de99ial.
Nie… Na… Wi… Dzę… Cię!
Krzyczałam, na ile pozwalała mi sytuacja.
Kilka tygodni temu mieliśmy kłótnię. Poważną. Zaczęło się niewinnie, od jakiejś pierdoły, ale z nie do końca wiadomych mi powodów cała sytuacja uległa niesamowitej eskalacji. I nawet nie wiem kiedy opuściłam mieszkanie pełna furii, gniewu i żalu do niego. Miałam umówione spotkanie z przyjaciółkami, Moniką i Zuzą, dwie świetne babki, na których zawsze mogłam polegać. Wszystkie kryłyśmy się wzajemnie, wszystkie się wspierałyśmy i wiedziałam, że tym razem też mi pomogą.
Byłam wściekła, chciałam go zranić. Postanowiłam, że dam dupy jakiemuś przypadkowemu gogusiowi, gładkiemu, wygolonemu paczkarzowi z siłowni, którego wszystkie elementy osobowości nastawione są na jeden cel – wyrywanie lasek. Dziewczyny mnie nie powstrzymywały, nie oceniały. Wiedziały w jakim związku jestem. On sam mnie zaskoczył. Pamiętam to bardzo dobrze, na samym początku naszego wspólnego funkcjonowania powiedział mi coś. Był bardzo poważny i stanowczy, wiedział co mówi, był w pełni świadom tego, co mówi. Powiedział mi:
– Chciałbym abyś o czymś wiedziała. Jak wiesz stawiam na otwartą komunikację i nie lubię podchodów. Zależy mi na tobie, bardzo. Podobasz mi się. Bardzo. Wiem i czuję to w swoim wnętrzu, że mamy razem szansę na coś wielkiego, coś wspaniałego. Nie chcę stracić tej szansy, więc ze swojej strony zadbam o nią najlepiej jak potrafię. Musisz wiedzieć, że tylko jednej rzeczy nie będę umiał wybaczyć. Zdrady. Ale posłuchaj mnie bardzo uważnie. Zdrada to nie kontakt fizyczny, który w niektórych wypadkach jest nawet czymś na poziomie fizjologicznym. Zdrada to sytuacja, w której taki kontakt dotyka czegoś bardzo głęboko w tobie, to sytuacja, która dotyka emocji. Oboje wiemy, że jeśli będziesz chciała uczynić skok w bok to ja ciebie nie będę umiał zatrzymać. Podobnie ty mnie. Jedynymi osobami mającymi wpływ, realny jesteśmy my sami. I jeśli ulegniesz fizycznej słabości, bo takie coś może się zdarzyć, wybaczę ci. Nie oczekuję tego, że będziesz myśleć podobnie, ale chcę abyś rozumiała jak ja myślę. Fizjologiczny pęd, coś fizycznego mnie nie zrani, nie dotknie na tyle abym nie umiał sobie z tym poradzić. Ale zdrada, ta prawdziwa, ta dotykająca twego wnętrza, twych emocji… Czegoś takiego nie będę umiał wybaczyć. I chciałbym abyś była świadoma, że jeśli mnie zdradzisz kiedyś się dowiem. Nieważne w jakiej sytuacji życiowej będziemy, w momencie w którym dowiem się, że mnie okłamałaś na ten temat, nasza relacja się skończy. Niezależnie od wszystkiego.
Pamiętałam jego słowa. Był bardzo poważny, znaczyło to dla niego wiele. Ale jednocześnie byłam podniecona. Dał mi pozwolenie na skoki w bok, pod warunkiem, że nie będą osobiste.
I dziś postanowiłam skorzystać z tego przywileju. Nie rozważać, ale skorzystać.
Wróciłam nad ranem, byłam w lekkim szoku. Nie do końca rozumiałam co się stało i ciągle się w siebie wsłuchiwałam. Do tego on nie zadzwonił ani razy, nie napisał żadnego płaczliwego czy kategorycznego smsa, nie dzwonił do moich psiapsiółek z pytaniami co robię albo gdzie jestem. Pozwolił mi być tam gdzie chciałam być i pozwolił mi być bez siebie. Naprawdę cieszyłam się z tego, że nie pozwolił kontrolującemu wariatowi wyjść z siebie.
