Avalon opisany przez Marion Zimmer Bradley jest dla mnie światem bez miłości i bez Bogini. Tatuowanie węży na nadgarstkach królów to tylko pusta forma. Autorka znała znaczenie symboli, ale w moich oczach – zupełnie ich nie zrozumiała.
Zanim po tę książkę w ogóle sięgnęłam, a stało się to dopiero w roku 2014, to słyszałam o niej same pozytywne opinie. „Piękna powieść o Bogini”, o kapłankach, królu Arturze i świętym seksie.
Więc wzięłam ją do rąk i z każdą kartką miałam coraz bardziej dość. Jasne, doczytałam do końca, bo wciąż miałam nadzieję, że kobiety-bohaterki okażą sobie wzajemnie chociaż trochę serca lub zdrowego rozsądku. Ale się nie doczekałam. A końcówka była jeszcze bardziej krwawa i brutalna i naprawdę nie mogłam zrozumieć, jak w imię „Bogini” Pani Avalonu i jedna z kapłanek mogą skazać na śmierć w męczarniach swojego byłego kochanka, którego rzekomo obie kochały.
To, po której „stronie mocy” stoisz, moim zdaniem, najlepiej widać po relacjach, jakie na co dzień tworzysz. Jasne, możesz opowiadać o miłości, Bogini i czym tam jeszcze… ale jakie to ma znaczenie, kiedy nie jesteś w stanie zaprowadzić pokoju (że już nie wspomnę o miłości i czułości) w Twoim związku i w relacjach z bliskimi: rodziną, krewnymi, przyjaciółmi, współpracownikami.
A to, co dostajemy już na początku „Mgieł” to „trudna” relacja między Panią Avalonu – Vivianą i jej siostrzenicą Morgianą. Viviana bierze małą na wychowanie i nie jest dla niej czuła nawet przez pierwszy wieczór – jedyny wieczór, który dziewczynka może spędzić z krewną – w zupełnie nowym kraju, nowym świecie z dala od swojej rodziny (matki zakochanej w nowym mężu, małego przyrodniego braciszka i niezauważającego jej ojczyma). Następnie dziewczynka chowana jest na kapłankę i jest to zdecydowanie zimny chów. Dlaczego wśród kobiet, które są przecież uznawane za istoty ciepłe i czujące, dzieci wychowuje się na zimno? Czyżby dlatego, że brak czucia i hartowanie od małego – coś, co tak ceni świat patriarchalny – miłe jest także Bogini?
Następnie nasza nieszczęśliwa bohaterka zakochuje się i pożąda mężczyzny – ale nie może z nim w żaden sposób się połączyć, bo jej „cnota” przeznaczona jest dla Bogini. Zostaje przez swoją „kochającą” ciotkę wmanipulowana w rytualny seks ze swoim przyrodnim bratem i… zachodzi z nim w ciążę. Od razu chce tę ciążę przerwać, bo nie wyobraża sobie tego, jak można mieć dziecko z własnym bratem! W ogóle się jej nie dziwię. W końcu jednak rodzi syna i zostawia go innej ciotce na wychowanie.
Dlaczego społeczność, która uważa seks za święty, nie pozwala swoim kapłankom brać sobie takich kochanków, jak chcą i wtedy kiedy chcą? Dlaczego za dziewczynę ma decydować nie ona sama, tylko inna kobieta, władczyni, która rzekomo zna wolę Bogini? I czy Bogini naprawdę się cieszy z opłakanego w skutki kazirodczego seksu, połączenia, które na celu ma tylko skutki polityczne i w ogóle nie liczy się z uczuciami realnych osób? Dlaczego wyrachowanie stawiane jest na piedestale?
Następnie Morgiana znajduje innego kochanka – jest to harfiarz Kevin. Okaleczony w pożarze mężczyzna, który dla ludzi jest jedynie bardem, kaleką, a nie „prawdziwym mężczyzną”. Oboje są dziećmi Bogini, rozumieją się w świecie, w którym chrześcijaństwo i nowe antyseksualne i antyludzkie zasady zaczynają wypierać to, co znane i dobre. Jednak to tylko romans. I przyjdzie taki dzień, kiedy Morgiana skaże – oczywiście – nie z ludzkiej zemsty, ale „w imię Bogini” swojego byłego kochanka na śmierć w płomieniach.
