Marty Klein
To deser, nie danie główne.
W porządku, to było aż pięć słów. Jednak wyznaczanie orgazmu jako celu w seksie jest problemem z dwóch powodów:
• utrudnia osiągnięcie orgazmu;
• pomniejsza znaczenie wszystkich seksualnych aktywności, które nie prowadzą do orgazmu.
Orgazm generalnie trwa około, powiedzmy, dwóch, pięciu, dziesięciu sekund. A seks, od momentu zrzucania z siebie ubrań do momentu kiedy powiecie „Było miło” i sięgniecie po swojego smartfona, zajmuje około, powiedzmy, dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu minut. To oznacza, że orgazm stanowi jeden .procent, jeśli nie mniej, całego czasu poświęconego na seks. Wyznaczanie tego jednego procentu jako celu całej gimnastyki wydaje się dosyć głupie. I naprawdę nie warto się nim przejmować.
Niektórych ludzi seks trochę nudzi i mają nadzieję, że bajeczny orgazm jakoś wynagrodzi im to doświadczenie. To tak, jakby jeść w restauracji, gdzie krzesła są niewygodne, obsługa zła, a jedzenie marne – i żywić nadzieję, że deser będzie tak wspaniały, iż dzięki niemu całe to frustrujące doświadczenie się opłaci.
Cóż, nie wynaleziono jeszcze tak dobrego deseru, ani też nie wynaleziono tak dobrego orgazmu. Jeśli seks wywołuje u was poczucie osamotnienia, ból głowy, dezorientację co do uczuć partnera, jeśli sprawia fizyczny ból lub jest pełen uników i wykrętów, żaden orgazm na świecie nie uczyni tego doświadczenia wartym zachodu.
W takich warunkach możecie nawet w ogóle przestać doświadczać orgazmów.
Lepszy model? Podczas seksualnego zbliżenia róbcie rzeczy, które sprawiają wam przyjemność. Ekscytujcie się, dogadzajcie sobie i partnerowi. Włączajcie w to orgazm, jeśli chcecie. Ale uprawiajcie miłość tak radośnie, że nawet jeśli nie będziecie szczytować, będziecie mieli poczucie, że to był dobrze spędzony czas.
Fragment tekstu pochodzi z książki Inteligencja seksualna, s. 91-92.