów. chyba mam stereotypowe wyobrażenia 😀