Nina Wiśniewska
Wyzwolone – niby takie jesteśmy.
No dobrze, nie wszystkie – ale coraz więcej młodych kobiet tak o sobie myśli. Czy łatwiej być wyzwoloną mając 26 lat, czy 36? A może już szesnastolatki za takie się uważają?
To było pochmurne, jesienne popołudnie. Miałam około 20 lat, szłam z moim chłopakiem przez centrum miasta. Szliśmy trzymając się za ręce, ale rozmowa jakoś nie kleiła się. Czuliśmy się nieco zestresowani… choć jednocześnie też podekscytowani!
To miało być dziś – właśnie w to popołudnie! Postanowiliśmy… wybrać się do sexshopu!
Nie wiem, jak czuł się mój chłopak, ale mnie ciekawość po prostu zżerała – co też za cuda mogą tam sprzedawać? Jakie perwersyjne przedmioty tam znajdę? Jakie jest ich przeznaczenie? No i czy wchodząc tam, niemal tatuuję sobie na czole napis: „perwers” ?!
Młodym internautkom wyjaśniam, że choć teraz wszystkie zabawki dla dorosłych można sobie na spokojnie pooglądać w internecie – wtedy nie było to możliwe.
Weszliśmy.
Pomieszczenie było… specyficzne, już pierwsze wrażenie sugerowało, że jest coś na rzeczy. Czerwone ściany. Na półkach ogrom nie wiadomo czego. Za ladą… niestety! Mężczyzna!
Aaaaa! Liczyłam na to, że to będzie kobieta! Nie wiem dlaczego, ale właśnie tego się spodziewałam!
Niedobrze.
Mój chłopak za to jakby odetchnął z ulgą, trzymał mnie za rękę, podczas gdy ja nerwowo szarpałam się, licząc na szansę ucieczki.
Odpuściłam w końcu, bo i tak musieliśmy dziwnie wyglądać. Podeszliśmy do lady, by lepiej widzieć to, co było wystawione. Stoimy i patrzymy. Ręce się pocą… dziś pamiętam z naszej wyprawy tylko różowe i jakby skórzane penisy oraz wulgarną bieliznę…
-
-Słucham – mówi pan za ladą ku mojej rozpaczy.
Czy on nie widzi, że straszy potencjalnych klientów?!
-
-Eeee… nic… Tak tylko przyszliśmy się rozejrzeć – odpowiadam.
Ściskam mojego chłopaka mocniej za rękę i wyciągam na siłę ze sklepu.
Uff! Udręka minęła, oddycham rześkim powietrzem.
Już nigdy nie idę do tamtego sklepu, na szczęście w mieście są też inne sexshopy…
***
Inne zdarzenie parę lat później.
Uważałam się już za otwartą i wyzwoloną.
W związku z czym podeszłam do stoiska/kiosku w osiedlowym markecie i dumna z siebie zaordynowałam:
-
-Poproszę opakowanie prążkowanych prezerwatyw.
-
-Jakich prezerwatyw?! – pyta pani około 50-tki za ladą (a za mną ustawia się kolejka).
-
-Prążkowanych – odpowiadam dzielnie.
-
-Prążkowanych prezerwatyw? A to są tu u mnie takie?
Ja, lekko już zdesperowana:
-
-Ponoć kiedyś były. Czy są teraz? (kolejka nastawia radośnie ucha)
-
-No nie wiem… Pani zaczeka, ja zadzwonię do szefa.
-
-Szefie, czy my mamy prążkowane prezerwatywy? Tak? Prą-żko-wa-ne! Aaaa w tej paczce jeszcze nierozpakowana dostawa…
Po chwili, Pani wyciąga triumfalnie paczkę prezerwatyw.
-
-Są! Prążkowane prezerwatywy! Czy takie mogą być?? (kolejka zamiera, czekając na moją akceptację, wszyscy patrzą pilnie).
- Ja, zielona ze stresu, ale zdecydowana wytrwać do końca:
-
-Tak! – Płacę i uciekam…
***
10 lat później, mam ponad 30 lat.
Idziemy z mężem do sexshopu. Za ladą – dość młoda kobieta, ale tak naprawdę nie ma to już znaczenia. Rozglądamy się.
– Słucham, czy mogę Państwu w czymś doradzić? – pyta.
Żadne z nas nie ma w planie ucieczki.
– Nie szukamy niczego konkretnego, chcieliśmy się rozejrzeć… I znaleźć coś ciekawego.
– Oczywiście, proszę pytać w razie potrzeby – uśmiecha się sprzedawczyni, a my bez stresu ruszamy na przechadzkę wzdłuż półek.
Bierzemy do rąk wibratory, pani sunie za nami i opowiada o funkcjach tych, które nas zainteresowały. Większość niestety jest dość brzydka w swej naturalności kształtu i siermiężnym wykonaniu – ale rzecz przecież w tym, że już się nie boimy.
Najbardziej paskudna, ale jednocześnie intrygująca jest zaciśnięta pięść z jakiegoś plastiku. Pani tłumaczy do czego jest, a mi jeżą się włosy na głowie…
Z bardziej delikatnych przedmiotów: śliczny zestaw olejków, rodem z opowieści z 1001 nocy. Trochę drogi jak na olejki, ale podoba mi się.
Szokuje mnie cena stężonych feromonów: 600zł za malutką buteleczkę. Pani przekonuje, że biznesmeni używają właśnie tego podczas najtrudniejszych negocjacji. Hmmm, może. Mi to chwilowo niepotrzebne.
Wychodzimy ostatecznie z różowym, żelowym wibratorem. Jeszcze nie wiem wtedy, że jego zapach będzie mnie denerwował i sprawi, że wibratorek wyląduje głęboko na dnie szafy. Póki co – cieszę się z zakupu. Okazało się, że spędziliśmy w sklepie godzinę!
***
Wtedy nikt ich w Polsce nie sprzedawał. Teraz tak.
Czekam właśnie na polską premierę ich nowego inspirującego produktu: Isla Lelo.
Będzie moim sekretnym prezentem gwiazdkowym…
A Wy? Jesteście wyzwolone? Zapraszam do dyskusji!
Autorka prowadzi blog ArkanaSeksu.pl