Dawno, dawno temu czytałam książki katolickiej teolożki Uty Ranke-Heinemann, w których opisywała religijne dogmaty dotyczące seksualności. Im więcej czytałam, tym częściej popadałam w niedowierzanie, a potem w złość, bo wychowałam się w tzw. katolickiej rodzinie i żyłam w przekonaniu, że kościół – mimo wojen krzyżowych i inkwizycji – to w zasadzie pozytywna instytucja. Która – ostatecznie – trochę ogranicza nasze życie seksualne, ale ostatecznie chodzi jej o pokój, miłość i szacunek do bliźniego.
O ja naiwna!
Nikt na katechezie nie nauczył mnie historii kościoła, nie zaznajomił z poglądami tych, którzy ten kościół kształtowali, a w kinach nie było jeszcze filmu „Kler”, więc skąd miałam wiedzieć, że miłość to akurat ostatnia rzecz, o którą chodzi w kościele. Tomasz z Akwinu, uważany przez katolików za świętego, w ogóle uważał, że miłość jest przereklamowana. „Każdy, kto zbyt namiętnie kocha żonę, narusza dobro małżeństwa i może być nazwany cudzołożnikiem”1 – głosił. No, chyba że mówimy o miłości fizycznej, o seksie, bo na tym polu kościół przez tysiąclecia stanowił zasady i lubił palić na stosach za ich nieprzestrzeganie.
Katolickie rozważania: <<do pochwy>> czy <<w pochwie>>?
Ogromne było moje zdziwienie, gdy w końcu dotarło do mnie, że czego by nie ogłosili ojcowie kościoła, to ich kościelny świat kręci się dookoła seksu. Absurd? No to rozpatrzmy to na przykładach. Na przykład małżeństwo. Czy – jak sobie wyobrażałam – zależało od przysięgi, którą para złożyła w obliczu boga i bliskich, czy – jak stanowiła teologia – od tego, jaki seks później uprawiała i jakiej używała antykoncepcji?
Żeby nie być gołosłowną i uwzględnić te bardzo ważne katolickie rozważania (na temat spermy w waginie), zacytuję, co Uta Ranke-Hainemann pisze w książce „Eunuchy do raju”. A mianowicie: „Tomasz [z Akwinu] nazwał (za Arystotelesem) nasienie męskie „czymś boskim” (De malo 15,2). Od 1983 r. prawo kanoniczne stosunek małżeński po zażyciu pigułki uważa za dopełniający małżeństwo, zatem małżeństwo pigułkowe jest nierozerwalne. Niedopełnione i rozerwalne jest małżeństwo pary stosującej stosunek przerywany. Dziś trwa spór w kwestii, czy musi nastąpić wytrysk do pochwy, czy w pochwie. Pary stosujące prezerwatywy nie mają szans na rozwód, bo nie ma całkowitej pewności, czy jakaś <<kropelka spermy nie przedostała się do pochwy>>”2. No cóż, trochę mnie to zszokowało, że o małżeństwie stanowi nie deklaracja dwóch dorosłych osób, ale <<kropelka spermy>>. Autorka skwitowała to następująco: „Kwestia nierozerwalności małżeństwa jest kwestią jakości produktów przemysłu gumowego.”3 Pary mają też przechlapane, jeśli nie mogą odbyć stosunku: „Kanon 1084 [Kodeksu Prawa Kanonicznego] z 1983 roku: Niezdolność dokonania stosunku uprzednia i trwała, czy to ze strony mężczyzny czy kobiety czyni małżeństwo nieważnym”4. Wyrazy współczucia dla wszystkich kobiet z pochwicą albo wulwodynią a także dla mężczyzn z zaburzeniami erekcji – nie liczy się Wasza miłość, tylko sprawność organów płciowych. Heinemann dodaje jeszcze: „[Papież] Sykstus uczynił ze spermy alfę i omegę małżeństwa […] Kto nie był w stanie wykazać się nasieniem zgodnym z normą papieską, nie miał prawa do małżeństwa”5. Za to, gdy już małżeństwo zostało zawarte, kobieta stawała się seksualną niewolnicą męża. „Raczej żona musi się pogodzić, że zginie, niżby jej mąż miał zgrzeszyć”6 – twierdził arcybiskup Canterbury Langton, czyli kobieta musiała seksualnie usłużyć mężczyźnie za wszelką cenę – nawet cenę zdrowia czy życia. Kościół zajmuje się także pulą pozycji seksualnych, którymi obdziela wiernych. Oczywiście, seks to grzech, im mniej w nim przyjemności, tym bardziej udane płodzi się dzieci a „XIII-wieczna summa ustala, że przyzwolenie kobiecie na seks w innej pozycji niż ustalona to grzech równy morderstwu”7. Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale jeśli ktoś seks w (nieodpowiedniej) pozycji uważa za coś równego morderstwu, to musi mieć seksualną obsesję.
