Pięć tysięcy dziwnych i całkowicie sprzecznych ze sobą skojarzeń.
Tyle wydarzeń, które dotknęły mnie na tyle głęboko, że, jakby nie było, to dzięki nim jestem taka, jaka jestem. I chyba mi z tym dobrze.Z tym jaka jestem. Nie z wydarzeniami.
W końcu.

Wychowanie dużo „daje”. To niestety prawda. Przynajmniej w moim przypadku. W przypadku wyczekiwanej jedynaczki ze zbyt wysoko postawionymi poprzeczkami. Rodzice głęboko wierzący, więc i wychowali, próbowali właściwie, i mnie w tym duchu wychować. Seks po ślubie i tylko dla prokreacji. W ogóle – uświadamianie w okolicy trzeciej klasy podstawówki, gdzie „podwórko” już odwaliło kawał, niekoniecznie dobrej, roboty. I ten strach – a co jeśli mama się dowie, że ja wiem, że już o tym słyszałam?Standardowo – seks był tematem tabu. Nie wyobrażam sobie, aby matka ciągała mnie po ginekologach celem zakupu tabletek, ale w całym tym uświadamianiu ani razu nie padło hasło o bezpiecznym seksie, o antykoncepcji, o przyjemności. Albo ja nie pamiętam, bo czas i wyrzuty sumienia spowodowane odczuwaniem cielesności to spowodowały.
Pierwszy raz. Zdecydowanie za wcześnie. Takie „na złość mamie odmrożę sobie uszy”. Pamiętam jak kiedyś, przy obiedzie usłyszałam, że rodzice są dumni, że ich córka wciąż jest dziewicą.
Albo że nie powinnam używać tamponów, bo stracę dziewictwo.
I miałam zakaz golenia nóg. A pachy tylko pod nadzorem. Wczesna nastolatka nosząca w lato długie spodnie, bo wstyd. Bo maszynką nie, bo tylko jakieś kremy i pianki, bo się pozacinasz, bo to, bo tamto. Bo totalny brak zaufania nawet w tak prozaicznych czynnościach jak golenie.
Pierwszy związek seksualny był naprawdę paskudny. Nie byłam gotowa psychicznie. Łatwo dałam się stłamsić tamtemu człowiekowi. Zbyt łatwo i zbyt stłamsić. Za to, co mi robił – mam ochotę go zabić. Za to, że dałam to sobie robić – mam ochotę na siebie napluć, a dopiero potem się zabić. Albo chociaż napluć na niego i powiedzieć mu, jak bardzo nim teraz gardzę. I jak bardzo go nienawidzę. Zwłaszcza za moją niemoc, strach, uległość, której wcale nie chciałam.
Staram się o tym nie myśleć, staram się z tym pogodzić. Sama ze sobą się pogodzić. Wybaczyć sobie siebie. Bo jemu nie chcę wybaczać. Niech wie, że pamiętam.
A potem przerwa. Odpoczywałam od seksu. Zaczynałam od początku. Było fajnie, ale bez szaleństw. Bez fajerwerków. Gdzieś miałam blokadę. Kilka. Bo pamięć o tym, co mnie już dotknęło. Bo niemoralność. Bo cielesność. Bo zło.
Tłamsiłam to w sobie, nie umiałam cieszyć się z bliskości innej osoby.
Mówiłam już, że jestem Bi?
Nie od czasu tamtych złych wydarzeń. To nie wynik jakiejś traumy, czy niechęci do mężczyzn. Wcześniej. Tłumaczę to sobie tak, że po prostu jestem osobą, która jest w stanie pokochać każdego. Że to normalne.
Normalne, że dostaję niemal ślinotoku na widok niektórych kobiet.
Zresztą, kobiety działają na mnie o wiele bardziej niż mężczyźni.
Zwłaszcza wizualnie.
Śmieszna sprawa, bo zapoczątkował odblokowywanie mnie kolega, z którym trafiłam do łóżka.
Chciałam być tą, która odblokuje się sama, panią własnego losu, niezależną, takie tam jakie chciałam, ale nie umiałam, bałam się, schematy, normy, powinności.
A samo odblokowanie – byłam w bardzo złej kondycji psychicznej, autoironia tudzież autodopierdalanie działało 48 godzin na dobę, więc w początkowym stadium kluczowego momentu poinformowałam mego „partnera”, że mam niedogolone łydki.
Na co on zareagował niemal wzruszeniem ramion. Co z tego, że łydki? Bawmy się dobrze i chrzanić resztę.
I tyle.
Irracjonalny niemal początek „dzisiaj”.
Przypominam sobie jej piersi. Krótki dotyk i wszystkie włosy na moim ciele jeżą się, a prądy przebiegają na samo wspomnienie, na samą myśl o niej, o jej ciele.
Albo jak chciałam do niej iść z winem, z kwiatami, cokolwiek. A w jej obecności zapierało mi dech w piersiach i nie mogłam wykrztusić z siebie ani słowa. I jeden jedyny nieskomentowany pocałunek.
Do dzisiaj patrzę na Ciebie z podziwem.
A na Ciebie z podziwem i pożądaniem.
A Ciebie czasem widuję z daleka.
Tyle mojego, fantazje, zachowane obrazy i wyobrażenia.
Ciężko się przestawić na odbieranie przyjemności. Na branie i dawanie. Gdzieś z tyłu głowy brzęczy przeświadczenie o tym, jak złe i przyziemne są uciechy cielesne. Płytkie. Zwłaszcza płytkie.
I jakie to złe, że to przyjemne. I jakie to płytkie, że przyjemność nie jest tylko w sferze duchowej.
Że umiem brać, że nauczyłam się, że to nie dla kogoś. Że to dla nas. I że nic nie muszę.
A teraz (nagle!) jest on. Kochamy się, pieprzymy, tulimy, uprawiamy seks, rżniemy, całujemy, dotykamy, pieścimy, miziamy, gryziemy, liżemy, ssiemy i śpimy wtuleni w siebie.
Nigdy nie umiałam się, aż tak otworzyć.
Ostatnie bariery usunęłam. Przestałam czuć się jak dziwka. Przestałam czuć się jak dziewczynka.
Pewnie coś jeszcze jest do zrobienia, zawsze jest.
Ale każdej osobie na świecie życzę takiego niewymuszonego zadowolenia z cielesności. Czegoś, nad czym nie trzeba się rozwodzić i rozpisywać. Bo jest. Jest!
I oby to trwało.
Tekst ukazał się w ramach konkursu z Lelo.
autor: Mumrick