Ale teraz czekała nas rozmowa.
Weszłam do ciemnego pokoju. Spał. Zaświeciłam małą lampkę nocną i usiadłam na skraju łóżka, przyglądając mu się. Był taki spokojny. W pewnej chwili otworzył oczy i spojrzał na mnie.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam cicho – To ważne.
– Daj mi kilka minut, muszę się do końca obudzić. – powiedział wychodząc z łóżka. Poszedł do łazienki. Po kilku minutach wrócił. Usiadł przy mnie.
– Słucham.
Na początku nie wiedziałam jak zacząć. Czekał cierpliwie, nie poganiał mnie, nie irytował się. Po prostu czekał spokojnie na to co mu chciałam powiedzieć.
– Kiedy dziś poszłam na spotkanie, chciałam zrobić… coś. Chciałam skorzystać z pozwolenia jakie mi dałeś. Chciałam dać się komuś wyrwać i dać się przelecieć w kiblu. Do tej pory rozważałam ze dwa albo trzy razy czy chcę skorzystać z tej możliwości jaką mi dałeś, ale tylko rozważałam. Do dziś. Dziś chciałam.
Pauza. Nie popędzał mnie. Czekał, spokojnie. Na pewno nie było mu łatwo, ale bardzo się cieszę, że był taki jaki był. W „normalnej” sytuacji już dawno byśmy się obrzucali epitetami, ale nie z tym mężczyzną.
– Byłam w klubie i rzucił mi się w oczy jeden taki gładki goguś. Znasz typ, na pewno. Taki dyskotekowy łowca, pachnący, wystrojony, czarujący powierzchownie, dowcipny i tak dalej. Słodkie słówka i inne chwyty, powie cokolwiek aby zaciągnąć dziewczynę w ustronne miejsce i przelecieć. Tego sobie wybrałam.
Znowu pauza. Obserwowałam go. Bałam się. On cierpliwie czekał.
– Bajerowałam go, kusiłam, podpuszczałam… Aż w końcu poszliśmy razem do toalety. Zaczęliśmy intensywnie. Obrócił mnie tyłem do siebie. Poczułam jego dłonie na pośladkach, poczułam jak próbuje ściągać mi majtki, poczułam jego sterczącego penisa, myślałam „teraz będzie miał za swoje” i… Nagle wszystko minęło. Minęło podniecenie, minęła chęć odwetu i skrzywdzenia ciebie. Nagle zrozumiałam, nagle do mnie dotarło, że to właśnie byłaby zdrada. Gdybym to zrobiła zraniłabym twoje uczucia, zraniłabym ciebie a przez to i samą siebie. Zrozumiałam, że to to dotknęłoby uczuć, nie tylko moich. I nie zrobiłam tego.
Cisza. Przełknął ślinę i zapytał.
– A… goguś nie miał nic przeciwko?
– Miał, ale jak tylko poczułam, że może chcieć zrobić coś wbrew mnie, złapałam go za jaja, ścisnęłam z całej siły i uciekłam stamtąd.
– To dobrze – odrzekł.
Przysunął się do mnie i wziął mnie w ramiona. Przytulił mnie niesamowicie ciepło. Poczułam, że stało się coś ważnego, bardzo ważnego.
– Cieszę się – szepnął.
To był dzień, w którym zrozumiałam czym jest zaufanie.
– Nie… Na… Wi… Dzę… Cię!
Krzyczałam na ile pozwalała mi sytuacja. Czułam nadchodzący, potężny orgazm, odbierający świadomość. Przylgnął do mnie całym ciałem.
Kroiłam warzywa na sałatkę. Powoli i metodycznie, w pełni skupiona. Dlatego go nie usłyszałam. Zaskoczył mnie, w pierwszej chwili się przestraszyłam, ale jego dotyk szybko mnie uspokoił.