Czytałam też o tym, że mężczyźni z zaburzeniami erekcji nie mogli być przyjmowani na księży czy zakonników. Na początku trudno było mi uwierzyć w te kościelne absurdy, ale im więcej dowiadywałam się o katolickiej teologii (czyli nie z katechezy, ale z książek doktorki kościoła) oraz w ogóle o religiach, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że koniec końców, m.in. w kościele katolickim chodzi przede wszystkim o seks. To on jest złożony na ołtarzu. A skoro księża przez celibat nie mogą w spokoju nacieszyć seksem, to nikt nie powinien móc.
Arcypedał, podistoty i obsesja seksu
Ostatnio na przypadkowej stronie otworzyłam książkę Pawła Reszki „Czarni” i przeczytałam m.in. o tym, jak jeden z księży o pseudonimie „Arcypedał” był postrachem młodych duchownych, którzy najprawdopodobniej byli przez niego gwałceni, molestowani, wykorzystywani – ale bali się skarżyć. Potem na innej stronie znalazłam to, o czym wielokrotnie pisała Uta – czyli że kler jako taki uważa kobiety za rodzaj podistot, którym nie należy się szacunek. A potem znalazłam kilka wypowiedzi księży, którzy mówili, jak wielką obsesję kościół ma na punkcie seksu. „Seks świeckich to jest nasza mania. Poza seksem nie dostrzegamy już żadnych grzechów.” – mówił jeden z nich. „Myślę, że my, duchowni, mamy jakąś obsesję w sprawach seksualności ludzi świeckich. To jest oczywiste maskowanie naszych problemów i frustracji. Budzi się w nas pies ogrodnika: sami nie zjedzą i innym nie dadzą.”8 – dodawał inny. Oni wypowiedzieli to wprost. I bardzo się cieszę, że te słowa padły, no bo kto podejrzewałby „duchowe osoby” o to, że mają obsesję seksu? O to, że zazdroszczą go świeckim? Może dlatego tak bardzo lubią piętnować i potępiać wszystko, co z seksem związane: przyjemność, radość, sam seks, antykoncepcję, przerywanie ciąży, używanie prezerwatyw – nawet w krajach afrykańskich podczas epidemii AIDS. Ale to, że potępiają, to nie znaczy, że sami z tych cielesnych uciech nie korzystają. Cyniczny ksiądz z „Kleru”, gdy dowiaduje się, że jego konkubina jest w ciąży, daje jej pieniądze na aborcję, a wcześniej zadziwiony pyta: „Jak to, nie zabezpieczyłaś się?”. Jasne, „Kler” to film, ale nie sądzę, żeby nie oddawał realiów.
