Pamiętam ten styczniowy dzień jakby to było wczoraj. Miałam wtedy siedemnaście lat i nieustające poczucie, że to, co czeka mnie tego popołudnia, dzieje się zdecydowanie zbyt szybko. Stresowałam się bardziej niż przed pierwszą randką.
Na szczęście tego dnia miałam ze sobą wsparcie koleżanki, która już po wszystkim stwierdziła, że wyglądałam bardzo blado. Nie, to nie była wizyta u dentysty w celu usunięcia zębów mądrości. To było coś o wiele bardziej intymnego: pierwsza wizyta u ginekologa.
Podejrzewam, że gdyby nie pewne problemy zdrowotne, które mnie dopadły, moja pierwsza wizyta zostałaby odwleczona w czasie. A tak, cóż, zostałam niejako zmuszona do odwiedzenia tego strasznego miejsca – bo tak zapewne wielu nastolatkom jawi się gabinet ze swoim centralnym punktem: fotelem ginekologicznym. Zanim jednak pokazałam swoją cipkę zupełnie obcej osobie, zrobiłam w internecie szczegółowy research. Po dogłębnych poszukiwaniach zdecydowałam, że na swoją pierwszą wizytę udam się do polecanej przez znaczną większość kobiet pani doktor M. CH.
Pani doktor przyjmowała w małym gabinecie. Była miła i uśmiechnięta. Najprawdopodobniej moje zdenerwowanie dało się wyczytać z twarzy, ponieważ na wejściu zapytała, czy to pierwsza wizyta.
Usiadłyśmy i chwilę porozmawiałyśmy. Objaśniła mniej więcej, jak wygląda badanie. Zapytała, z czym do niej przychodzę oraz kiedy miałam ostatnią miesiączkę. Wypełniła kartę, po czym poleciła mi się rozebrać i wskoczyć na fotel. Przed badaniem spytała, czy współżyję. Gdy odparłam, że nie, usłyszałam całkiem „ciekawe” stwierdzenie: „To dobrze. Na wszystko przychodzi odpowiedni czas po ślubie”. Podejrzewam, że gdyby nie zestresowanie pierwszą wizytą, najpewniej spadłabym z wrażenia z tego fotela. Całe badanie trwało jakąś minutę. Pani doktor stwierdziła, że to nic poważnego, ot, infekcja jakich wiele. Wypisała jakieś specyfiki i po sprawie.
Wyszłam najprawdopodobniej mniej blada, niż weszłam. Opowiedziałam wszystko koleżance. Poszłyśmy się odstresować. Nieco później pomyślałam sobie, że pod względem technicznym niczego nie mogę pani doktor zarzucić. Była… profesjonalnie delikatna. Za to tekstem o odpowiednim czasie na współżycie, który następuje po ślubie, niemalże mnie zabiła. Owszem, czytałam, że jest to wierząca pani doktor uznająca jedynie NPR, ale nie sądziłam, że rzuca takie oryginalne komentarze wszystkim swoim pacjentkom. Czyżby z góry zakładała, że każda, która odwiedza jej gabinet, jest praktykującą katoliczką? Cóż, jeśli chodzi o mnie, takie założenie było jak trafienie kulą w płot. A wyrażony głośno pogląd wywołał moje zadziwienie i… swego rodzaju rozbawienie.
Moja pierwsza wizyta była OK. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każda pierwsza wizyta jest OK. Zawsze można trafić na całkiem niekompetentnego, nieprzyjemnego lekarza, który w żaden sposób nie uspokoi spiętej sytuacją pacjentki. A wręcz zbagatelizuje jej zdenerwowanie. Pierwsza wizyta jest ważna. W pewien sposób kształtuje późniejsze postrzeganie lekarza ginekologa. Lekarza, który w końcu bada nasze najintymniejsze miejsca. Nie dziwię się ani trochę, że wiele dziewczyn odwleka odwiedzenie tego „strasznego gabinetu”. Myślę sobie jednak, że jeśli dobrze wybierze się lekarza, to naprawdę nie ma się czego bać. Całkiem niezłą opcją okazuje się również wsparcie mamy lub przyjaciółki. Wszak lęki zmniejszają się wprost proporcjonalnie do liczby rzetelnych informacji uzyskanych na temat tego, co dzieje się w gabinecie ginekologicznym.
Tekst ukazał się w ramach kulkowego konkursu.