W szafie mam trzy białe letnie sukienki. Przechodziłam w nich całe poprzednie lato. Mam też wiele innych zwykłych ubrań – białych, czarnych, szarych, czerwonych… Dlaczego o tym piszę?
Bo zorientowałam się, że zarówno kolor, jak i krój mają znaczenie. Już nie raz zdarzyło mi się usłyszeć, że wcale „nie wyglądam na to, co robię”. A co robię? Prowadzę portal o seksie, prowadzę warsztaty o seksualności, rozdaję w konkursach wibratory.
Pierwszy raz zdarzyło się to, gdy zaproszono mnie do TVN Style do programu o orgazmach. Znalazłam śliczną białą bluzkę, która na mnie idealnie pasowała, ale koleżanka odradzała mi ją gorąco. „Co? W białej bluzce chcesz rozmawiać o orgazmach? Nie! No, to przynajmniej załóż czerwone korale!”. Koniec końców nie założyłam tamtej bluzki. Ale wiele kobiet wciąż się dziwiło, dlaczego jestem pozapinana pod samą szyję (uwielbiam łódkowe dekolty i prawie zawsze je noszę), skoro prowadzę taki portal. Tak, jakby fakt zajmowania się seksualnością obligował mnie do ubierania się no, może nie jak prostytutka, ale jak „wyzwolona kobieta, która jest świadoma swojego ciała”.
A czy to, że noszę spodnie bojówki, buty na płaskim obcasie i bluzki zasłaniające piersi, znaczy, że jestem niewyzwolona lub nieświadoma?
Pytanie zostawiam bez odpowiedzi i idę dalej. Do wniosku pierwszego. A wniosek pierwszy jest następujący: mimo że chyba większość z nas nie uważa seksu za sferę brudu, nieczystości i zła, to jednak podświadomie się z tym zgadza.
Bo niby dlaczego dziewczyna w białej bluzce zapiętej po szyję nie ma prawa rozprawiać o seksie analnym?
Bo dziewczyna w białej bluzce mówiąca o seksie analnym nam zgrzyta. A zgrzyta, bo zadaje kłam tezie, że seks jest brudny.
Ta czystość i niewinność sukienek w łączkę, bluzek z kołnierzykiem, zwyczajność popielatych ubrań – dla wielu gryzie się z „czerwonym, brudnym, mięsistym” tematem seksu i seksualności. I gryzie się do tego stopnia, że gdy kobieta o wyglądzie wczesnej Meg Ryan mówi w otwarty i bezpruderyjny sposób o swoich seksualnych pragnieniach, zakrawa to na perwersję.
Bo w naszej kulturze piękno i niewinność kwiatowych wzorów nie potęguje piękna i niewinności seksu, tylko wzmaga jego perwersję.
Tak dla kontrastu: chcesz podniecić swego chłopa? Zrób się na uczennicę-okularnicę w podkolanówkach z falbanką. A przecież i uczennice w podkolanówkach, i kobiety w falbankach, i w schludnych garsonkach mają seksualne pragnienia.
Gdybym więc chciała się dopasować do popularnego wyobrażenia o tym, jak wygląda kobieta „mogąca rozmawiać o seksie”, musiałabym wymienić całą garderobę na lateks i czerwienie. A wygodne pantofle i snikersy zamienić na wysmakowane szpile. A przynajmniej kupić sobie czerwone korale. (Uwaga – mam czerwoną bransoletkę – może niektórym to już wystarczy?).
Wniosek drugi i wcale nie odkrywczy: do mówienia o seksie pasują różne seksowne (czyli nie białe, i nie „niewinne”) rzeczy: czerwone i czarne koronki, czerwone wydekoltowane suknie, obcisłe miniówki, koronkowe pończochy, uszminkowane rozchylone usta. Fetyszowe ubrania domin i miłośników muzyki elektro-gotycko-industrialnej. Ćwieki, platformy, skóra.
Tylko, jeśli te wszystkie „winne” (w przeciwieństwie do: niewinnych) akcesoria nam do seksu tak pasują, to znaczy, że i seks dla nas jest bardziej winny niż niewinny. Jest mroczny, czerwony i mięsisty. I ubieranie go w białą haftowaną sukienkę jest dużym nietaktem. Bo taką ładną i czystą sukienkę można by seksem pobrudzić.
A gdyby któraś z Was jesdnak chciała sukienkę łączkę, to jest z tego sklepu:
http://www.mojeciuchy.pl/dane/218418/Cudna_koronki_laczka_bufki_sukienka.html