– Wypij to – powiedziała mu rudowłosa kapłanka długi czas później. Popijał coś ciemnego i aksamitnego, gorzkiego, ale nie niedobrego. Wyciągnęli go z kąpieli i położyli w plamie słońca na kocu. Ogarnął go relaks. Nie mógł poruszać rękami ani nogami. Nie był sparaliżowany, ale tak głęboko zrelaksowany, że nie mógł zebrać w sobie woli, by podnieść rękę lub poruszyć nogą. Nawet wysiłek, aby ułożyć w jego umyśle słowa, zaczął wydawać mu się zbyt duży. Zasłonili mu na oczy miękką opaską. „Teraz na nowo nauczysz się najbardziej pierwotnych zmysłów” – szeptali i nałożyli mu nauszniki na uszy. W ciemności i ciszy był tylko dotyk. Zaczęli od palców u nóg i pracowali nad nimi, masując, głaszcząc i stymulując każdą część jego ciała. Był pobudzony, ale zbyt ospały, by wstać; leżał bezwładny i bierny jako dziecko. Czasami ich dotyk był bolesny, gdy palce wnikały głęboko, aby uwolnić napięty mięsień, ale częściej była to czysta przyjemność, aksamitne głaskanie dłoni po naoliwionej skórze.
Kiedy słońce zaczęło zachodzić, poczuł, jak wiele rąk podnosi go i przenosi do miękkiego łóżka. Poczuł, jak za jego stopy chwytają dłonie, które pocierają, sondują i masują podeszwy. Dotyk sprawiał, że przez jego ciało przebiegał prąd. Wtedy uświadomił sobie wspaniały zapach. Bogaty, słodki i owocowy, zdawał się wkradać do jego nozdrzy i pieścić go od środka. Kiedy jego nos się do tego przyzwyczaił, miękkie palce rozchyliły mu wargi i wsunęły dojrzałą truskawkę. Smak eksplodował w ustach jak wybuch rubinowego światła, gdy kolejna miękka dłoń przesunęła najdelikatniejszym jak piórko dotykiem z jego ust do pachwiny. Potem przez pokój przeleciał delikatny wietrzyk, powietrze się oczyściło i otoczyły go nowe zapachy. Kwieciste, pikantne, korzenne… nauczyły go pełnej gamy, a pomiędzy zapachem róż a aromatem świeżej mięty pojawił się aromat podniecenia, rozgrzanego słońcem ciała, wilgotnych, tajemnych miejsc ciała.
Potem przełożyli go na brzuch i zdjęli mu nauszniki z uszu. Otaczała go muzyka, miękka i melodyjna, gdy poczuł, jak ktoś siada mu na pośladkach i zaczyna pracować nad mięśniami po obu stronach kręgosłupa. Palce poruszały się w rytm muzyki, zbierając energię i przesuwając ją w górę i w górę, podczas gdy mięśnie jego pleców zdawały się rozluźniać. Muzyka nabierała rytmu i mocy, a ręce podążały za nią, gdy głosy szeptały mu rzeczy, których nigdy wcześniej nie słyszał.
– Jesteś święty. Jesteś święty. Masz jaśniejącą, nieśmiertelną duszę.
Muzyka wydobyła smutek, który go przeniknął. Znów zaczął płakać, tym razem cicho, a łzy wsiąkały w poduszkę. Płakał z żalu za utraconą matką, z której ramion został wyrwany, płakał za wielkim, pięknym światem, który tak długo był przed nim ukryty, płakał za wszystkim, czego nigdy wcześniej nie znał.
Przyszło mu do głowy wspomnienie, jasne i żywe. Był mały, bardzo mały i tęsknił za nią, za ciepłymi ramionami, za jej zapachem, za miękkimi piersiami z ich słodkim mlekiem. Stał w kolejce z grupką malutkich chłopców, słońce mocno grzało, był zmęczony i musiał się wysikać. Otworzył usta i zaczął lamentować, a wielka dłoń uderzyła go w twarz. Ból i szok sprawiły, że zaczął płakać jeszcze mocniej, a ręka uderzyła go ponownie. Im więcej płakał, tym mocniej był uderzany, aż w końcu zrozumiał i zdusił łzy. Nie był jedynym dzieckiem, które płakało: wszystkie to robiły. Wszystkie więc były policzkowani i bici. Następnie wzięli najmniejszego z nich, tego, który nie mógł powstrzymać łez, a pozostałym włożyli im kije w ręce i kazali im, żeby sami bili tego chłopca. To on był tym, który mocnym zamachem zgasił światło w spanikowanych oczach chłopca. Ponieważ nie mógł na nie patrzeć przepełniony bólem i przerażeniem, które odzwierciedlały jego własne. Pamiętał trzask kości. A potem jakby wielki hałas ucichł i nastała cisza i spokój.
Za zadanie zabójczego ciosu dostał cukierka. Cukierek był miękki i słodki, i jakoś ukoił jego smutek, sprawił, że poczuł się choć trochę tak, jakby był w ramionach swojej matki.