Poczułam jego usta na karku, a potem na szyi. Poczułam jego dłonie na swojej talii i udach. Poczułam przez ubranie jego nabrzmiałe prącie nacierająca na pośladek i ześlizgujące się do nim do krocza. Oboje byliśmy lekko ubrani, dlatego mogłam czuć go tak dobrze. Naprałam na niego biodrami, zakołysałam. Zamruczał mi w ucho.
– Może zrobisz sobie małą przerwę? – usłyszałam, a potem poczułam jak mnie kąsa w małżowinę.
– Głupek – powiedziałam ze śmiechem – Czas ucieka a tu prawie nic niegotowe.
Ale pozwalałam mu na to co robił. Czułam jak rośnie we mnie podniecenie. Pokazywał mi sobą jak działam na niego i podobało mi się to. Pokazywał mi, że moje za szerokie biodra dla niego są idealne. Pokazywał, że uda, które zawsze uważałam za za grube i zbyt masywne, na niego działają niesamowicie pobudzająco. Pokazywał mi, jak działam na niego i kim jestem w jego oczach.
– Później… Wieczorem – wydyszałam – Pozwól mi skończyć to co robię.
– Dobrze – naparł na mnie jeszcze raz, pogładził biodro i udo po czym odszedł.
Zostawił mnie w kuchni nad warzywami do sałatki, drżącą, z przyspieszonym oddechem, ale i uśmiechniętą. Lubiłam ten dreszcz, lubiłam kiedy pokazywał mi kim dla niego jestem.
Wrócił i bez słowa zaczął pomagać przy jedzeniu. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
To był dzień, w którym zrozumiałam, że dla niego zawsze będę piękna.
– Nie… Na… Wi… Dzę… Cię!
Krzyczałam na ile pozwalała mi sytuacja. Czułam nadchodzący, potężny orgazm, odbierający świadomość. Przylgnął do mnie całym ciałem. Chciałam tego. Chciałam aby poczuł ten orgazm, przeszywający całe ciało, paraliżujący ale i niesamowicie pobudzający impuls wędrujący po wszystkich nerwach. Dreszcz paraliżujący mięśnie, sprawiający, że traciłam kontrolę nad motoryką ciała. Ściskający w podbrzuszu i płynący w górę, powoli, przytłaczającą falą, która po dotarciu do gardła wydusza ze mnie charkot. Właśnie nie jęk czy westchnienie, ale charkot.
Tylko on umiał to ze mnie wydobyć.
Byliśmy na niedzielnym obiedzie u moich rodziców. Konwenanse. Czasami było bardzo miło, czasami męcząco. Tym razem było nieźle, ale w pewnym momencie zaczęłam „wysiadać”. Wkurzał mnie. Zaczynał mnie irytować, niesamowicie drażnić. Ot tak, po prostu. A kiedy wpadł w ten swój nauczający ton, miałam ochotę mu strzelić liścia w ten jego uradowany pysk. Nie jestem dumna z tych myśli, ale czasami tak mam.
I wtedy przypomniałam sobie. Spojrzałam na niego, przyciągnęłam jego uwagę i powiedziałam.
– Kocham cię – tonem brzmiącym jakbym mówiła „zamknij się wreszcie, zamilcz bo jak nie to Bóg mi świadkiem pieprznę cię w ten pusty łeb”. To zawarłam w tonie, jakim powiedziałam te dwa słowa.
Spojrzał na mnie uważniej. Lekko zmrużył te swoje kaprawe oczka, uśmiechnął się delikatnie i złożył na mych ustach pocałunek.
Nie po prostu pocałował ale właśnie złożył na mych ustach pocałunek. Inny niż do tej pory, unikatowy. Zaskoczył mnie tym kompletnie, ale nie miałam czasu na dłuższe rozmyślania.
Zamilkł. Nie tak od razu jak nożem cięty ale z klasą. Zakończył rozmowę i pozwolił jej umilknąć. Przestał mnie irytować, a reszta dnia była naprawdę wspaniała.
Wtedy użyłam tego pierwszy raz. Nie byłam przekonana kiedy pierwszy raz usłyszałam ten pomysł, ale postanowiłam dać mu szansę. Sprawdza się. Sprawdza się wspaniale, czasami trudno mi w to uwierzyć.
