Spokój i moc. To były dwie emocje, które poczułam. Czy nazwę to odwieczną harmonią? Nie wiem. Ale na pewno przestrzenią kojącego łona. Ciemną, cichą, przytulną, izolującą od zewnętrznego świata.
Czerwony namiot zmontowany przez Izę Moczarną-Pasiek przypomniał mi o tym, że nawet w chaosie można sobie znaleźć azyl. O ironio! Przez ostatnie kilka tygodni czytam książkę pt. City of refuge i po kawałku przesyłam Wam przygody żołnierza Rivera z świątyni miłości w San Francisco, gdzie po dramatycznych doświadczeniach znalazł wytchnienie, ukojenie i uzdrowienie. Ja swoją świątynię, swój azyl znalazłam właśnie w Czerwonym namiocie.
Czerwony namiot od zeszłego piątku przez 3 tygodnie istnieje fizycznie w Krakowie. Ale jest też ponadczasową ideą, czasem opisywaną w książkach (jak ta Anity Diamant), czasem wspominaną na wykładach, rozwojowych warsztatach itp. Słowem jest on faktem, ale raczej z przeszłości.
W naszych czasach można go było znaleźć głównie w literaturze. Dla mnie pierwszym takim namiotem była wypożyczona z biblioteki (chyba z 20 lat temu!) “Księżyc, kobieta i czerwona sukienka” Izy Sznajder. Przeczytawszy ją, pierwszy raz poczułam się połączona poprzez kobiecość i krew z całym światem. Ukorzeniła mnie. Sprawiła, że zachciało mi się podlewać krzaki róż krwią. A krew przestała być odpadkiem, stała się karmicielką życia, karmicielką ziemi. Potem coraz mocniej obwijała mnie czerwona nitka. Z niej wysnuła się ⅓ mojej jonicznej książki “Uniesienie spódnicy” oraz współnapisana z Natalią Miłuńską książka o miesiączce (którą nieustannie polecam!).
Nitka połączyła mnie z Izą Moczarną, która 6 lat temu rozpoczęła cykl warsztatów i jednocześnie projekt artystyczny “Ćwiczenia z krawienia”. W Krakowie gościła mnie moja przyjaciółka Ewa, która wieczorem wyciągnęła z szafy grę menstruacyjną. Przypadek? W namiocie jako pierwszą spotkałam Alicję Długołęcką. Która przybyła tam z kolejnym namiotowym artefaktem – z donicą. Z piękną rzeźbioną donicą, zawierającą ziemię zmieszaną z jej endometrium, z której wyrastała sadzonka róży. Gdy opowiadała mi o tym, miałam ciarki.
Róża. Żywa róża w czerwonym namiocie. Krew to substancja życia, a krew menstruacyjna zawierająca jeszcze wyściółkę macicy, która miałaby wyżywić potencjalną ciążę, to w ogóle esencja życia! Cóż może mocniej świadczyć o życiu, jak nie wy-ścióka, która to życie ma fizycznie wesprzeć? Jest jak przygotowywana co 28-dni grządka na nowy zasiew. Krew życia. Święta krew?
Żeby napisać te słowa udałam się na ziemię, pod drzewo, na trawę, nad Ślęzę, która płynie kilka metrów ode mnie. Bo gdy myślę o krwi, myślę o ziemi. O kobietach, które rodziły na ziemi i krwawiły do ziemi. Które zakopywały łożysko w ziemi. Seksualność połączona jest z ziemią, bo to ziemia daje nam życie. A my od czasów prehistorycznych chcieliśmy się za to jej odwdzięczać. Stąd wszystkie rytuały i zwyczaje oddawania krwi do ziemi, samomiłości w polach i na łąkach, seksu na grządkach po zasiewach, samo-namiętności i wytrysków w rzekach. Woda, ziemia, krew, sperma i seks – wszystko to tworzy koło życia.
Ponoć życie ludzkie jest w Polsce święte. Jakoś tego nie widzę: ani w polskich szpitalach, w których umarło już zbyt wiele kobiet, ani na granicy. Ale poczułam to właśnie tu – w Czerwonym namiocie.

