Wywiad z Alexandrem Potockim, właścicielem kultowego sklepu sexshop.com.pl oraz kulturalnej marki Annmarié Lov
Artykuł sponsorowany
Voca Ilnicka: Jesteś fascynatem erotyki i jeździsz z targów na targi, co szalonego ostatnio widziałeś?
AP: Już mówię. Na ostatnich targach spotkałem Chińczyków, którzy sprzedają dość specyficzne kulki gejszy. Zresztą, mam je w samochodzie, mogę Ci udostępnić do testów. Wkładasz kulki do waginy i zaciskasz mięśnie. Nie dość, że aplikacja na telefon mierzy i zapisuje Twoje wyniki, to jeszcze tymi zaciśnięciami możesz sterować postacie na ekranie. Możesz też w apkę wpisać pytanie o taki region Chin, w którym kobiety mają najmocniejsze waginy i bach! Po chwili masz to na wykresie. Chwalą się, że sprzedali już ze160 tysięcy tych kulek.
VI.: Lelo chyba zrobiło coś podobnego, ale bez tego sterowania waginą i wykresów… <śmiech>
AP.: Azja to trochę inny rynek. Tak samo wibratory w Japonii mają zupełnie inne formy niż u nas. Chociaż może się wydawać, że to niby to samo. Różnią się także rozmiarem, bo i japońscy mężczyźni mają inne rozmiary. Ale te zabaweczki uroczo wyglądają. Dziewczyny, które przychodzą do sklepu (Ann Marie Lov – przy. VI), zauważają, że niektóre gadżety są aż duże. Więc dla nich te japońskie będą wtedy w sam raz.
Japońska jakość i estetyka?
Ja już jestem tak długo w tym biznesie, że pamiętam czasy, kiedy te zabawki, które dziś uważamy za nieestetyczne, szły jak świeże bułeczki, bo innych nie było. No i pierwsza marka, która się zmieniła, to był Sinfive. Nawet teraz, jak się spojrzy na pudełka Sinfive, to one się wiele nie zmieniły przez lata, a były takie już w 2002! Jeszcze materiał był nie ten, jeszcze inne kształty, ale pudełka już mieli. A potem marka średniej klasy, Toy Joy, wprowadziła swoje pudełka.
Ładne?
Ach, to jest cała historia! No więc jest rok 2002, przychodzi Toy Joy, patrzymy na opakowania, a tam motylki. Wyobrażasz to sobie? W czasach, gdy wszystkie opakowania pokazywały narządy płciowe w stanie gotowości, a człowiek, jak zdejmował coś z półki, to od razu wiedział, do czego to służy? Mówię: Jezu, motylki, kwiatki, różyczki, przecież klient tego nie zrozumie! <śmiech>
I zrozumiał?
Ludzie bardzo dużo rzeczy rozumieją i nie trzeba im tłumaczyć. Toy Joy wyglądał ładnie, osobiście mi się to bardzo podobał, ale obawa była. W ogóle dziwi mnie, że ta estetyka pojawiła się tak późno. Bo to było w Holandii, a Holendrzy na estetykę mieli zapotrzebowanie od setek lat. Wystarczy spojrzeć na ich domy, na to, co mają w oknach. Holendrzy są hipsterami i daleko dalej to sięga, niż słowo hipster. A te nowsze marki, które znamy dzisiaj, pojawiły się razem z Facebookiem i Youtubem. To jest całkiem świeża sprawa.
To jak drzewniej bywało?
W 2006 zrobiliśmy Ann Marie w lekko francuskim stylu. Lokal był w bardzo ładnej kamienicy. 110 metrów. Mieliśmy 500 metrów półek. I wymyśliłem, żeby dodać tam książki, a tego nigdzie nie było. Znajomi stwierdzili, że zwariowałem, no bo kto będzie kupował książki w sexshopie? Ale były i szły, sprzedawały się świetnie. Chciałem książki, chyba głównie dlatego, że ja sam mam dużą bibliotekę osobistą. Uważam, że jednak ludzie czytają w Polsce dużo, także o seksie i nie myślę o gigantycznym nakładzie „50 twarzy Greya”, ale np o „Kulturowej historii masturbacji” Thomasa Laqueura, to była bardzo popularna pozycja i po zakończeniu nakładu, było zaskakująco wiele zapytań o jej dostępność, co też świadczy wybitnie o tym, że seks interesuje nas w sposób intelektualny, to jest arcyciekawa książka o historii i kulturze, polecam.
Czyli otworzyłeś mały komis?
No nie, trochę inne rzeczy trzymam w biblioteczce. <śmiech>
Akurat. Widzę, co tutaj leży. Pierwsze słowo tytułu: seksualność.
Podpuszczam Alexandra, który przyszedł na spotkanie, jako znak rozpoznawczy trzymając dwie książki.
