Umorusana Ewa
Gorąco. Na zewnątrz 30 i rośnie. W samochodzie obie strefy skręcone na 16 stopni, ale na pewno jest znacznie cieplej. Droga z Giżycka do Mikołajek wiedzie wzdłuż jeziora. Nawet nie pamiętam, jak się nazywało to jezioro.
Wzdłuż niego w odległości kilkudziesięciu metrów od siebie stoją keje. Każda kolejna zajęta. Stoją żaglówki, motorówki, na każdej z łódek ludzie. Widać przede wszystkim blask opalonych ciał, Wyróżniają się kolory strojów kąpielowych, szkło drinków. A ja się roztapiam.
Wolna keja. Zjeżdżam pod sam brzeg jeziora. Gaszę silnik i wysiadam. Uff, teraz dopiero czuję temperaturę. Koszula błyskawicznie przywiera do ciała. Ale to tylko na chwilę, bo już przy samochodzie zrzucam ją, tak jak i buty, spodnie. Zostaję w bokserkach, trochę głupio, ale keja jest oddzielona od innych zaroślami. Zresztą, nikogo tu nie znam. Wchodzę boso na gorące deski. Płynnym ruchem zdejmuję bokserki i wskakuję do wody.
Jest dobrze, właśnie tak. Miękko unoszę się w chodnej masie, pływam swobodnie, bez wysiłku. Wychodzę na keję, trochę leżę, znowu do wody. Tym razem odpływam dalej, daleko. Widzę teraz jak na przycumowanych łódkach toczy się życie. Na mojej też. A tam pod bokserkami kluczyki do samochodu, wszystko. No i bokserki. Płynę, bliżej i bliżej. Wreszcie widzę na pomoście dziewczynę. Znam ją przecież. Ola. Giżycko tej zimy, spotkaliśmy się parę razy. Widzę ją już dokładnie. Uśmiecha się do mnie. Nie mówi zbyt wiele. Zatrzymała się, bo poznała samochód. Wymianę słów puentuje rozwinięciem schowanych dotąd dłoni kluczy w pęku. Znam je. Znam domek, do którego prowadzą. Później szybko, prawie nago do samochodu, jadę za nią chociaż doskonale znam drogę.
Dotykamy tylko przypadkiem. Patrzę na nią, ma małe piersi, jest szczupła. Mokre włosy opadają jej na ramiona. Idealnie. Wychodzę pierwszy, spokojnie idę do jej sypialni. Tam jest biało, przez otwarte okna czuć uderzenia powietrza. Kładę się na łóżku, jest tak dobrze.
Zaczynam od mojej dłoni na linii jej bioder, potem brzuch, mostek i szyja. Tak, jest chętna na zabawę, nie na jakieś zimne pieprzenie, nie na szybkie, sportowe uniesienie. Chce celebrować nasze przypadkowe spotkanie. Dobrze, ja też.
Kładę się bokiem obok niej. Teraz mogę swobodniej gładzić jej włosy, tak. Szyja. Wreszcie reaguje. Szyja, zatem. Zaczynam ją całować, pojawia się gęsia skórka. Przyjemność wciąż po mojej stronie. Teraz patrzy na mnie, właściwie w moje oczy. Mhm, całuję ją w usta, odwzajemnia, płyniemy tak, pocałunek jak sygnał do wszystkiego. Przesuwam się lekko nad nią. Już nie potrafię się skupić, bo czuję ją pod sobą, jak unosi ciało, czuję moje dłonie na jej piersiach, udach, brzuchu. Tak, czuję też jak jej palce zaciskają się moim członku. Jest wiotka, słaba, lekka, ale jednym gestem kieruje mnie na plecy. Unosi się nade mną i zrzuca koszulę.
Teraz korzystamy z tej fali, którą tak równo odczuwamy, wgryzamy się w siebie, dosłownie. Ruch za ruch. Teraz moje dłonie na jej biodrach, plecach. Unoszę biodra, chcę więcej. Ona karci mnie takim samym ruchem, ale to działa jak zachęta, tylko mocniej i bardziej bierzemy się w tym zespoleniu. I kręcimy się, teraz ona na dole, zaraz znowu na boku. Jesteśmy jedno.
Zapominam o wszystkim i wchodzę w ten amok. On mnie bierze, ją, nas. Porwani, spoceni, gdzieś na krawędzi łóżka. Kończę w niej, tak jak rzadko mi pozwalała, teraz to bez znaczenia. Nie mam siły, opadam na nią. Kręcimy się chwilę po łóżku, szukamy ochłody. Nagle bowiem spadł na nas upał. Wraca też świadomość, słuch, dyszymy. Łapczywie łykamy powietrze.
Tekst ukazał się w ramach obfitego konkursu.