Weronika
Nie, nie chodzi o ”M jak miłość”. Chodzi o tę rzekomo brzydką czynność, która z miłością może mieć mało wspólnego. Tak, M jak Masturbacja. Zwana inaczej autoerotyzmem, onanizmem czy samogwałtem (swoją drogą, czy to słowo nie insynuuje, że jest to gwałt, czyli coś wymuszonego?).
Naznaczona taką ilością przesądów, tabu i niedopowiedzeń, że może lepiej zostawić ten temat i iść do domu?
A właśnie, że nie. Bo kiedyś trzeba o tym pogadać. Usiądź więc wygodnie.
Kiedy zaczęłaś się masturbować? Pomyśl o tym chwilkę, sięgnij pamięcią tego dnia. Czy to był jakiś konkretny dzień? A może rodziców nie było w domu? Ile miałaś wtedy lat? Ja miałam zaledwie dwanaście. I byłam cholernie przerażona.
Bo nagle między nogami pojawiło się nieznane, dziwne uczucie. Mrowienie. Łaskotanie. I, nadal nie wiedząc, co robię, po prostu zaczęłam się dotykać, choć zupełnie nie wiedziałam jak i dlaczego. Nie znałam na to nazwy i czułam się z tym dziwnie nieswojo. Pojawił się też On – Wstyd. Wyciągałam ręce spod biurka albo kołdry w popłochu, gdy tylko słyszałam zbliżające się kroki rodziców. Mama czasem pytała mnie, czemu mam taką czerwoną twarz. Zawsze odpowiadałam, że po prostu w pokoju jest gorąco. Choć i tak myślę, że się domyślała. Ale nigdy o tym nie porozmawiałyśmy.
Na szczęście, nigdy mnie nie straszyła, że wyrosną mi błony pławne między palcami, czy że będę mieć brodę i oślepnę. W książce Michała Pozdała i Agaty Jankowskiej („Męskie sprawy”, 2016) rodzice dwóch dziewczynek przeszli samych siebie – zabierali je na cmentarz dziecięcy i mówili, że jeśli będą tak robić, to umrą jak te dzieci tutaj. Albo kropili sokiem z buraka ich łóżeczka i wmawiali im, że przez
masturbację się wykrwawiają.
Tak, w pewnym sensie miałam szczęście.
Koleżanka uświadomiła mnie, co to jest
łechtaczka. Nie wiem, o czym wtedy rozmawiałyśmy; pewnie po prostu odkryła to w atlasie. Powiedziała: „Jak masz cipę, no nie?” (kiwnęłam głową, cała czerwona) „To to jest ten dzyndzel u góry.” Aha, dzięki. Pokiwałam tylko głową, a wieczorem miałam najlepszą zabawę z moim „dzyndzlem” w tamtym czasie.
Było cudownie. Ale wyrzuty sumienia mnie nie opuszczały. Jeszcze wtedy wierzyłam, że istnieje zły Pan Bóg, który karze dziewczynki za takie brzydkie zachowania. Chciałam się z tego wyspowiadać. Naprawdę chciałam. Ale nie dałam rady, uciekłam. A potem przestałam sobie tym zawracać głowę. Co jednak nie znaczyło, że wyrzuty sumienia minęły. Gdy się jest wychowywanym w polskim, nawet dość liberalnym domu, nie może być inaczej. Ponoć tylko 10% Polek się masturbuje. Nie chce mi się w to wierzyć, bo jak to możliwe, że w Stanach
(które przecież też są dość religijnie konserwatywne) robi to 80% kobiet? Niemożliwe. Dlaczego więc wciąż się wstydzimy mówić o „tym”? Mamy na masturbację takie samo przyzwolenie jak mężczyźni.
Dotykanie siebie jest jak najbardziej normalne i jest najlepszym prezentem, jaki możemy sobie dać, zanim zdecydujemy się na współżycie; wszak poznajemy siebie, swoje potrzeby, a to jest zawsze dobre.
Jeśli kiedykolwiek będę mieć córkę, chciałabym, aby wiedziała, z czym ma do czynienia. Żeby nie była obarczona takim poczuciem winy, jak ja. By wiedziała, że zawsze zapukam, zanim wejdę, aby miała czas się ubrać. Że jeśli kupi sobie zabawkę za pieniądze z urodzin, to nie będę zła i – przede wszystkim – nie będę dociekać. Nie chciałabym, aby wkładała w swoje święte miejsce rzeczy, które nigdy nie powinny się tam znaleźć (długopis, końcówka od szczotki, klej w sztyfcie? Jak to dobrze w końcu mieć wibrator z prawdziwego zdarzenia).
Nie chcę, by się tego wstydziła, ale by była z tego duma przed samą sobą, swoim chłopakiem, czy dziewczyną. I by wiedziała, że to zdrowa i najnormalniejsza czynność na świecie.