Voca Ilnicka na kobieta.gazeta.pl
Miałaś orgazm? Nie. To co się mówi? Przepraaaaszam.
Jeszcze sto lat temu kobieta, która go przeżywała, była nienormalna. Czy dziś nienormalna jest ta, która go nie ma? Orgazm, który ma nam służyć, stał się naszym obowiązkiem. Internet zapełniły artykuły pt. „Jak udawać orgazm, tak żeby on nie zauważył?” i dyskusje, czy udawać, czy nie udawać oraz – jak udawać najlepiej, bo przecież „każda kobieta wie, że czasem trzeba”.
A ja też jestem kobietą, ale nigdy w życiu do głowy mi nie przyszło to, że muszę udawać orgazm. Po co? Dlaczego? I tak sobie myślę – że my, kobiety, niczego nie musimy. Może czasem tylko chcemy pooszukiwać, bo brak nam śmiałości, żeby powiedzieć prawdę lub też jesteśmy już tak wytresowane, że fakt, iż nie miałyśmy orgazmu, uznajemy za osobistą ujmę, plamę na honorze i braki w kobiecości – tak, jak w tym głupim dowcipie, zacytowanym na początku. To już lepiej mieć chyba krzywe nogi niż brak orgazmu. Bo co sobie o nas pomyślą? Że jesteśmy zimne, wybrakowane, nienormalne po prostu.
Seks zredukowany do orgazmu
Seks. Ach – seks. Namiętność, pożądanie, krew pulsująca w żyłach, pocałunki, objęcia, szepty… Śmiech, świntuszenie, intymne rozmowy, poczucie bliskości, gra w dominację i uległość, odgrywanie ról, szybkie numerki lub całe weekendy spędzane w łóżku – naprawdę, nie ma potrzeby zadawać pytania: czy to chodzi tylko o orgazm? Dlaczego więc, skoro wiemy, że chodzi o coś więcej, redukujemy go tylko do orgazmu? Brak nam chęci poświęcania sobie czasu? Jesteśmy sfrustrowane tym, że orgazmu nie mamy prawie w ogóle, więc pragniemy go tak bardzo? Czy może czujemy presję, bo każdy mówi nam tylko: orgazm, orgazm, orgazm. Gdy dziwna nie jest nawet kobieca ejakulacja, „zwykły” orgazm wydaje się już prawie obowiązkiem. A mimo wszystko możemy nie ulegać i nie udawać. Przecież nie każdy jeden stosunek kończy się lub zaczyna orgazmem. Jeśli przyzwyczaimy się do tego, że możemy mieć radość i satysfakcję z seksu, także wtedy gdy żadne z nas nie ma orgazmu, ciśnienie na orgazm opadnie. Kiedy orgazm staje się obowiązkiem, seks nie jest już żadną przyjemnością.
Kogo oszukujemy?
Udawanie orgazmu to wielkie oszustwo czy niewinne kłamstewko? Myślę, że każdy postrzega to inaczej, a i punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Są sytuacje, w których udawanie orgazmu to być może najlepsze rozwiązanie, ale sądzę, że to sporadyczne przypadki. Jeśli uciekamy się do oszustwa, to musimy mieć tego świadomość. Co innego oszukać raz, a co innego oszukiwać ciągle. Co innego oszukać obcego, a co innego oszukać ukochaną osobę, która nam ufa. Warto też zastanowić się nad powodami. Czy udajesz, żeby mu zrobić przyjemność? Czy masz już dość i chcesz, żeby on skończył? A może zrobiłaś to raz i tak już zostało, bo twój partner nabrał przekonania, że nie musi niczego robić, a ty i tak krzyczysz z rozkoszy? A może boisz się, że jeśli nie będziesz mieć orgazmu, to on uzna, że jesteś oziębła? Albo tego, że jak ty nie będziesz przy nim krzyczeć i omdlewać, to on sobie znajdzie jakąś gorącą panienkę, która będzie mu dostarczać takich atrakcji za każdym razem? A może naczytałaś się kolorowych gazet i uważasz, że musisz mieć orgazm za każdym razem, a jeśli go nie masz, to znaczy, że coś z tobą nie tak?
Nie będę twierdzić, że udawanie jest dobre lub złe. Każdy może rozpatrzyć to sam. Dla mnie wszelkie udawanie jest po prostu nieopłacalne. Dlaczego mam utwierdzać kogoś w przekonaniu, że daje mi orgazmy, kiedy tak naprawdę jest tak kiepsko, że muszę go okłamywać, lub tak beznadziejnie, że zrobię wszystko, aby już to zakończyć? Udając, szkodzę po pierwsze sobie. Udaję, więc on się nie stara, nie stara się, więc nigdy nie będzie lepiej. Błędne koło się zamyka.
On musi poczuć się lepiej
Wiele kobiet zadowolenie swojego mężczyzny przedkłada nad szczerość i swoją własną przyjemność. Często twierdzimy, że udajemy, aby on poczuł się lepiej. A jak ty byś się czuła, gdyby nagle się okazało, że jesteś stale oszukiwana przez kogoś, komu ufasz, i dla kogo się starasz? Być może jesteśmy „litościwe”, „wyrozumiałe”, „chcemy naszych kochanków dopingować”, „wynagradzać jękiem” itd. – ale czy (zakładając, że robimy to dla ich dobra), gdy nasze oszustwo się wyda – nie będzie im gorzko i przykro? Czy budując na kłamstwie, możemy zbudować coś wartościowego? A może tak naprawdę nie robimy tego dla nich, tylko dla siebie? Żeby nie słyszeć wyrzutów, żeby nie musieć przeprowadzać długich rozmów i pracować nad własnym życiem seksualnym i relacją z partnerem? A może przeczuwamy, że w obliczu problemu nasz związek się rozpadnie? A może gdzieś w nas jest głębokie przekonanie, że nie zasługujemy na satysfakcję, a ciało kobiety istnieje tylko po to, żeby mężczyzna mógł czerpać z niego przyjemność?
Być może dla wielu kobiet niespodzianką będzie to, że i mężczyźni czasem udają. Jak oni mogą to robić? Przecież się nie da! Przecież byśmy zauważyły! Po co to robią – nie mogą zwyczajnie powiedzieć, że nie chcą? A jednak udają… I oczywiście, że się da. Skoro my z powodzeniem od lat udajmy, to i oni mogą. Skoro oni się nie poznają, to i nam pewne szczegóły mogą umknąć. I tak gra w udawanie toczy się dalej. Udajemy, powodowani bardzo różnymi pobudkami. A potem wszyscy wokół mają wrażenie, że musimy być tacy szczęśliwi i spełnieni, bo przecież zawsze mamy orgazm. Szkoda tylko, że udawany.