Księża miewają kochanki i kochanków nie tylko w filmach takich jak „Ksiądz” czy „Kler”, ale i w realnym życiu, mają też dzieci, o czym pisała ostatni m.in. Marta Abramowicz w książce „Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica”. Napiszę to jeszcze raz: niektórzy księża są gejami. Być może nawet wielu. Podkreślam to specjalnie, bo jeśli wśród nich działa zasada psa ogrodnika, wyjaśniałoby to atak na gejów i lesbijki, który w kościele jest przedstawiany jako „zaraza LGBT”. Może jeden z drugim księdzem czy biskupem zazdroszczą np. aktorowi Jackowi Poniedziałkowi czy politykowi Robertowi Biedroniowi faktu, że mogą oni otwarcie żyć, mówić jawnie o swojej orientacji i nadal robić karierę? Nie wiem, spekuluję. I czuję, że mogę być blisko prawdy. Zasada, w zgodzie z którą ukryci geje chcą zniszczyć tych jawnych, działała dość często. Z katechezy pamiętam też księdza Mariusza, który uczył nas w szkole podstawowej, że gejów trzeba wywieźć na bezludną wyspę lub też wystrzelać. W głowie mi się wtedy to nie mieściło. Dziś już mi się mieści. Jeśli to on był jednym z tych, którzy dostali się w łapy „Arcypedała” (czy arcy-biskupa?), to nic dziwnego, że nienawidził gejów.
Księża mogą być uzależnieni od seksu, od pornografii, boją się seksualności i mają z nią duże problemy. „Duża część księży jest zniewolona. Pornografia i masturbacja – zachowują się jak mali chłopcy. Sam przez to przechodziłem. Byłem na terapii. […] Księża co chwilę biegają do spowiedzi: „Tak, masturbowałem się, oglądałem pornografię”9. I tylko tyle pojmują z seksualności. Zresztą prawdę mówiąc, wielu z nas jest przerażonych własną seksualnością. Nasze ciało wzbudza strach. Nawet myśl, nawet sen czy polucja są traktowane jako grzech. Z tym trafiają potem do konfesjonału. To zmienia się w jakąś manię prześladowczą.” – mówi inny rozmówca z książki Pawła Reszki. Ich obsesja, ich strach, ich bardzo negatywne podejście do seksualności szkodzą nam wszystkim. A szczególnie tym, którzy i które mieszkają w państwach takich, jak Polska czy kiedyś Malta, gdzie kościół narzucał swoją moralność i hipokryzję wszystkim – wierzącym i niewierzącym.
Tak, teraz już wiem, że niejeden ksiądz zazdrości nam seksu. Czy w związku z tym, robi co może, abyśmy mieli go jak najmniej, a jeśli już mamy – to w najgorszej jakości? Czy to stąd niechęć do antykoncepcji? Stąd nazywanie kobiet, które przerwały ciążę – morderczyniami? Stąd zastępowanie rzetelnej edukacji seksualnej „wychowaniem do życia w rodzinie”, jakby tylko w rodzinie można było mieć seks? Stąd oczernianie tych, którzy tego seksu spróbowali? Sama pamiętam z katechezy te śmieszne opowieści o jabłku – że jak uprawiasz z kimś seks, to jesteś dla przyszłego partnera jak nadgryzione jabłko. Serio, taką „przypowieść” wymyślić może chyba tylko ten, który mało zna seks, bo przecież ciało od orgazmu nie zużywa się jak gumka od mazania. Za to ktoś, kto rozpowszechnia takie brednie, pewnie bardzo zazdrości wolności seksualnej innym. Tego nieskrępowania, tego oficjalnego chodzenia za rękę i dawania sobie buzi. Bo przecież ksiądz też może i często to robi, tylko że „w domu po kryjomu”. Przepraszam, nie w domu. W domu bożym. Albo na plebanii.
1U. Ranke-Heinemann, Eunuchy do raju. Kościół katolicki a seksualizm, tł. M. Zeller, Gdynia 1995, s. 68.
2Tamże, s. 217.
3Tamże, s. 217.
4Tamże, s. 261.
5Tamże, s. 262.
6Tamże, s. 157.
7s. 166.
8http://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103085,25161145,zlikwiduj-vi-przykazanie-to-o-czym-beda-mowic-ksieza-fragment.html dostęp z dnia 13.09.2019
9Tamże.
Jedynym rozwiązaniem obowiązkowy celibat dla wszystkich. Ludzie nie będą mieli napięcia seksualnego po złożonej przysiędze i sprawa będzie rozwiązana.