Dziewczyna kolegi brała pigułki, a mimo to zaszła z nim w ciążę. Była ciężarną osiemnastolatką i szykowała się na porodówkę, kiedy ja tkwiłam w łazience na uczelni, robiąc test z koleżanką. Sama pewnie nie byłabym zdolna do tego, aby pójść do apteki, nasikać do kubeczka i wytrzymać te sześćdziesiąt sekund. Ówczesnego chłopaka nie chciałam wtajemniczać, bo nie chciałam go niepotrzebnie denerwować. Uważałam, że takie zachowanie – panika z powodu spóźniającego się okresu – to zachowanie histeryczne. Chciałam uchodzić za chłodną i racjonalną dziewczynę, która nie ma żadnych wątpliwości, nawet jeśli jej się okres spóźnia o tydzień. Prawda była taka, że gotowałam się z niepokoju, ale nie miałam odwagi nawet przed sobą do tego się przyznać. Rozmowa z chłopakiem typu: „słuchaj, być może jestem w ciąży” w ogóle nie wchodziła w grę. Słowo „ciąża” nie przechodziło mi przez usta. Myślałam o pogardzie, z jaką spotyka się dziewczyna, która nagle znajduje się w takiej sytuacji. Nie ma dla niej współczucia. Są tylko lekceważące słowa, że jeśli nie uważała, co robi, to niech teraz robi, co uważa.
W ogóle nie brałam pod uwagę możliwości aborcji, ale też nie miałam zielonego pojęcia, co zrobię, jeśli wynik będzie pozytywny. Gdzieś po głowie tłukł mi się obraz mnie samej – samotnej matki, ledwie z maturą, bez pieniędzy, bez perspektyw. Przypomniały mi się koleżanki, które zostały matkami, jako nastolatki. Myślałam, że chociaż tego uniknęłam. Że chociaż zdałam maturę.
Sześćdziesiąt sekund ciągnęło się w nieskończoność.
Oczywiście, solennie sobie przyrzekłam, że już nigdy, przenigdy nie znajdę się w takiej sytuacji. Wynik był negatywny, jedna kreseczka. Wpatrywałyśmy się z koleżanką w tę jedną kreseczkę jak zahipnotyzowane. Ona miała więcej dystansu do całej sprawy. Powiedziała, że minęły już dwie minuty. Że druga kreseczka się już nie pojawi, że nie jestem w ciąży. Chyba rozpłakałam się z ulgi.
Wyszłam z łazienki starsza o kilka lat i bogatsza w nowe doświadczenie.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie przyjaciel i zapytał, czy robiłam kiedyś test ciążowy. Odpowiedziałam, że tak. A on na to, że właśnie kupił kilka i będą robić z jego dziewczyną. I czy ewentualnie zostanę matką chrzestną, jeśli będzie pozytywny. Słyszałam w jego głosie nerwy. To chyba wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że mężczyźni boją się tak samo, kiedy trzeba przeczekać te sześćdziesiąt sekund. Okazało się, że jednak nie muszę zostawać chrzestną. Wszystkim spadł kamień z serca.
Jednak nie zawsze los był taki łaskawy dla znajomych mi kobiet. Kiedy jeszcze chodziłam do liceum, jedna z moich starszych przyjaciółek robiła test u drugiej w domu. Była wtedy w czwartej klasie szkoły średniej, miała 18 lat. Bardzo się bała. Więc koleżanka poradziła jej „walnij sobie setkę dla kurażu”. A potem zorientowała się, co mówi i dodała „Albo lepiej nie. Bo jak jesteś faktycznie w ciąży, to nie powinnaś pić”. Brat koleżanki gasił tej drugiej światło w łazience, tak dla zabawy. Jednak pozytywny wynik testu ciążowego sprawił, że dla mojej przyjaciółki zabawa właśnie się skończyła. Najpierw rodzice wyrzucili ją z domu, potem wyszła za mąż za ojca dziecka, a potem się rozwiedli.
To właśnie jej scenariusz miałam przed oczami, kiedy robiłam swój pierwszy test ciążowy w wieku 20 lat. Jak dobrze, że w moim przypadku to była tylko jedna kreseczka.