Gdy do niego weszłam i położyłam się na podłodze, zaczęłam przeglądać zszyte z sobą prace kilkuset osób. Co w nich widziałam? Czułość. Troskę o innych. Dobroć. Miłość. Żywe emocje. Była tam m.in. Pani Miesiączka, która mówiła dziewczynkom, że jeśli nie mają komu powiedzieć o swojej pierwszej miesiączce, mogą powiedzieć jej i ona zawsze każdej wysłucha (cytuję z pamięci). Nie miałam czasu obejrzeć wszystkiego, ale wchłonęłam tę atmosferę.
Podobna emanuje z książki, która towarzyszy wystawie. Nawet jeśli nie możesz być tam fizycznie, możesz zupełnie za darmo książkę-PDF ściągnąć z internetu i się nasycać. Może znajdziesz tam tę radość i wytchnienie, którym była dla mnie. Tę moc, która dodaje siły do życia.
Leżąc tam z Alicją na podłodze, czułam, że otacza nas coś potężnego, pełnego energii, wartościowego. Chętnie spędziłabym tam cały dzień, aby obejrzeć każdą pracę, każdy kawałek materiału, rzeźbę, klejnot, zawieszkę, kwiatek, każdą nitkę, którą uszyta jest ta wystawa.
Patrzyłyśmy na sufit. Na wystawę. Na kobiecą obecność. Kobiet bezwstydnych. Które nie zawstydziły się opowiadać o swojej krwi i kobiecości (chociaż politycy w telewizji dali ostatnio pokaz, że o tym się nie mówi). Było przytulnie, spadało na nas miękkie czerwone światło. Pod wielkim czerwonym żyrandolem. Ugruntowywałam się tam. Pomyślałam, że zmiany zachodzą na moich oczach. Szkoda, że nie mogłam wejść do takiego namiotu w latach 90., gdy byłam osamotnioną nastolatką, kompletnie nie rozumiejącą, po co jest miesięczny cykl, nie wiedzącą, że to nasz portal magiczny.
Kuratorka wystawy Zo Reznik powiedziała nam, że wcale nie prosto było znaleźć galerię. Wiecie, „te tematy”. Pomyślałam, że tak – mimo wszystko, mimo rosyjskich dronów, głupoty polityków, niestabilności świata – transformuje się przestrzeń. Czerwony namiot jest i rozprzestrzenia swoją magię w naszej starej stolicy, w tym ultra-polskim i bardzo pięknym mieście.
A potem myślałam, jakie to dziwne, że seksualność, nawet ta miesiączkowa, jest polityczna, prawda? Że ona jest w opozycji do pisowców i konfederatów, do PSL-owów i wszystkich twardogłowych, którzy teraz walczą z edukacją zdrowotną.
Bo widzisz, to że leżałam z Alicją Długołęcką, od lat edukującą o seksie a i w ten weekend też uczącą też edukatorów od edukacji zdrowotnej, miało znaczenie. I w tych naszych zachwytach nad twórczością (zobacz tu! zobacz tam!) pojawiła się polityka. Polska systemowo od lat walczy z naszą seksualnością. I ten temat zawsze powraca (nawet jeśli chcę się przed nim schować w galerii sztuki, w czerwonym namiocie, w teatrze, na Ślęży, w świątyni miłości). Jakie to dziwne, prawda? Jakie to dziwne, że państwo, które wymaga od nas nie tylko podatków, ale i poświęcenia życia, walczy z tym, co jest samym życiem, co życie tworzy – z ciałem, seksualnością, kobietami, mężczyznami, którzy stoją po stronie kobiet. Jest taka jedna gruba książka o państwie, które kiedyś z seksualnością i kobietami walczyło. To książka Theweleita o Trzeciej Rzeszy. Skończyło się na II wojnie światowej. Bo deptanie życia prowadzi do zadeptania życia.
Dlatego tak bardzo cieszy mnie ta wystawa. Bo ona celebruje życie. I inspiruje do życia. Pełnego, szczęśliwego, wolnego. Możemy sobie wykreować piękną przyszłość!