– Możemy porozmawiać? – rzekł spokojnie – Mam pewien pomysł, na który wpadłem i chciałbym go omówić.
– Pewnie, ale możesz poczekać z 15 minut? Chciałabym dokończyć to co robię.
Skinął głową. Taki jego nawyk. Milcząca zgoda. Początkowo mnie tym irytował, ale w końcu zrozumiałam, że nie ma w tym geście pretensji czy czegoś w tym rodzaju, jak to sobie dopowiadałam, a najzwyklejsza zgoda.
– Kojarzysz takie sytuacje… – mówił 20 minut później – …kiedy gdzieś jesteśmy, nieważne w sumie gdzie, ale w sytuacji bez swobody rozmowy. I w takiej sytuacji pewien człowiek, konkretniej ja, zaczyna coś gadać od rzeczy, albo zapędza się w jakieś koło paplaniny czy rozpoczyna trudny temat z wrodzoną sobie bezpośredniością czy… Rozumiesz? Sytuacje, w których zaczynam robić coś, co wprawia Cię w zakłopotanie, zdenerwowanie czy po prostu brak pewności i komfortu przebywania ze sobą. Wtedy najczęściej rozpoczyna się zabawa zgadywanie, ty próbujesz mi coś powiedzieć, ja zgaduję, potem okazuje się, że miałem udawać, że tego nie widziałem… Wiesz o co chodzi.
Wiedziałam.
– Mam taki pomysł, żeby wiesz, w takiej sytuacji, kiedy zaczynam robić coś krępującego albo naruszam jakiś zabroniony temat, no po prostu sprawiam, że nie czujesz się komfortowo i dobrze, w takich sytuacjach powiedz „Kocham cię”. Skoncentruj na sobie moją uwagę i powiedz mi te dwa słowa. Mo że być ich więcej, możesz dodać co chcesz tylko chcesz, ale będzie to dla mnie sygnał, że robię coś w tym momencie co sprawia, że wybijasz się ze swojej strefy komfortu.
– A jak będę chciała powiedzieć ci, że cie kocham? To co?
– Też o tym myślałem. Bo jak nadamy słowom „kocham cię” takie znaczenie, to wtedy będziemy musieli z nich zrezygnować w innych sytuacjach. Więc jak powiedzieć „kocham cię” jeśli nie można użyć słów „kocham cię”?
Pozwoliłam mu na to. Lubił robić te swoje wywody. Niegłupie, bardzo często trafne, ale niepotrzebnie rozwleczone. Ale on lubił rozwlekać, a ja wiedziałam, że lubił więc mu na to pozwalałam.
– Kiedy zechcesz powiedzieć mi, że mnie kochasz to po prostu to wyraź. Spraw abym się poczuł kochany. Ja naturalnie będę robił tak samo i będzie działać to w obie strony. Czyli jeśli jedno z nas będzie się zachowywać w sposób powiedzmy irytujący, to zirytowana strona powie irytującej „kocham cię”. I wtedy będzie wiadomo, że to co irytująca strona robi, w tym momencie, działa źle na drugą stronę. Proste, eleganckie i myślę, że zadziała.
Zadziałało. Za pierwszym, drugim czy dziesiątym razem. Zaskakiwało mnie, jak dobrze zadziałało.
Jedna z ostatnich sytuacji. Kolacja u znajomych. Jego przyjaciół, których bardzo lubił, ale ja się bałam, że mnie nie zaakceptują. Tyle dla mnie znaczył, ale znałam kilka relacji, wspaniałych, które nie wyszły ponieważ przyjaciele jednej strony nie potrafili zaakceptować drugiej. Zapewniał mnie, że wszystko będzie dobrze, ale i tak się bałam.
Strach był nieuzasadniony, jak się później okazało, ale sytuacja była dla mnie trudna. Zwłaszcza w momencie, kiedy bardzo swobodnie zaczął opowiadać o naszej relacji i mówił o osobistych i intymnych rzeczach. Przestraszyłam się, bardzo. Poczułam się… naga i zawstydzona.
