Projekt „Uniesienia spódnicy” urodził się jeszcze w 2010 roku, gdy tylko skończyłam pisać swój pierwszy ebook, „Sekretnik”. Ale wzięłam się do pisania dopiero w 2014. W początku marca dostałam w drukarni wycenę na druk i zobaczyłam, że nie jest to tania książka… Tysiąc egzemplarzy miało mnie kosztować +- 30 tys. zł (w zależności od liczby stron – trochę mi się jeszcze rozrosła i przekroczyłam magiczną liczbę 448, składek kolorowych itp.), i wiedziałam, że jedynym sposobem na to, aby zmaterializować książkę, jest poproszenie dobrych ludzi o pomoc. I ta pomoc przyszła w ciągu ostatnich tygodni… czasu nie najłatwiejszego przecież z powodu i lęków, i utrudnień, i zatrzymania się systemu, który znamy… Gdy siedziałam padnięta nad ostatnimi poprawkami i miałam wszystkiego dość, kątem oka zobaczyłam, że ktoś wpłacił wsparcie na zrzutkę wartości 1 zł. Coś się we mnie poruszyło. Radość, wdzięczność. Pomyślałam, że może ta osoba, która wpłaca 1 zł robi to, bo nie ma środków na koncie, ale chce mnie wesprzeć? Naprawdę poczułam wsparcie! Dziękuję za każdą złotówkę, za każdą kupioną książkę, każde udostępnienie. Ta książka to dzieło zbiorowe. Wspólnotowe. Dzięki tej wspólnocie ona jest. <3 Dostaję też info od dziennikarek i dziennikarzy, którzy mają próbny wydruk, że podoba się, ale teraz piszą tylko o wirusie… Mam nadzieję, że po fali wirusa przyjdzie i fala unoszenia spódnic! 🙂
Chcę jeszcze napisać, że wczoraj wieczorem moja koleżanka Ewa napisała na swoim fb: „Taka szansa na kopnięcie patriarchatu z półobrotu naprawdę rzadko się zdarza – nie strać jej! Szczególnie, że teraz możesz to zrobić bez strzepywania brokatu.” – udostępniając zrzutkę. Uśmiałam się i poczułam wdzięczność. Tyle osób ją udostępniło, na tę chwilę została udostępniona 883 razy.
A Anna Grodzka, reklamując zrzutkę na swoim fb, napisała: „Nooo! Jeśli jakieś dzieło jest tak szczere i odważne, tak prowokujące i tak inspirujące, tak kobiece i tak dla wszystkich, tak przełomowe i tak wkurzające konserwę – to koniecznie trzeba je wesprzeć! Przekazuję skromne emeryckie datki z radością.” I tak mi się skojarzyło jedno z drugim… konserwa z patriarchatem i z brokatem… 🙂
Piszę to wszystko, żeby też podkreślić, jak wiele dobra przypłynęło do mnie przez zrzutkowe dwa tygodnie. Pierwszy raz w życiu poprosiłam ludzi o pieniądze – i od razu o 30 tys. Oczywiście usłyszałam też, że za drogo, że się nie znam na cenach, że przepłacam, że tej książki na pewno nie kupią, bo tylko marnuję papier… Pełen wachlarz reakcji! Ale efekt jest cudowny – mogę drukować! Wspólnota mi ten druk zleciła. A ja, aby wszystko poszło dobrze, gdy zbiórka stanęła… prosiłam o wsparcie przodków, prosiłam też ducha Michaliny Wisłockiej, Ireny Krzywickiej, Boya Żeleńskiego – i chyba mi pomogli. 🙂 Bo pieniądze są. 🙂 Teraz tylko muszę się zmieścić w tej kwocie ze wszystkimi dodatkowymi stronami i ilustracjami. 🙂
A piszę o wspólnocie, bo ten czas zarazy pokazuje, jak bardzo wspólnota „robi nam życie”. Na klatce bloku, w którym mieszkam, sąsiad spod szesnastki wywiesił karteczkę, że jak ktoś z seniorów potrzebuje zakupów czy czegoś, to on chętnie pomoże. To właśnie jest wspólnota.
Mimo że oficjalnie zebrałam 30 tys. i zrzutka widnieje jako zakończona, wciąż jeszcze można dorzucić swoje wsparcie a tym samym zamówić książkę – kliknij tu.