Berliński salon Fun Factory wyrósł na mojej drodze niespodziewanie, gdy szukałam zupełnie innego obiektu w okolicy Hackescher Markt. Terminy goniły mnie na tyle, że nie pozostało mi nic innego, jak przemknąć obok z myślą: „tu wrócę”.
Parę dni później siedziałam w kawiarni, zastanawiając się, co zrobić z wolnym czasem. Wahałam się pomiędzy zwiedzaniem Muzeum Erotyki Beate Uhse a wydaniem paru euro w Fun Factory. Na stronie FF znalazłam informację, że każdy drugi czwartek miesiąca to Ladies Night – mała imprezka przy szampanie, przekąskach i gadżetowych nowościach, podczas której dziewczyny mogą liczyć na fajne towarzystwo, różne niespodzianki i rabaty. A skoro w drugi czwartek marca wypadał Dzień Kobiet, nie widziałam innej możliwości dogodzenia sobie na obczyźnie. Fun Factory wygrało.
Kiedy w czwartkowy wieczór podjechałam na Oranienburger Strasse, zrozumiałam, co jeszcze przyciągało mnie do tego właśnie salonu. Nie miał takiej ciężkiej atmosfery, z jaką kojarzy mi się Beate Uhse – wnętrze praktycznie bez naturalnego światła, ogromna ilość kotar, mroczna kolorystyka. Jak mało który sklep z gadżetami, Fun Factory jest praktycznie całkowicie przeszklony, pełen jasnych, popartowych kolorów. Martwiących się o sianie zgorszenia wśród dzieci i młodzieży już uspokajam – salon jest piętrowy, na parterze widocznym z ulicy znajdują się kosmetyki, kondomy, świece do masażu, gry, niefalliczne gadżety oraz akcesoria do delikatnego bondage’u, a nieco głębiej wydzielona część z bielizną oraz rzędem przymierzalni. Na górze zaś znajdziesz wibratory, dilda, kulki, ringi i masę innych zabawek (również męskich), więcej bielizny, gier oraz książki i filmy z gatunku kobiecego porno. A także to, co wiele z nas lubi – dział z wyprzedażami!
Na Ladies Night od progu powitała mnie przesympatyczna menedżerka salonu, Sabine, proponując szampana, campari lub soft drinka. Na górze przygotowano stół, wokół którego można zasiąść i przeglądać publikacje, porównywać gadżety (co ważne, wszystkie są wystawione, a dostęp do półek wolny) i coś przegryźć. Pracujące tam dziewczyny są bardziej z tych, co o seksie opowiadają w białej bluzce, nie onieśmielają wyglądem, proponują oprowadzenie, prezentują działanie zabawek, błyskawicznie podładują te, którym właśnie wyczerpały się baterie. Bardzo spodobało mi się to, że każdy z kosmetyków, łącznie z żelami poślizgowymi i płynami do czyszczenia gadżetów jest dostępny w formie testera. Sabine podpowiedziała mi, że najlepiej sprawdzać działanie lubrykantów czy specyfików zwiększających doznania nieco powyżej nadgarstków (tam, gdzie rozpyla się perfumy) – daje to najbliższe wyobrażenie efektu, który odczujemy przy właściwym zastosowaniu. Odkryłam też nowy przedmiot pożądania, mianowicie wibrator ceramiczny Lovemoiselle – jak tylko udoskonalą go na tyle, że będzie dostępny w wersji nie na baterie, a z ładowarką, z pewnością po niego sięgnę!
Dziewczyny i Kobiety, z całego serca polecam Wam wizytę w Fun Factory, jeżeli tylko będziecie w Berlinie! Wstęp na Ladies Night jest bezpłatny, nie trzeba rezerwować miejsc, nie zobowiązuje do zakupu, wszystkie gadżety można obfotografować i dopisać do swojej listy marzeń. Nie martwcie się, jeżeli nie władacie językiem miłości – ekspedientki świetnie mówią po angielsku i choć w zakładce „events” na anglojęzycznej wersji strony nie ma informacji o wydarzeniu, spokojnie możecie się na nie udać! Każdy drugi czwartek miesiąca od 19.00 do 22.00, pamiętajcie!
Szukałam też dobrego płynu do czyszczenia gadżetów – a że jestem z tych, co jak nie pomacają, to nie uwierzą, wypróbowałam ten proponowany przez FF i zdecydowałam się na zakup. Sprej jest naprawdę bardzo dobry. Skoro właścicielka może mieć fun, niech i zabawki mają.
Wychodząc, otrzymałam torbę z pakietem próbek fluidów poślizgowych oraz olejków do masażu, garść prezerwatyw i zabawkę-gąsieniczkę, nie wspominając o róży – tradycyjnym kwiatku na Dzień Kobiet. Poczułam się dopieszczona.
Tekst ukazał się w ramach kulkowego konkursu.