Spojrzałam na niego, spojrzałam mu w oczy i powiedziałam bardzo łagodnie
-Kocham cię, skarbie.
Jak zawsze uśmiechnął się i złożył na mych ustach pocałunek. Wtedy do mnie dotarło czym się różnił od reszty. To był pocałunek wdzięczności, mówiący „dziękuję”. On mi dziękował za każdym razem. Nie miał pretensji, nie miał żalu, że go uciszam czy coś, że dąsał się. On był mi wdzięczny.
To był dzień, w którym zrozumiałam, co to znaczy być razem.
– Nie… Na… Wi… Dzę… Cię!
Krzyczałam na ile pozwalała mi sytuacja. Czułam nadchodzący, potężny orgazm, odbierający świadomość. Przylgnął do mnie całym ciałem. Chciałam tego. Chciałam aby poczuł ten orgazm, przeszywający całe ciało, paraliżujący ale i niesamowicie pobudzający impuls wędrujący po wszystkich nerwach. Dreszcz paraliżujący mięśnie, sprawiający, że traciłam kontrolę nad motoryką ciała. Ściskający w podbrzuszu i płynący w górę, powoli, przytłaczającą falą, która po dotarciu do gardła wydusza ze mnie charkot. Właśnie nie jęk czy westchnienie, ale charkot.
Tylko on umiał to ze mnie wydobyć.
Uwielbiałam te orgazmy. Wymagały specyficznych warunków, pewnego dostrojenia, które nie zawsze udawało się złapać. Ale były możliwe i coraz częstsze. Rozpływałam się w nich, znikałam, a jednocześnie byłam wszystkim.
-Nienawidzę cię.
Powiedziałam spokojnie wtulona w niego.
Cieszyliśmy się bliskością, kiedy spoceni i spełnieni leżeliśmy przytuleni po miłośnych zmaganiach.
– Za co? – zapytał spokojnie.
– Zabrałeś mi słowa.
– Słowa?
– Tak, słowa, którymi mogłam ci mówić w ważnych momentach co do ciebie czuję.
– Ach… – westchnął – te słowa… Nie zabrałem ich, dałem im inne znaczenie. A Ty się zgodziłaś na to.
– Tak, pamiętam. – poprawiłam się w jego ramionach – Ale i tak cię nienawidzę.
– Serio?
– Serio, serio.
Milczeliśmy.
– Tak naprawdę to nie – szepnęłam jakiś czas później.
– Wiem – odparł, również szeptem.
– Tylko troszkę… Czasami…
– A może to nie na mnie jesteś zła?
Podniosłam się aby móc spojrzeć mu w oczy.
– Jak to? – ton jakim to powiedziałam zaskoczył nawet mnie.
– Może jesteś zła nie dlatego, że brakuje ci słów, a dlatego, że nie wiesz jak i czym je zastąpić? – spojrzał mi w oczy – Wiesz… Mamy tę zasadę, że zamiast mówić, że się kocha, robi się coś, co pozwala czuć drugiej osobie, że jest kochana. A w tej sytuacji nie bardzo wiesz jak to zrobić, więc sięgałaś po słowa, jako najprostszy środek.
Patrzyłam na niego. Miał rację. Bardzo często w momencie szczytowania czuję potrzebę mówienia mu jak wiele dla mnie znaczy. Najłatwiej było mi wydusić dwa słowa o wielkim znaczeniu. Ale mu zmieniliśmy te słowa w coś innego, stały się narzędziem. Kilka razy w czasie zbliżeń wymsknęło mi się i zawsze owocowało to jego natychmiastowym wycofaniem się. Wycofaniem się w momentach, w których nie chciałam aby się cofał. Nieporozumienie, bo brakowało mi słów.
– To co mam robić?
Podniósł się, ujął moją twarz w dłonie i pocałował mnie.
– Szczytuj – rzekł cicho – Szczytuj w pełni i do końca, nie krępuj się spazmami, jękami czy jakimikolwiek innymi odgłosami, zachowaniami czy czymkolwiek co cię blokuje. Pozwalaj orgazmowi owładnąć twym ciałem i rozkoszuj się tym, w pełni i do końca i pozwól mi czuć jak szczytujesz. Szczytuj w pełni, dla mnie. A jeśli musisz krzyczeń czy mówić, mów, że mnie nienawidzisz. Szczytuj tak jak ja szczytuję dla ciebie.