Więc tak nauczył się być zabójcą. Z biegiem czasu nauczył się czerpać z tego przyjemność. Wściekłość, którą właśnie poczuł, kazała mu wstać. Odrzucił ręce i podniósł się na kolana, a potem stanął na nogach. Wylewały się z niego strumień słów. Wykrzykiwał je, wrzeszcząc i wyjąc. Ktoś wrzucił mu coś do rąk. Pałkę. Walił nią raz za razem. Ale była jakby miękka. Wszystko wokół niego było miękkie. Wciąż był z zawiązanymi oczami i nie widział. Wyglądało na to, że nie mógł nią nikogo skrzywdzić, co jeszcze bardziej go rozwścieczyło. A jednocześnie czuł się bezpieczny, objęty. Krzyczał, płakał i bił w ściany, aż w końcu jego wściekłość opadła. Wypłynęła z niego i pojawił się jeszcze głębszy żal. Popłynęły łzy, których nigdy przez te wszystkie lata nie wypłakał, a muzyka przenikała go dźwiękami, które odczuł jako przebaczenie.
– Staniesz się całością – szeptały głosy.
– Masz w sobie cenny klejnot, który nigdy nie został zniszczony. Pielęgnuj go. Oczyść go. Wykąp go w rzece miłości.
Wreszcie, będąc wyczerpany, zasnął głęboko snem bez snów.
Obudził się rano, wciąż z zawiązanymi oczami. Ręce, których nie widział, poprowadziły go do toalety i pod prysznic na świeżym powietrzu, gdzie ciepła woda zmywała nocny pot. I do stołu wystawionego na słońce, gdzie karmiono go miękkimi jajkami i kawałkami tostów ze słodkim dżemem, gdzie podtrzymywano filiżankę parującej herbaty ziołowej, aby mógł się napić. Wreszcie zdjęli mu opaskę z oczu i umieścili go na wygodnej ławce.
– Dziś rano – powiedziano mu – po prostu odpoczniesz i będziesz się przyglądać. Był zamknięty w altance z róż, słodko pachnącej, ale cierniowej. Poprzez gałęzie wyraźnie widział odsłonięty buduar, w którym byli młoda kobieta i młody mężczyzna. Byli w siebie zapatrzeni, stali z podniesionymi rękami i stykającymi się dłońmi.
Ubrani byli w trykoty, które odsłaniały każdą krzywiznę i każdy mięsień ich ciała. Znów usłyszał muzykę a oni zaczęli tańczyć. Ich ruchy były płynne i pełne gracji, nie żeby seksowne, a jednak we wszystkim, co robili, był podtekst erotyczny, sposób, w jaki ich ręce pieściły powietrze, sposób, w jaki ich oczy podążały za sobą. Gdy muzyka się zmieniła, tancerze opuścili scenę, a za nimi pojawiły się inne pary, mężczyzna z mężczyzną, kobieta z kobietą, tancerze, którzy nie wyglądali ani na mężczyznę, ani na kobietę, ale zamieszkiwali jakiś magiczny stan pomiędzy. Byli tam tancerze najróżniejszego kształtu, wieku i koloru skóry, a charakter ruchu zmieniał się z pełnego wdzięku baletu, przez rytmiczne flamenco, aż po dudniący taniec afrykański.
Na początku River poczuł się uspokojony, ale i trochę znudzony tańcem. Wciąż był wewnętrznie wyczerpany po emocjonalnych burzach poprzedniego dnia i bardzo zmęczony. Drzemał na jawie i popadał w erotyczne sny, w których tancerze zamieniali się w nagich kochanków. Ale kiedy otworzył oczy, zdał sobie sprawę, że taniec się zmienił. Tancerze nie nosili już trykotów, lecz prześwitujące tuniki, odsłaniające pod spodem nagie ciała. Teraz spojrzenia prowadziły do dotyku, dotyk do głaskania, głaskanie do pocałunku. A potem taniec stał się miłosny, powolny i pełen wdzięku. Był teraz całkowicie rozbudzony, zafascynowany pokazem każdej płci, kombinacji i pozycji. Były tańce powolne i dzikie, szorstkie, szybsze, akrobaci, którzy splatali się ze sobą w pozycjach nie do pomyślenia, oraz tancerze w powietrzu, którzy kołysali się na linach, łącząc się w powietrzu. Był nieco zbyt zdumiony, żeby się podniecić, ale wkrótce jego kutas zaczął się unosić, a jego dłoń zaczęła go szukać. Potem poczuł za sobą nagie ciało kobiety, które przyciskało się do niego. Wsunęła ręce pod jego ramiona i chwyciła jego dłonie.
– Oprzyj się pokusie rozładowania się – szepnęła. – Musisz nauczyć się tolerować przyjemność.
Jej palce splatały się z jego palcami. Jej kciuki pieściły wierzch jego dłoni, odzwierciedlając ruchy tańca przed nimi, aż jego ręce zdawały się puchnąć z pożądania. Pulsował potrzebą, która była niemal nie do zniesienia.
– Oddychaj – szepnęła mu do ucha. – Naucz się mocy powściągliwości, bo ona zintensyfikuje twoją najwyższą przyjemność. Oddychaj ze mną.
CDN
Cyt. za: Starhawk, City of refuge, San Francisco 2016, s. 66-69, tłumaczenie własne