A, to zbieg okoliczności, bo to książka z dziedziny historii sztuki. Zresztą, świetna jest też sprawa z tymi dziełami sztuki: kiedy się przyjrzysz, to widzisz, że dzieje się tam coś podejrzanego, ale ani nikogo o to nie zapytasz, bo wyjdziesz na jakiegoś wariata, ani też nigdzie o tym nie przeczytasz. <śmiech> Twórcy zawsze byli pełni fantazji i pozwalali sobie na żarty. Nawet jeśli ich dzieła były wymalowane na ścianach kościoła. W różnych okresach było różnie, bo była inkwizycja, która nawet za pokazanie gołej łydki potrafiła kogoś wezwać na przesłuchanie. Ale nawet w dekoracjach kościołów poukrywane są rzeźby lekko sprośne, zazwyczaj są wysoko, żeby ich od razu nie było widać, ale są. Temat seksualności wszędzie musi zagościć, bo inaczej nikogo by na świecie nie było, gdyby nie te nasze popędy.
Wróćmy do wspominek…
Kiedyś sprzedawało się dużo filmów erotycznych. A dziś ludzie wydają się tym wręcz zdegustowani. Nawet DHL średnio lubił te nasze produkty dostarczać, chociaż to niemiecka firma. Filmy to kiedyś była 1/3 sprzedaży. Ale potem przyszedł moment kryzysu i klienci, którzy wcześniej robili u nas zakupy za 7, 8 tysięcy – pobankrutowali.
Jako przedsiębiorca chcę podkreślić, że jako marka coś wnieśliśmy na ten polski rynek. Zależało nam, żeby gadżety były najfajniejsze, dostępne, szybko dostarczone. Czas dostawy jest zoptymalizowany, zamawiasz dzisiaj, jutro masz paczkę. Dla mnie nie tylko Ann Marie, ale i sam sexshop.com.pl jest marką. Jest też rozpoznawalny na Zachodzie.
Jakieś inne zasługi w walce polską o erotykę? <śmiech>
Z powodu zainteresowań estetycznych, lubię mnie gadżety, które są ładne. Kupuję je wszystkie seriami. Nawet nie tyle kierując się funkcjonalnością, ale wszystko, co mi się podoba, ma miły materiał i jest przyjemne, nawet jako rzeźba. Więc gdy w końcu inni się połapali, że to można sprzedawać, to u nas w sexshop.com.pl już to było. Szacuję na podstawie danych z hurtowni, że 1 na 3 zabawki sprzedawana w polskich sex shopach internetowych (wyłączając Allegro) jest wysyłana przez sexshop.com.pl i annmarie.pl. Przez 12 lat działalności wprowadzonych fizycznie zostało do oferty 20 297(!) produktów. Obecnie w ofercie online jest „tylko” 5533 modeli, to jest około 300 regałów magazynowych.
A co prywatnie lubisz najbardziej?
Meble z działu BDSM. To mi się kojarzy z takim przyjemnym angielskim stylem.
Z angielskim? <śmiech>
I te maski, te wszystkie przebrania – to jest bardzo teatralne. A stroje są nawet trochę baśniowe. Można odpocząć od zwykłej rzeczywistości.
Chcesz coś dodać?
Zależy mi na tym, żebyś napisała, że nie jestem złym człowiekiem. <śmiech> I że staramy się robić wszystko jak najlepiej, jak najlepiej klienta obsłużyć, że sprawdzamy marki, jakość. Dziennie mamy 20 nowości. Jesteśmy ponad 10 lat na rynku, produkowaliśmy filmy i bieliznę, że naprawdę się znamy na tym, co robimy. I że będziemy mieli ekscytująco wielki nowy magazyn.
Napisać Ci, że będziecie mieli bardzo duży magazyn? Wiesz, że to portal o seksie a nie o ekonomii? <śmiech>
Ja myślę, że wśród kobiet, które czytają Twój portal, jest sporo przedsiębiorców, bo jest dużo małych firm i że one wbrew pozorom się takimi rzeczami interesują. Wszyscy powinni się zajmować ekonomią, bo to jest powiązane. To chyba mówił Marks, że ekonomia jest kręgosłupem kulturalnym, że jeśli nie ma ekonomii, a ludzie są biedni, to nie ma kultury. I wiele dziewczyn, które czytają, jest zaangażowanych w procesy ekonomiczne, i takie rzeczy je interesują.
A część związana zawodowo z ekonomią jest najbardziej zestresowana. Aż muszą użyć kajdanek czy wibratora, bo inaczej nie wytrzymają społecznej presji bycia na przodzie tego peletonu. <śmiech>
Alexander Potocki: biznesmen, podróżnik, pisarz, producent filmowy, fotograf. Właściciel największego polskiego sex shopu internetowego oraz sieci kulturalnych sklepów erotycznych Annmarie Lov.