Tymczasem jednak lata mijają. Jej syn rośnie na dworze ciotki, a córka jej dawnego ukochanego na innym dworze. Ona, Nimue, też zostaje przeznaczona na kapłankę. Podoba jej się to życie, jest posłuszną i wdzięczną uczennicą. Po jakimś czasie zaś staje się szpiegiem. Ma uwieść Kevina i poznać jego tajemnice. Na początku Kevin jest dla niej tylko starym okaleczonym człowiekiem, ale później, udając miłość, zakochuje się w nim naprawdę. Czy jednak wierna będzie tej miłości? Czy ucieknie z nim na koniec świata, żeby kochać mężczyznę, któremu oddała serce? A skąd. Wyda go i będzie patrzeć na jego śmierć.
Czytając „Mgły Avalonu”, miałam wrażenie, że jest to książka nie o Bogini, ale o odwecie, które kobiety biorą na mężczyznach za czasy patriarchatu. O tym, że nawet miłość nie może połączyć ludzi. Gdy Morgiana w końcu trafia na mężczyznę idealnego – wychodzi za jego ojca. Oczywiście, w wyniku nieporozumienia. Czy jednak tak się ma zachowywać Pani Jeziora – wzór kobiecości? Dać się wydać za byle kogo – bez wyraźniej potrzeby? Złamać serce ukochanemu i życie sobie? Zostać żoną starca i uprawiać z nim seks, zwijając się od mdłości? Wciąż ukrywać się i zdradzać?
Ale to jednak jeszcze nie jest tak straszne, jak wysługiwanie się ludźmi i skazywanie ich na „miłosne połączenie”, które później zrujnuje im życie. Czy można mieć serce i skazać kochanka na śmierć? To przecież zasady Kreona, a nie „Bogini”. No, chyba że Bogini niczym nie różni się od „sprawiedliwego Boga” kultury patriarchatu.
Jeśli Bogini jest tak okrutna dla swoich kapłanek, to w jaki sposób one mają pozostać otwarte, miękkie i czujące? Jak mogą poznać miłość? Kapłanka, która uczy się okrucieństwa od swojej Bogini, będzie potem równie okrutna zarówno dla siebie, jak i dla swoich dzieci, swoich kochanków i – innych kobiet.
Największą trudność w czytaniu książki sprawiało mi właśnie to, że widziałam, że to kobiety zrobiły kobietom. Viviana i Igrnianie, i Morgianie. Morgiana Nimue. „Mgły Avalonu” uważam za najgorszy produkt patriarchatu. Taki, który zohydza Boginię i „udowadnia”, że między kobietą i mężczyzną nie może być spełnionej miłości, i że tak samo nie może być zrozumienia i dobroci między matką i córką, między jedną kobietą a drugą. Naprawdę, nie wiem, po co Viviana zapewnia Morgianę, że ją kocha, skoro potem zawiązuje jej drogę życia, skłania do seksu z bratem, pośrednio zmusza do urodzenia niechcianego dziecka i zabrania pójść za głosem serca. Takie rzeczy robi się swoim wrogom, a nie ukochanym, przybranym córkom. I jeszcze mężczyźni nie mający nawet odrobiny prawa do tego, aby poznać dzieci rodzące się z „Wielkich Związków” – dlaczego? Czy w ten sposób Bogini chce powiedzieć: dziecko to własność kobiety, a mężczyzna, jeśli ma jakieś uczucia do swojego dziecka, to ma problem i niech mu z tęsknoty pęknie serce? Jak dziecko-owoc „świętego seksu” może być – kolejny raz „w imię Bogini” pozbawione miłości? To niedomówienie i napięcie między Igrianą i jej ojcem – Merlinem Brytanii – jest paraliżujące. Naprawdę przywołuje obraz najgorszych relacji między dzieckiem a ojcem w kulturze patriarchatu.
Avalon opisany przez Marion Zimmer Bradley jest dla mnie światem bez miłości i bez Bogini. Tatuowanie węży na nadgarstkach królów to tylko pusta forma. Autorka znała znaczenie symboli, ale w moich oczach – zupełnie ich nie zrozumiała.
Jako odtrutkę polecam „Piąty święty żywioł” autorstwa Starhawk.