To był dzień, w którym pierwszy raz w życiu charczałam niczym wokalista metalowego zespołu.
– Nie… Na… Wi… Dzę… Cię!
Krzyczałam na ile pozwalała mi sytuacja. Czułam nadchodzący, potężny orgazm, odbierający świadomość. Przylgnął do mnie całym ciałem. Chciałam tego. Chciałam aby poczuł ten orgazm, przeszywający całe ciało, paraliżujący ale i niesamowicie pobudzający impuls wędrujący po wszystkich nerwach. Dreszcz paraliżujący mięśnie, sprawiający, że traciłam kontrolę nad motoryką ciała. Ściskający w podbrzuszu i płynący w górę, powoli, przytłaczającą falą, która po dotarciu do gardła wydusza ze mnie charkot. Właśnie nie jęk czy westchnienie, ale charkot.
Tylko on umiał to ze mnie wydobyć.
Uwielbiałam te orgazmy. Wymagały specyficznych warunków, pewnego dostrojenia, które nie zawsze udawało się złapać. Ale były możliwe i coraz częstsze. Rozpływałam się w nich, znikałam, a jednocześnie byłam wszystkim.
Czułam go w sobie. Czułam jak się poruszał tak aby przedłużyć mój orgazm. Czułam go całym ciałem i pozwalałam aby on czuł mnie swoim. W pełni i do końca.
To był punkt kulminacyjny naszego zbliżenia. Kilka dni wcześniej poprosiłam go aby był bardziej brutalny. Nie taki brutalny, brutalny, ale tak z wyczuciem.
– Z wyczuciem? – powtórzył moje ostatnie słowa, ale jakby pytał.
– No wiesz… – próbowałam wyjaśnić – Tak na granicy. Bądź bardziej zdecydowany, taki stanowczy, jakbyś chciał mnie użyć. Ale nie przesadzaj, rozumiesz?
Zamyślił się. Uśmiechnął i powiedział
– Chyba tak.
Rozumiał.
Rozumiał wspaniale. Wiedział dokładnie czego chciałam. Nie przesadził, nawet na chwilę. Potrafił być przekonujący, w jednej chwili przestraszyłam się, ale to minęło. Ufałam mu, więc nie miałam się czego bać. I wiedziałam, że w każdej chwili mogę mu pięknymi słowami powiedzieć aby przestał. I wiedziałam, że przestanie jeśli tylko usłyszy te słowa.
Był zdecydowany. Ale miał wyczucie. Był szorstki i sprawiał mi trochę bólu, ale tego przyjemnego, nie tego okropnego. A ja wiele razy krzyczałam, sapałam, jęczałam i charczałam słowa, które tylko w naszym słowniku znaczyły coś innego. Używałam tych słów, bo te piękne były zarezerwowane na inną okazję. Nie mogłam ich powiedzieć, bo by przestał. A ja nie chciałam aby przestał, więc powtarzałam ciągle
– Nienawidzę cię…
Teraz, leżę obok niego, zmęczona, zamroczona. Drgawki jeszcze przeszywają moje ciało, ale nie przeszkadzają. Tuli mnie, głaszcze po głowie i całuje w czoło. Jego dotyk jest delikatny, zupełnie inny niż ostatnio. Był twardy bo tego chciałam, teraz już nie musiał być i wiedział, że teraz wolę ten delikatny. Powoli zapadałam w przyjemną, puchatą ciemność snu ze zmęczenia. Po tych orgazmach drzemka była niezbędna, nie dało się funkcjonować.
I wtedy, na skraju jawy i snu, w stanie osiąganym w skrajnym zmęczeniu lub podczas głębokiej medytacji, zrozumiałam.
On nigdy nie mówił mi „kocham cię”.
On nigdy tego nie mówił, bo kochał mnie taką, jaką jestem.
To dzień, w którym zrozumiałam czym jest prawdziwa miłość.